3. sezon "Watahy" to silne kobiety i podróż na Ukrainę. Twórcy i aktorzy opowiadają nam o kulisach serialu
Marta Wawrzyn
15 grudnia 2019, 18:27
W 3. sezonie "Wataha" przekracza nowe granice, w tym polsko-ukraińską. W maju byliśmy na planie serialu i mieliśmy okazję podejrzeć, jak powstaje scena snu z najnowszego odcinka.
W 3. sezonie "Wataha" przekracza nowe granice, w tym polsko-ukraińską. W maju byliśmy na planie serialu i mieliśmy okazję podejrzeć, jak powstaje scena snu z najnowszego odcinka.
Wiktor Rebrow (Leszek Lichota) i jego Wataha idą przez las z przyszykowaną bronią, przez drzewa przebija się słońce, podskórnie czujemy, że zaraz coś się wydarzy. Rebrow unosi ostrzegawczo unosi rękę. W okamgnieniu zmienia się sceneria — to samo miejsce jest teraz ciemne, mroczne, spowite mgłą. Słychać krakanie kruka. Rebrow samotnie wchodzi do wąwozu. Widzi porzucony, pokryty mchem i gałęziami wrak auta Straży Granicznej. Jego ucho wychwytuje podejrzany dźwięk. Strażnik zaczyna gonić tajemniczą postać. Pada strzał. Niedługo potem Rebrow się budzi.
Wataha — jak powstawał 3. sezon serialu HBO
Taką minutową sekwencją rozpoczyna się 2. odcinek 3. sezonu "Watahy" (już dostępny na HBO GO). I dokładnie tę scenę, oczywiście wyrwaną wtedy z kontekstu, Serialowa miała okazję obejrzeć "od kuchni" podczas wizyty na planie serialu w maju tego roku. Kręcono ją w okolicach Przełęczy Wyżnej, znacznie bliżej cywilizacji, niż mogłoby się wydawać widzowi nieobeznanemu z kulisami tworzenia telewizji. Na ekranie ta scena to czysta magia — jest mrok, klimat, suspens i nie wiadomo, co zaraz się wydarzy. W rzeczywistości taka minuta telewizji premium to dużo kombinowania i pół dnia ciężkiej pracy kilkudziesięcioosobowej ekipy na planie.
Stojąc stłoczeni pod drzewem w siąpiącym deszczu, staraliśmy się nie narzekać na swój los i podziwiać pracę wszystkich zaangażowanych osób. Bo rzeczywiście było co podziwiać. 3. sezon "Watahy" powstawał w Bieszczadach głównie wiosną, w błocie, deszczu i często też zimnie. Leszek Lichota na naszych oczach kilkanaście razy zajrzał do porzuconego auta i wbiegł pod górkę. Ekipa techniczna wciąż od nowa puszczała sztuczną mgłę, od której brakowało nam powietrza. Reżyserka Olga Chajdas każdy najmniejszy fragment tej sekwencji powtarzała wielokrotnie, w różny sposób, żeby było z czego wybierać podczas montażu. Lichota biegał i biegał.
Wyświetl ten post na Instagramie.Post udostępniony przez Serialowa (@serialowa)
Po jakichś dwóch godzinach, kiedy już zaczęło się ściemniać, HBO ewakuowało dziennikarzy do pobliskiego Zajazdu u Górala, również grającego w serialu. Tam czekaliśmy kolejne dwie godziny na rozmowę z Leszkiem Lichotą, który w tym czasie wciąż powtarzał swoją scenę, aż do perfekcji.
— W dwóch sezonach przyzwyczailiśmy widzów, że Rebrow ma albo sny, albo jakieś wizje, które są jego traumami, niezałatwionymi sprawami, podejrzeniami. Tutaj też tego nie zabraknie. Oczywiście te sny są zawsze czarną wizją, żałuję, że nigdy nie jest chociażby na plaży, bo chętnie bym to nakręcił. No ale Rebrow ma sny, jakie ma — opowiada o tej sekwencji odtwórca roli Rebrowa.
