"Wataha", czyli kolejna awantura w Bieszczadach – recenzja 3. sezonu serialu HBO
Mateusz Piesowicz
5 grudnia 2019, 20:05
"Wataha" (Fot. HBO)
Lata mijają, a na polsko-ukraińskim pograniczu bez zmian – o spokoju nie ma mowy. Co tym razem czeka Rebrowa i resztę bohaterów "Watahy"? Oceniamy cztery odcinki bez spoilerów.
Lata mijają, a na polsko-ukraińskim pograniczu bez zmian – o spokoju nie ma mowy. Co tym razem czeka Rebrowa i resztę bohaterów "Watahy"? Oceniamy cztery odcinki bez spoilerów.
"Wataha" nie należy do produkcji, których twórcy nadmiernie rozpieszczają widzów. Trzy lata przerwy po pierwszym sezonie (gdy długo nie było wiadomo, czy serial w ogóle wróci), potem kolejne dwa oczekiwania na trzeci – w tym czasie niektórzy zdążyliby zrobić i z pięć serii. Pośpiech rzadko bywa jednak dobrym doradcą, więc uzbrajając się w cierpliwość, można było oczekiwać, że w zamian dostaniemy serial na odpowiednim poziomie. Poprzednio się z grubsza udało, a jak wyszło tym razem?
Wataha podnosi poprzeczkę w 3. sezonie
Krótko rzecz ujmując: jest dobrze. A może nawet lepiej, niż poprzednio i niż sam zakładałem, że będzie, choć z ostatecznym werdyktem wstrzymam się jednak przed obejrzeniem całego sezonu (widziałem cztery odcinki z sześciu). Z pełnym przekonaniem mogę jednak już w tej chwili powiedzieć, że kolejny powrót w Bieszczady umocni pozycję "Watahy" na rodzimym serialowym podwórku. Tak, nawet teraz, gdy produkcja HBO nie jest tam już jedynym wartym uwagi rodzynkiem.
Skoro tak, to od razu na usta ciśnie się pytanie, co zmieniło się w tym sezonie? Odpowiedź zabrzmi jednak paradoksalnie, bo w gruncie rzeczy nowości nie ma tu wielu. To raczej taki przypadek, gdy serial rozwija się i rośnie w oczach w naturalny sposób, nie dokonując przy tym jakichś nagłych wolt. Jasne, pewne zmiany są widoczne i zaraz do nich dojdziemy, ale mają one charakter zdecydowanie bardziej ewolucyjny niż rewolucyjny, co tylko wychodzi całości na dobre.
Kolejny etap tej historii zaczynamy więc w sposób, który już skądinąd znamy – od brutalnej zbrodni, do jakiej dochodzi niedaleko wiadomej granicy. Tropy wskazują na nielegalnie przerzuconych do Polski imigrantów, ale jak od razu zakłada przywrócony do pracy w Straży Granicznej, choć wciąż pracujący głównie na własną rękę Wiktor Rebrow (Leszek Lichota), sprawa ma drugie dno i sięga znacznie wyżej, niż tylko do miejscowych przemytników. Zwraca się więc o pomoc do Igi Dobosz (Aleksandra Popławska), nie przypuszczając jednak, że prawdziwe kłopoty dopiero się zaczną.
Scenariusz to mocny punkt 3. sezonu Watahy
I wcale nie jest to wyolbrzymienie, bo niczego nie zdradzając, mogę was zapewnić, że w tym sezonie nie ma mowy o żadnym bezpiecznym status quo. Mogłoby się wydawać, że działający znów w granicach prawa (tak jakby) Rebrow będzie oznaczał powrót do bardziej standardowej formuły, ale szybko się przekonacie, że to zupełnie nie tak. Scenarzyści (Piotr Szymanek, Katarzyna Tybinka i Marta Szymanek) przygotowali kilka dużego kalibru niespodzianek i co najważniejsze, wszystkie wydają się strzałami w dziesiątkę albo chociaż w jej okolice.
A warto przy tym zaznaczyć, że wygłaszam tę opinię nie po jednym odcinku, lecz po zobaczeniu większej części sezonu, co w tym wypadku ma naprawdę niebagatelne znaczenie. W końcu wcześniej "Wataha" też potrafiła nieźle zaczynać, by potem stopniowo tracić impet, gubiąc się gdzieś w niepotrzebnie pokomplikowanej, a przez to nie zawsze jasnej fabule.
