Nasz top 10: Najlepsze seriale listopada 2019 roku
Redakcja
7 grudnia 2019, 21:00
"Watchmen" (Fot. HBO)
Netflix, HBO, Disney+, a może Apple TV+? W listopadzie naprawdę było co (i gdzie) oglądać, a oto nasza dziesiątka najlepszych seriali. Wśród nich "Watchmen", "The Mandalorian" i "Dobre Miejsce".
Netflix, HBO, Disney+, a może Apple TV+? W listopadzie naprawdę było co (i gdzie) oglądać, a oto nasza dziesiątka najlepszych seriali. Wśród nich "Watchmen", "The Mandalorian" i "Dobre Miejsce".
10. The Affair (powrót na listę)
"The Affair" pożegnaliśmy na początku listopada zaskakująco optymistycznym finałem i to właśnie za ten finał postanowiliśmy serial po raz ostatni nagrodzić obecnością w naszej dziesiątce najlepszych z najlepszych. Produkcja telewizji Showtime popełniła trochę błędów i w ciągu tych pięciu sezonów, i w finałowej serii, ale ogólnie pozostawia po sobie bardzo dobre wrażenie.
Historia Noaha Sollowaya (Dominic West) i jego żony Helen (Maura Tierney) w finale zatoczyła pełne koło, wybiegając daleko w przyszłość i pokazując uwikłanego w skandale pisarza jako starszego człowieka, mieszkającego samotnie w Montauk i świadomego błędów, które popełnił w życiu. A po drodze mieliśmy urokliwe wesele ich córki, flash mob do coveru "The Whole of the Moon" i kilka dowodów na to, że trzy pokolenia kobiet z rodziny Butlerów/Sollowayów są absolutnie wyjątkowe. A także ten moment, kiedy Helen i Noah postanowili do siebie wrócić.
"The Affair" zasługuje na ostatnią wzmiankę z jeszcze jednego powodu: takich skromnych seriali, opartych na historiach zwykłych ludzi, długich rozmowach i skomplikowanych portretach psychologicznych bohaterów, nie ma dziś dużo. Pomimo wszystkich wad serialu, to była satysfakcjonująca podróż, która otrzymała bardzo zgrabne zakończenie. [Marta Wawrzyn]
9. Dickinson (nowość na liście)
Jedyna nowość Apple TV+, która dostała się na naszą listę, mimo że absolutnie nie jest serialem idealnym. Opowieść o młodej Emily Dickinson ujęła nas swoją świeżością, energią i pomysłami, które, zdawałoby się, kompletnie nie będą pasować do produkcji kostiumowej o słynnej poetce. A jednak wszystko tu fajnie się zgrało i każdy, kto nie jest purystą historycznym, powinien dobrze się bawić w towarzystwie rozbrykanej Emily.
"Dickinson" przedstawia swoją bohaterkę jako nastolatkę, czasem bezmyślną, czasem uroczą, często bardzo podobną do współczesnych, tyle że z wielkimi, niemożliwymi do spełnienia w XIX wieku marzeniami. Nic więc dziwnego, że feminizm jest tu podkreślany na każdym kroku, czasem aż do przesady. Ale nawet jeśli serial czasem potrafi zapędzić się za daleko czy to w portretowaniu Emily jako buntowniczki, czy to we wpisywaniu scen rodem z "Plotkary" w XIX-wieczne realia, trudno oprzeć się urokowi obsady, na czele z wyśmienitą Hailee Steinfeld.
A całą resztę można albo zaakceptować, albo całkowicie odrzucić. "Dickinson" to głośny, nowoczesny, roztańczony i nietrzymający się realiów historycznych serial, który świadomie idzie na całość, przedstawiając zupełnie inną wersję wielkiej poetki, niż ta znana z wykładów z literatury. My jesteśmy na "tak". [Marta Wawrzyn]
8. Mroczne materie (nowość na liście)
Czy "Mroczne materie" spełniają bardzo wysokie oczekiwania, jakie mieliśmy wobec nich po znakomicie prezentujących się zapowiedziach? Ósme miejsce w naszym rankingu po połowie sezonu sugeruje, że nie do końca i coś jednak poszło gorzej, niż zakładaliśmy. Z drugiej strony, początkowe odcinki serialu BBC i HBO trzymały przecież więcej niż solidny poziom, a że stanowiły swego rodzaju rozruch przed wskoczeniem serialu na wyższe obroty, trudno ich mimo wszystko nie docenić.