Jednocześnie w okolicach Soliny swoje sceny kręciła druga ekipa "Watahy", z reżyserką Kasią Adamik. To jedyny plan polskiego serialu, gdzie pracuje się w ten sposób: minutową sekwencję kręci się przez pół dnia, a jeden odcinek przez miesiąc. Często w trudnych warunkach. Dlatego "Wataha" ma co sezon dwójkę reżyserów. Teraz są to dwie kobiety — do Adamik dołączyła Chajdas.
— Myślę, że nowa krew dobrze robi takiemu serialowi jak "Wataha", bo co sezon staramy się to trochę inaczej opowiedzieć. A poza tym to jest jednak bardzo męczący plan. Dzisiaj jest wyjątkowo sielsko, bo jest ładna pogoda i mamy głównie sceny przejazdowe, więc ja dłużej czekam niż w normalnych okolicznościach. Ale takie dwa, trzy miesiące hardkoru leśnego to dość wyczerpująca sprawa. Wydaje mi się, że nie miałabym siły, żeby zrobić cały sezon. To byłoby fizycznie bardzo trudne — mówi Kasia Adamik.
Podczas gdy w 2. sezonie ekipa "Watahy" walczyła z mrozem, teraz problemem było błoto w ilościach, które dla mieszczucha są niewyobrażalne.
— Mieliśmy trudny dzień w zeszłym tygodniu. Kręciliśmy scenę z finałowej akcji 6. odcinka, zrobiło się strasznie zimno i wpakowaliśmy się w potworne błoto. Mieliśmy problem z dowiezieniem sprzętu, nie mówiąc o autach grających, które miały tam wjeżdżać i wyjeżdżać. Straciliśmy bardzo dużo czasu i wszyscy okropnie zmokli. Dawno nie widziałam operatora, który by wychodził z ujęcia i był dosłownie zalany błotem. Kamera była pod parasolem, owinięta folią, a i tak błoto się dostało. To było ciężkie dla całej ekipy, kręciliśmy daleko od głównej drogi, dużo ludzi musiało chodzić na piechotę w tę i z powrotem, bo mieliśmy ograniczoną liczbę miejsc w terenowych quadach — opowiada Adamik.
Wataha w 3. sezonie przekracza granicę ukraińską
Według producenta serialu Bogumiła Lipskiego 3. sezon "Watahy" to jedno wielkie przekraczanie granic. Robią to scenarzyści, robią to bohaterowie serialu, zrobiła to w sensie dosłownym cała ekipa, która pracowała przez kilkanaście dni na Ukrainie, realizując wątek związany z przemytem ludzi i szefową ukraińskiej mafii Tatianą Barkovą (Evgeniya Akhremenko).
— Zawiesiliśmy sobie wysoko poprzeczkę. Można powiedzieć, że w 3. sezonie "Watahy" wszyscy przekraczają swoje granice: scenarzyści, którzy musieli opowiedzieć jeszcze ciekawszą historię, bohaterowie, którzy zostają postawieni w trudnej sytuacji, oraz cała ekipa, która odkrywała nowe miejsca. Postanowiliśmy trochę sobie utrudnić sytuację i pojechać w miejsca, w których jeszcze nie byliśmy i których w serialu jeszcze nie było — mówi twórca.
Cała ekipa wspomina Ukrainę jako jedną wielką przygodę, zazwyczaj w pozytywnym tego słowa znaczeniu, choć nie zawsze. Różnice mentalnościowe potrafiły dawać się we znaki. Lipski wspomina, jak kręcili zdjęcia w okolicach mostu na Ukrainie, używając m.in. dronów. Choć Polacy mieli wszystkie potrzebne pozwolenia, jeden z dwóch wojskowych, którzy strzegli terenu, miał z nimi problem. "Rozmowa, która tam się odbyła, była burzliwa i była tak naprawdę próbą sił" — opowiada producent. Podobne doświadczenia ma Kasia Adamik.
