"Servant" to kompletnie pokręcona historia rodzinna – recenzja serialu Apple TV+
Mateusz Piesowicz
29 listopada 2019, 14:00
"Servant" (Fot. Apple TV+)
Klimat, twisty i M. Night Shyamalan wśród twórców. Tyle wystarczy, by wiedzieć, czego mniej więcej spodziewać się po nowym serialu od Apple. Ale czy to dostateczne powody, by go oglądać?
Klimat, twisty i M. Night Shyamalan wśród twórców. Tyle wystarczy, by wiedzieć, czego mniej więcej spodziewać się po nowym serialu od Apple. Ale czy to dostateczne powody, by go oglądać?
Start Apple TV+ nie należał do najbardziej imponujących. Ani pod względem technicznym, ani samej oferty prezentującej się znacznie lepiej na papierze niż w rzeczywistości. Dlatego też do kolejnej premiery platformy podchodziłem już z większym dystansem, nie oczekując po "Servant" specjalnych cudów. I wygląda na to, że to bardzo dobre podejście.
Servant — serial Apple od M. Nighta Shyamalana
Tak przynajmniej sądzę po pierwszych trzech odcinkach (kolejne co czwartek) tego serialowego horroru, choć pewnie lepsze byłoby określenie go quasi-horrorem, bo sporo tu i thrillera psychologicznego, i niecodziennego dramatu obyczajowego. Ale mniejsza o klasyfikację gatunkową, najwięcej i tak mówi stojące za tym projektem nazwisko, czyli M. Night Shyamalan ("Szósty zmysł"). Twórca wciąż coś znaczący, ale też od lat niespełniający wysokich oczekiwań. Wspominam o nim nie bez przyczyny, bo mimo że jest tutaj tylko producentem wykonawczym (wyreżyserował też pierwszy odcinek, a nawet zaliczył w nim cameo), jego obecność unosi się nad "Servant" niczym ponura gradowa chmura.
A skoro tak, to łatwo już zgadnąć, że lekki i przyjemny seans to ostatnie, czego można się po tej produkcji spodziewać. Można za to w ciemno zakładać, że dostaniemy historię gęstą jak smoła, zatopioną w bardzo niepojącym klimacie i oferującą okazjonalne dreszcze, a nade wszystko pokręconą i pełną twistów fabułę.
Ta autorstwa Tony'ego Basgallopa ("Stacja Berlin") dziwna jest już z założenia, zawierając bardzo nietypowy sposób radzenia sobie z traumą. Na tyle nietypowy, że ocierający się wręcz o czyste szaleństwo, a już z pewnością zwyczajnie pokręcony i wywołujący ciarki, nawet gdy z grubsza wiadomo, czego się spodziewać (zwiastun ujawniał punkt wyjścia historii, nie będę wychodził ze spoilerami poza niego).
Servant, czyli serialowy horror pełen twistów
Od początku wiemy zatem, że grane przez Lauren Ambrose ("Sześć stóp pod ziemią") i Toby'ego Kebbella ("Black Mirror: The Entire History of You") małżeństwo Dorothy i Seana Turnerów nie należy do zwyczajnych. Mieszkająca w Filadelfii para już na pierwszy rzut oka wygląda dość podejrzanie, jakby za zamkniętymi drzwiami dużego, starego domu skrywała jakiś sekret. I nie trzeba długo czekać na jego ujawnienie – oto bowiem dowiadujemy się, że młodzi małżonkowie niedawno stracili dziecko, malutkiego chłopca o imieniu Jericho.
Tutaj zaczyna się jednak robić naprawdę dziwnie, bo zamiast przeżywać traumę w "zwyczajny" sposób, bohaterowie serialu sprawili sobie… upiorną lalkę do złudzenia przypominającą niemowlę. Wszystko w ramach specyficznej terapii, mającej pomóc Dorothy, która po tragedii całkowicie się załamała, nie dopuszczając do siebie rzeczywistości. Wątpliwe pod wieloma względami i sam Sean doskonale zdaje sobie z tego sprawę, ale czego się nie robi dla najbliższej osoby? Licząc więc, że wszystko wkrótce wróci do normy, ciągnie tę grę pozorów, posuwając się nawet do zatrudnienia prawdziwej niani. Przybycie osiemnastoletniej Leanne (Nell Tiger Free) z Wisconsin okaże się jednak dopiero początkiem kłopotów.