Dlatego też telewizyjna adaptacja trylogii fantasy autorstwa Philipa Pullmana ostatecznie na listę się załapała, w perspektywie mając polepszenie swojej pozycji już w następnym notowaniu. I wcale byśmy się nie zdziwili, gdyby do tego doszło – w końcu już ostatni listopadowy odcinek pokazał, że forma serialu idzie w górę (przypuszczamy, że niejacy Iorek Byrnison i Lee Scoresby mogli mieć z tym coś wspólnego). Co nie znaczy, że wcześniej mieliśmy szczególne powody do narzekań, ot, po prostu potrzeba było chwili, by cały ten fantastyczny świat zdążył mocniej stanąć na nogach.
Zwłaszcza że obowiązujące w nim reguły do banalnych wcale nie należą, więc musiało minąć trochę czasu, by fabuła zawierająca dajmony (o których byłoby pewnie głośniej, gdyby nie zbiegły się w czasie z Baby Yodą), Pył, Magisterium i całą resztę nabrała sensownego kształtu. Na nudę nie mogliśmy jednak narzekać, poznając całą gromadę barwnych postaci, na czele z Lyrą (bardzo dobra Dafne Keen) i Panią Coulter (jeszcze lepsza Ruth Wilson), by stopniowo coraz bardziej zanurzać się w tej niezwykłej opowieści.
Czy jesteśmy nią już w stu procentach kupieni, jeszcze nie wiemy, ale na pewno intryguje nas, co będzie dalej. Duże wrażenie robi także kreacja alternatywnej rzeczywistości, świetnie prezentują się dajmony, imponuje obsada – wszystkie składniki wielkiej serialowej produkcji są więc na miejscu i tylko czekać, aż efekt końcowy naprawdę da nam powody do zachwytu. [Mateusz Piesowicz]
7. Mr. Robot (spadek z 6. miejsca)
Coraz bliżej finału całego serialu, więc coraz więcej kart odkrywa przed nami Sam Esmail, krok po kroku zbliżając się do końca historii Elliota. I choć do niektórych, bardzo istotnych decyzji twórcy, które ujawniły listopadowe odcinki, mamy zastrzeżenia, nie możemy odmówić mu jednego – "Mr. Robot" wciąż potrafi zaskoczyć.
Zacznijmy od zaskoczenia w stu procentach pozytywnego, bo taki przyniósł otwierający ubiegły miesiąc 5. odcinek – udowadniający, że dialogi w telewizji są całkowicie przereklamowane. No dobra, nie całkowicie. Ale dwie mówione kwestie na godzinę w zupełności wystarczą, by i tak oglądało się ją, siedząc na krawędzi fotela. Będzie nam brakować takich eksperymentów, gdy już "Mr. Robot" naprawdę dobiegnie końca.
A że ten zbliża się nieubłaganie, to fakt, którego obecność jest coraz mocniej w serialu odczuwalna. I ze względu na rosnące stawki, i zdesperowanego jak nigdy, przekraczającego kolejne granice Elliota, i emocje towarzyszące Darlene i Dom, których życia zawisły na włosku. A przede wszystkim oczywiście z powodu Pana Robota, który w wyniku przymusowej sesji terapeutycznej ujawnił w końcu skrywaną od samego początku tajemnicę.
I w tym miejscu wypada się zatrzymać, bo jakkolwiek doceniamy wiadomy butelkowy odcinek, znakomicie nakręcony i zagrany przez Ramiego Maleka, Glorię Reuben i Elliota Villara, tak mamy duże wątpliwości, czy zawarty w nim twist był w ogóle konieczny. Wplatanie takiego tematu w taki sposób i w takim momencie wydaje się bowiem zwykłym pójściem na skróty – a "Mr. Robot" przyzwyczaił nas do innych standardów.
Jasne, ma to sens i w teorii sporo wyjaśnia, ale czy przekonuje? Czy wywołuje emocje, jakie powinno? Chyba nie, więc mamy nadzieję, że Sam Esmail ma jeszcze coś mocnego w zanadrzu na końcówkę sezonu. Bo chcielibyśmy się rozstać z jego serialem, mając znacznie lepsze wspomnienia. [Mateusz Piesowicz]
6. Dolina Krzemowa (powrót na listę)
Początkowy odcinek 6. serii nie zmieścił się w naszym październikowym rankingu, ale po tym, co szalony serial HBO pokazał w listopadzie, nie mogło tu "Doliny Krzemowej" zabraknąć. I nie chodzi tylko o to, że oglądamy już finałowy sezon i jesteśmy jakoś szczególnie sentymentalni. Po prostu ostatnie tygodnie przyniosły kilka odcinków, które pozwalają wierzyć, że ten serial pożegna się z nami w bardzo dobrej formie.