Teraz mocny początek robi nie tylko za chwytliwy punkt wyjścia, ale również solidny fundament całej historii. Ta zaś potem wcale nie zwalnia tempa, mimo że akcji jako takiej nie ma przesadnie dużo. Są rzecz jasna sceny i całe sekwencje skutecznie podnoszące ciśnienie (warto w tym miejscu docenić świetną pracę operatorów i reżyserek), jednak w napięciu trzymają głównie stale rosnące stawki – szczególnie, gdy teraźniejszość łączy się z przeszłością (tak, są ważne nawiązania do poprzednich sezonów). Pewnie, wszystko może się jeszcze wykoleić, ale ten moment fabuła jest czytelna, nie zawiera dłużyzn, a wyłaniający się z niej obraz wygląda całkiem intrygująco.
Wataha, czyli nie tylko Wiktor Rebrow
Nic by z tego jednak nie wyszło, gdyby brakowało wyrazistych postaci, dlatego z przyjemnością zauważyłem, że 3. sezonie i w tym aspekcie twórcy zrobili krok naprzód. Dzięki temu "Wataha" to już nie tylko Rebrow, Dobosz, ewentualnie Markowski (Andrzej Zieliński) i tło, ale historia zawierająca znacznie więcej bohaterów posiadających chociaż namiastkę osobowości – i mam na myśli również takich, których już poznaliśmy.
Miłym zaskoczeniem było zatem odkrycie, że choćby niektórzy funkcjonariusze Straży Granicznej okazali się wreszcie kimś więcej niż twarzą i pseudonimem. Jeszcze lepsza była niespodziewana rola innego drugoplanowego bohatera, który jednym ruchem scenarzystów z mało istotnego stał się kluczowym pionkiem w całej rozgrywce. A już w ogóle najlepsza okazała się decyzja o zatrudnieniu rosyjskiej aktorki Evgeniyi Akhremenko, która wciela się w bezwzględną Tatianę Barkovą – szefową ukraińskiej mafii i pierwszy tego formatu czarny charakter w historii serialu. Trzeba na nią wprawdzie chwilę poczekać, ale wierzcie mi, że warto.
Z mniejszym entuzjazmem odbieram granego przez Borysa Szyca Kuczera, czyli wysoko postawionego pułkownika z dowództwa Straży Granicznej i, jak to ładnie ujął Leszek Lichota, wrzód na tyłku Rebrowa. Jego rola w tym wszystkim, poza wkurzaniem głównego bohatera, jest trochę niejasna, ale że to postać celowo skonstruowana tak, by wzbudzać wątpliwości, to nie będę uprzedzał faktów. Gdybym jednak usilnie próbował znaleźć dziurę w całym, skierowałbym wzrok w jego stronę.
Inna sprawa, że ani nie muszę, ani nie chcę tego robić, bo "Wataha" wynagradza drobne niedogodności na innych polach. Na przykład każąc na nowo spojrzeć na parę głównych bohaterów, bo ci bynajmniej nie stoją w miejscu. Rebrow nie jest już tak "dziki" jak poprzednio, ale wciąż daleko mu do zaufania innym, a jego determinację można niekiedy nazwać niezdrową. Dobosz z kolei gnębią traumatyczne wspomnienia i zwykły strach, do którego przed nikim nie chce się przyznać. Zdecydowanie jest co grać, a para aktorów z tej możliwości skrzętnie korzysta, z całkiem niezłym skutkiem.
Bieszczadzka magia Watahy wciąż działa
Ale do tego przekonywać was przecież nie muszę, bo odkrycie, że Leszek Lichota i Aleksandra Popławska sprawdzają się w głównych rolach, zaskakuje mniej więcej w tym samym stopniu, co fakt, że bieszczadzkie scenerie są malownicze. A są, niezależnie od pory roku i strony granicy, po której się akurat znajdujemy, w czym utwierdzą was choćby często używane ujęcia zrealizowane za pomocą dronów. Tak, wiem, już to widzieliśmy. Tylko co z tego? Pewne rzeczy się zwyczajnie nie nudzą.
Zwłaszcza gdy atrakcjom wizualnym towarzyszy sensownie napisany scenariusz, którego pomniejsze wady (znów zepchnięty na margines kontekst społeczny albo banalne rozwiązania w osobistych wątkach) nie przysłaniają ogólnie dobrego wrażenia. "Wataha" nie jest i już raczej nie będzie serialem, który przeskoczy pewien poziom i wymaganie od niej cudów mija się z celem – jest jednak produkcją z solidnej europejskiej półki, a 3. sezonem jeszcze dobitniej udowadnia, że trafiła tam nieprzypadkowo. Trudno tego nie doceniać.