— Największe przygody mieliśmy z jechaniem na zdjęcia na Ukrainę i powrotami, bo trzeba przeprawić się przez granicę i czasem są duże kolejki, a do tego drogi są gorsze niż u nas. To wszystko trwało, ale efekt jest nie do podrobienia w Polsce, bo kompletnie inaczej wszystko wygląda. Architektura jest inna, samochody, twarze ludzi, tłumy, targi, wszystko jest zupełnie inne. Troszkę bardziej retro, bo u nas to się szybciej posunęło do przodu. A tam jest jak 15 lat temu. I to wygląda fantastycznie i bardzo trudno byłoby tę rzeczywistość odtworzyć — mówi reżyserka.
Dagmara Bąk, odtwórczyni roli Agi Małek, zapewnia nas, że zdjęcia na Ukrainie to dla aktora niesamowita przygoda, a poza tym scenarzyści "Watahy" naprawdę potrafią uchwycić tematy, które aktualnie są na fali.
— Zupełnie inaczej myśli się o Ukraińcach z perspektywy Warszawy, a zupełnie inne podejście do ludzi z Ukrainy jest tutaj. Tutaj ta granica jest bardzo blisko, jest bardzo żywa. Ci ludzie bardzo często przechodzą granicę na piechotę, sprzedają, co mogą, widać, że są z bardzo biednych, sąsiadujących regionów. Przychodzą tutaj po ratunek, przychodzą walczyć o życie i to się Polakom tutaj nie podoba, bo oni chcą spokojnie żyć. Napięcia są bardzo duże.
(…) Ten sezon bardzo mocno tego dotyka. Tematu przemytników, polskich i ukraińskich szajek żerujących na ludzkiej tragedii, nierówności społecznych i braku ich zrozumienia. Temat jest podobny do tematu uchodźców z drugiego sezonu, ale jeszcze głębszy, bo uchodźcy byli czymś nowym, świeżym, czymś, czego nikt nie znał. Wszyscy się bali jakiegoś wilka z lasu, ale nie wiedzieli do końca, czym on jest. A tutaj te napięcia są wieloletnie, a relacje bardzo trudne. Ten sezon będzie bardzo aktualny, bo napływ Ukraińców do Polski jest coraz większy — mówi aktorka.
Bąk, która z bliska miała okazję zaobserwować to, co się dzieje na polsko-ukraińskiej granicy, przypomina, że Polacy nie tak dawno byli w podobnej sytuacji.
— Ludzie bardzo często zapominają, że to lustrzane odbicie tego, co działo się przez wiele lat i nadal się dzieje na zachodniej granicy Polski i Niemiec, i że jeszcze kilka, kilkanaście lat temu my byliśmy podobnie postrzegani przez bogaty Zachód – jako ta biedota z nizin społecznych, która jest niebezpieczna, przyjeżdża, żeby się nachapać. Powielamy ten sam model, tylko teraz czujemy się lepiej, bo jesteśmy po drugiej stronie. A niestety tak łatwo o tym zapominamy — dodaje.
Wataha sezon 3, czyli kobiety na pierwszym planie
Oprócz Ukraińców na pierwszy plan w 3. sezonie "Watahy" wysuwają się kobiety. Wyraziste kobiety stanęły zarówno za kamerą, jak i po obu stronach barykady w serialu.
— I bardzo dobrze, koniec tych boys clubów. Na szczęście kobiety reżyserki to najlepszy polski towar eksportowy. Odnosimy sukcesy na arenie międzynarodowej, co mnie bardzo cieszy. Koniec z podziałem na męskie i kobiece kino. "Wataha" jest tego najlepszym przykładem. W tym sezonie jest więcej świadomego emancypowania kobiet, co mnie też skłoniło do przyjęcia tej propozycji. Kobiety są rzeczywiście ważne, są decyzyjne, są motorem akcji, a nie tylko świadkami, i nie mają tylko funkcji użytkowej — zapewnia Olga Chajdas.