Trudno nadążyć za rotacjami w tym informatycznym światku, ale śledzi się tę jazdę bez trzymanki z dużym uznaniem i niejednym wybuchem śmiechu. Kolejne odrzucanie przez Richarda finansowych ofert, nieprzewidywalne konsekwencje jego etycznych, chociaż często irytujących i przynajmniej przez chwilę katastrofalnych wyborów, ciągłe walki małych startupów z wielkimi korporacjami, gdy coraz trudniej ocenić, kto którą rolę gra – a to wszystko uzupełnione plejadą zapadających w pamięć nowych postaci z drugiego planu (Gwart, Maximo) i powrotami starych dobrych przeciwników (Laurie, Gavin) lub sprzymierzeńców, którzy bywają gorsi od wrogów (Russ).
Na tym etapie świetnie już znamy postacie i dzięki temu łatwiej nam uwierzyć, że są zdolni do tego, co widzimy na ekranie. Nikt nie zostaje oszczędzony. Monica wcale nie jest firmowym głosem rozsądku, odkrywamy też kolejne niskie uczucia, jakie dusi w sobie Dinesh, a słodki Jared chwyta za broń.
Najlepiej jednak ogląda się "Dolinę Krzemową", kiedy główni bohaterowie działają razem, nawet jeśli wszyscy doprowadzają się wzajemnie do szału. Wyróżnienie należy się tu pełnemu zwrotów akcji odcinkowi "Hooli Smokes!", w którym zalety poszczególnych członków ekipy Pied Piper doprowadzają do sukcesu. Oczywiście ulotnego, jak w wszystkie sukcesy w tym koszmarnym technologicznym zagłębiu. Ale ile radości przy oglądaniu! [Kamila Czaja]
5. The Mandalorian (nowość na liście)
Cały świat zakochał się w cudownym zielonym stworku zwanym Baby Yodą i redakcja Serialowej bynajmniej nie stanowi w tym wyjątku. Zresztą nie mamy na to najmniejszego wpływu, w końcu urok uszatego malucha został objaśniony naukowo, więc opór nie ma najmniejszego sensu. Mały Yoda jest słodki i basta!
Ale mimo wszystko spróbujmy na chwilę odejść od 50-letniego niemowlaka, fantastycznego pomysłu z jego wprowadzeniem do serialu i imponującego zachowania tego wszystkiego w tajemnicy aż do premiery. Okaże się wówczas, że choć Baby Yoda to absolutny popkulturowy fenomen, który w dużym stopniu przysłonił stojący za nim tytuł, to wcale nie tak, że "The Mandalorian" poza nim nie zasługuje na uznanie. Przeciwnie, debiutancka produkcja platformy Disney+ broni się i bez swojego asa atutowego, będąc pierwszorzędną telewizyjną rozrywką.
I wcale nie musi być przy tym szczególnie wyszukana, bo sami doskonale wiecie, że przynajmniej na razie scenariusz nowej historii ze świata "Gwiezdnych wojen" jest prosty jak konstrukcja cepa. Podobnie rzecz ma się z jego bezimiennym bohaterem (ponoć gra go Pedro Pascal, ale nadal jest to nieudowodnione), paroma poznanymi dotąd postaciami drugoplanowymi i całą intrygą, która na pewno coś przed nami ukrywa, ale póki co nie spieszy się z odkrywaniem kart. Bo i po co?
W końcu przepis na najpopularniejszy serial świata jest prosty. Wystarczy wartka akcja, znakomite efekty specjalne, czerpanie garściami ze wzorców westernowo-samurajskich (4. odcinek poszedł w tym najdalej, fundując nam wariację na temat "Siedmiu samurajów"), odrobina emocji i oczywiście tona słodyczy, a serca widzów zostaną podbite w mgnieniu oka. Banalne? Schematyczne? No jasne. Ale czy to źle? W tym przypadku daleko nam do takiego stwierdzenia. [Mateusz Piesowicz]
4. Pani Fletcher (nowość na liście)
Tak wysokie miejsce serialu, o którym mówi się stosunkowo niewiele, może dziwić. A jednak ja na przykład właśnie od ""Pani Fletcher" zaczynam mój poniedziałkowy seans HBO GO, chociaż czeka na mnie i błyskotliwa "Dolina Krzemowa", i przygody zamaskowanych bohaterów "Watchmen". A i inne osoby z redakcji nie zapomniały w ocenach za listopad wspomnieć o tej stosunkowo skromnej ekranizacji książki Toma Perrotty. Coś musi w tym być.
Pozornie prosta rzecz, opowieść o Eve, rozwiedzionej kobiecie, po wyjeździe syna na studia odkrywającej, że ma seksualne pragnienia, których nie dopuszczała wcześniej do głosu. Eksperymentuje więc, wprawdzie głównie sama, jednak coraz bardziej pozwalając sobie też na większe odstępstwa od własnych przyzwyczajeń. A to przypadkowy seks z mężczyzną poznanym na przyjęciu, a to próba pocałowania kobiety, a to fascynacja chłopakiem w wieku jej syna. Tę dość w opisie trywialną historię Kathryn Hahn odgrywa fenomenalnie i subtelnie, a twórcy idą w stronę kameralnego komediodramatu zamiast skandalizującej fantazji w stylu porno.
Gorzej wypadają wątki Brendana w college'u, bo kibicuje się głównie, żeby nieznośnemu synowi Eve ktoś porządnie utarł nosa. Ale wszelkie, nawet pozornie mało znaczące sceny z tytułową panią Fletcher wystarczą, by widz co tydzień wciągał się w ten emocjonalny chaos. Do tego dodać trzeba świetnie wymyślone postacie z drugiego planu, choćby te z kursu pisarskiego. Kilka scen wystarczy, by trzymać kciuki, żeby im wszystkim udało się jakoś w życiu odnaleźć.
"Pani Fletcher" zasługuje na większy rozgłos, bo łatwo wśród bardziej rozreklamowanych, wyrazistszych seriali zgubić tę opowieść o odkrywaniu siebie na wielu planach. A to przecież powinien być obowiązkowy seans choćby dla tęskniących za "Bliskością" braci Duplassów. "Pani Fletcher" to delikatna, angażująca miniseria, w której seksualne wątki stanowią katalizator dla całej masy innych tematów. No i ta Hahn! [Kamila Czaja]
3. The Crown (powrót na listę)
W grudniu 2017 roku był to nasz lider miesiąca, ale tym razem "The Crown" musi się zadowolić trzecim miejscem. Co nie znaczy, że jakość szczególnie spadła. To nadal ten sam pięknie nakręcony i zagrany, bardziej kinowy niż telewizyjny hit, w którym Peter Morgan wciąż opowiada o kolejnych etapach panowania Elżbiety II i o tym, że i królewskie rodziny mają problemy. Ten sam serial – nawet jeśli na pierwszy rzut oka zmieniło się wszystko.
Przede wszystkim zmieniła się obsada, ale nawet podziwiając Claire Foy, Matta Smitha czy Vanessę Kirby, trudno narzekać. Plejada gwiazd, którą zafundowano nam w 3. serii, robi wrażenie. Olivia Colman, Tobias Menzies, Helena Bonham Carter… Żadne z nich nie proponuje prostej kontynuacji, tworzą raczej własne wersje postaci. I chociaż czasem łatwo zapomnieć o pierwowzorach, to te warianty, podobnie jak w przypadku wcześniejszych odtwórców głównych ról, wydają się głębsze, ciekawsze niż ich realne odpowiedniki z pierwszych stron plotkarskich dzienników. A 3. sezon to także odkrycie mniej znanych aktorów: Josha O'Connora jako Karola i kradnącej każdą scenę Erin Doherty w roli Anny.
Politycznie czasy przedstawione w 3. serii nie są może tak porywające jak wcześniejsze, ale Morgan sprytnie to rozgrywa, zamiast spektakularnych przełomów pokazując powolną erozję świata, w którym Korona nie musiała uzasadniać swojego istnienia, a Wielka Brytania miała poczucie siły. Te wątki rozpadu uzupełniane są jednak czasem wielkimi krokami dla ludzkości, na przykład tym najsłynniejszym, na Księżycu. To wydarzenie służy zresztą jako pretekst do opowiedzenia o kryzysie wieku średniego, który dopadł Filipa.