Według niej 3. sezon "Watahy" "to nie tylko bieganie po lesie", to też mnóstwo emocjonalnych momentów, "kiedy wstrzymujemy oddech i zastanawiamy się, co nam w głowach siedzi". Wiele okazji, by zastanowić się nad sobą, ma zwłaszcza Iga Dobosz (Aleksandra Popławska), którą czeka nie tylko starcie z Tatianą Barkovą.
— To, co Dobosz zrobiła w 2. sezonie, było rzeczywiście dużego kalibru. Ona jest człowiekiem bardzo moralnym i obowiązkowym, więc na pierwszym miejscu stawia sprawę, którą ma załatwić, nawet kosztem siebie, swojej psychiki. To niestety się potęguje, bo kiedy poczucie winy jest tak wielkie, to trzeba mieć sekundę, żeby zastanowić się nad sobą, a ona tej sekundy nie ma — mówi Chajdas.
Aleksandra Popławska z kolei dodaje, że jej bohaterka znów wraca w Bieszczady bardzo niechętnie, ale też jej zależy, żeby nie wyszło na jaw, że zabiła człowieka. Powód jest prosty: wszystko to, co zbudowała, ległoby w gruzach.
— Dobosz i Bieszczady to jak syndrom sztokholmski. Ona z jednej strony ich nienawidzi, a z drugiej ciągną ją tutaj jakieś demony. A poza tym tak jak przestępca wraca na miejsce zbrodni w pewnym momencie — opowiada Popławska.
Czy ekipa Watahy wróci jeszcze w Bieszczady?
Wracać w Bieszczady lubi za to serialowa ekipa, która przyznaje, że to miejsce bardzo się zmieniło od czasu, kiedy zaczęli tu przyjeżdżać. Boom na turystykę częściowo ma zresztą związek z serialem.
— Infrastruktura się bardzo zmieniła przez te pięć lat. Na pewno jest więcej hoteli, więcej fajnych knajp, kawiarni. Myślę, że być może jesteśmy częścią tej zmiany, bo "Wataha" to bardzo popularny serial i być może też dlatego Bieszczady stały się bardziej popularnym miejscem na wakacje. Ale jest tutaj tak pięknie, że to była tylko kwestia czasu. Jedyne, co jeszcze broni Bieszczady od masowego natarcia, to że jest daleko i to jednak niezła wyprawa, żeby tu się dostać. Nawet z Rzeszowa jedzie się dwie, dwie i pół godziny, więc to nie jest weekendowy wypad z Warszawy.
Są tutaj zloty fanów "Watahy", jest piwo Wataha, są też wycieczki śladami serialu. Można pozwiedzać miejsca, gdzie kręcimy. Czasami są to wyprawy terenowymi autami, bo nie zawsze kręcimy w łatwo dostępnych dla turystów miejscach. Trzeba trochę zejść ze szlaku głównego. Zdarza się też, że idzie się do knajpy, a tam afisz z twarzą Leszka Lichoty — mówi Kasia Adamik.
A czy będzie 4. sezon "Watahy"? Tego w tym momencie nikt nie chce nam powiedzieć. Leszek Lichota, kiedy z nim rozmawialiśmy w Zajeździe u Górala, zasugerował wręcz, że trzy sezony to zamknięta historia i że dopiero ta seria da odpowiedzi na niektóre pytania, zadawane przez widzów (i Rebrowa) od początku.
Jeśli "Wataha" w ogóle wróci, to będziemy czekać na ten powrót przynajmniej dwa lata. Producent Bogumił Lipski i scenarzystka Marta Szymanek zajęci są nowym serialem "Odwilż", do którego zdjęcia ruszają wkrótce w Szczecinie. Czyli mieście, z którego do Bieszczad przyjechał komendant Markowski (Andrzej Zieliński).