3. seria chyba jeszcze bardziej niż poprzednie skupia się właśnie na prywatnym życiu bohaterów. I chociaż zdarzało nam się na to redakcyjnie narzekać (większość uwag dotyczyła przerostu iście królewskiej formy nad nieco telenowelową treścią), to gdzieś w tym wszystkim Morganowi udało się stworzyć inne niż znane z mediów obrazy dworskich romansów, wywołać nowe dyskusję o Edwardzie VIII, a w tym wszystkim uczłowieczyć Elżbietę, która stać musi na straży rodziny nie tylko jako matka, córka, żona czy bratanica, ale jako symbol nienaruszalnego ładu. [Kamila Czaja]
2. Dobre Miejsce (awans z 5. miejsca)
W rankingu październikowym zaledwie (jak na "Dobre Miejsce") miejsce 5., teraz już prawie zwycięstwo – przegrana tylko z faworytem, którego wszyscy pewnie się już domyślają. Nasz ukochany filozoficzny sitcom w 4. serii rozkręcał się wyjątkowo długo. Aż czasem niecierpliwiliśmy się, że kolejne eksperymenty zabierają czas na główne wątki, a odcinków przed nami coraz mniej. Ale za to jak już sezon się rozkręcił, to co tydzień zapewniał nam i humor, i wzruszenia.
Najpierw listopad przyniósł "Help Is Other People", w którym poddawani "resocjalizacji" ludzie mogli w praktyce przetestować, na ile nauki Eleanor i spółki okazały się skuteczne. Wyścig z czasem, by zdobyć jak najwięcej punktów, zerwanie, decyzje o ratowaniu bądź nie irytującego kolegi… Kiedy zegar się zatrzymał, nikt nie mógł być pewien wyników.
Te poznaliśmy w "The Funeral to End All Funerals". A gdy losy świata, zaświatów i nowej wersji "Ally McBeal" ważyły się przed sędziowskim obliczem, mogliśmy razem z ziemską ekipą przeżywać kolejne inscenizowane pogrzeby, świadczące o więzi, jaka przez lata, mimo kolejnych resetów, wytworzyła się w tej eklektycznej paczce.
Nic jednak nie przygotowało nas na "The Answer". Przerzucenie na Chidiego odpowiedzialności za wymyślenie nowego porządku świata pozwoliło na pokazanie dotychczasowego życia tego niezdecydowanego bohatera i siłę jego związku z Eleanor. Zapisane na kartce proste, ale przekonujące przesłanie, z którym zostaliśmy na czas przerwy przed finałową partią odcinków, okazało się tym, czego potrzebowaliśmy. I pewnie nie tylko my. [Kamila Czaja]
1. Watchmen (awans z 3. miejsca)
Ależ to był miesiąc dla Damona Lindelofa i spółki! Zaczęło się jeszcze w miarę (jak na tutejsze standardy) niewinnie, to znaczy od telefonu na Marsa, dowcipu o dziewczynce z cegłą i samochodu spadającego z nieba, by potem ruszyć już mocno naprzód. Poznaliśmy niejaką Lady Trieu. Podziwialiśmy kolejne szaleństwa Adriana Veidta, w próbach ucieczki z Europy niemającego litości dla swoich własnoręcznie wyhodowanych podopiecznych. Dowiedzieliśmy się też co nieco o Looking Glassie, wielkiej kałamarnicy i szykowanym spisku.
A to ciągle nic, bo najlepsze miało nadejść dopiero w "This Extraordinary Being" – jednym z najwspanialszych serialowych odcinków ostatnich lat. Przemyślanym, napisanym i zrealizowanym w tak błyskotliwy sposób, że podczas oglądania ręce same składałyby się do oklasków, gdybyśmy akurat nie byli zajęci zbieraniem szczęki z podłogi.
Zatopiona w klimacie kina noir, zachwycająca cudownymi czarno-białymi kadrami, w kapitalny sposób mieszająca przeszłość z teraźniejszością i wspomnienia z fantazją. Długo można by rozkładać tę godzinę na czynniki pierwsze, a pewnie i tak nie wymienilibyśmy wszystkich jej znakomitych elementów. "Watchmen" przekroczyło tam bowiem granicę "zwykłej" telewizji, dając nam prawdziwy pokaz ekranowej magii.
No i nie można zapomnieć, że przy okazji w genialny w swojej prostocie sposób powiązano serial z komiksem. Nie ingerując w żaden sposób w treść oryginału, nadano mu zupełnie nowego kontekstu, jednocześnie dopasowując do siebie pozornie oddzielne opowieści. A ile emocji wywoływały losy Willa stającego się Zakapturzonym Sędzią, ile w tym było goryczy, ile bolesnej prawdy… Naprawdę trudno uwierzyć, że to wszystko "tylko" komiksowa historia, a jeszcze trudniej, że do końca sezonu uda się ją czymś przebić. [Mateusz Piesowicz]