Tyle niezbędnego wstępu, ale rzecz jasna na tym nie koniec niespodzianek. Już bez zdradzania czegokolwiek mogę tylko powiedzieć, że na rozwój akcji nie trzeba długo czekać. Jeszcze w pierwszym odcinku dostaniemy bowiem wyraźny znak, w jakim kierunku będzie to wszystko zmierzać i nie, zdecydowanie nie będzie to nic zwyczajnego. Kwestią dyskusyjną jest za to, czy będzie to coś dobrego albo chociaż rzeczywiście wyjątkowego.
Servant sprawdza, czy klimat to wszystko
Bo mimo że seans trzech półgodzinnych odcinków minął mi dość szybko i ogólnie rzecz biorąc jestem zaintrygowany ciągiem dalszym, nie da się ukryć, że "Servant" wydaje się szybko wyczerpywać własną formułę. Dość powiedzieć, że najlepsze wrażenie z trójki robi premiera i nie przeszkadza w tym nawet fakt, że punkt wyjścia był mi wcześniej znany. Nerwowa atmosfera oczekiwania aż runie wytworzona na ekranie iluzja, potęgująca niepokój scenografia, bardzo mocny dyskomfort towarzyszący oglądaniu (to dziecko!) – wszystko, co dobrze znane w filmów Shyamalana, sprawdza się tu bez dwóch zdań. Tylko jak długo?
W końcu w dziesięcioodcinkowym serialu (który w dodatku ma już zamówienie na 2. sezon) koniecznie trzeba oprzeć się na czymś więcej niż samym klimacie. Tym można przyciągnąć uwagę widza i "Servant" nie ma w tej kwestii żadnych problemów, ale utrzymanie jej to zupełnie inna sprawa. Do tego potrzeba już solidnych fundamentów w postaci przede wszystkim dobrej historii i postaci, które w ten czy inny sposób nas kupią. O ile jednak tej pierwszej daję kredyt zaufania, o tyle z bohaterami mam już problem.
I niekoniecznie chodzi o to, że ci stanowią szczególnie nieciekawe grono. Przeciwnie, ekstrawagancki kucharz Sean, reporterka Dorothy, jej ociekający sarkazmem brat Julian (Rupert Grint) i tajemnicza Leanne to w zupełności wystarczający zestaw, by chcieć spędzić w ich towarzystwie trochę czasu. Niestety nie pomaga w tym scenariusz, który po obiecującym początku szybko zaczyna skręcać w stronę znacznych uproszczeń, podporządkowując wszystko twistom i taniemu szokowaniu.
Znacie to doskonale – niby rozsądni bohaterowie zaczynają zachowywać się nieracjonalnie (albo po prostu idiotycznie), nikt nie dostrzega oczywistości, a wiara widza zostaje wystawiona na wielką próbę. Ot, typowy horror. Co jednak łatwo przełknąć w dwugodzinnej fabule, nie musi się równie dobrze sprawdzić w dłuższej formie i nieliczne przypadki udanego straszenia na małym ekranie tylko tę regułę potwierdzają. Mam poważne wątpliwości, czy "Servant" się do nich zaliczy.
Czy warto oglądać serial Servant?
Tym bardziej że serial Apple TV+ wydaje się nie wykorzystywać w pełni swojego potencjału. Choćby umieszczając w centrum uwagi Seana zamiast jego żony. Jasne, wiem, że Dorothy ma problemy i bynajmniej nie czyni to z niej automatycznie ciekawszej postaci, ale jestem pewien, że gwarantowałaby bardziej emocjonalne podejście. Punkt widzenia matki w tego typu historii ma zwyczajnie więcej do zaoferowania, a oglądanie jej z perspektywy Seana szybko zamienia się w dość prostą próbę rozwiązania zagadki. Intrygującej, ale w gruncie rzeczy pustej w środku.
Czy jest szansa, że w dalszej części sezonu się to zmieni? Wykluczyć niczego oczywiście nie można, choćby tego, że twórcy planują zrzucić na nas jakąś potężną emocjonalną bombę, ale szczerze powiedziawszy, nie liczyłbym na to. O wiele bardziej prawdopodobnym scenariuszem wydają mi się kolejne zwroty akcji, które w końcu zaczną tracić moc, gdy zniecierpliwieni widzowie zaczną wreszcie oczekiwać jakichś odpowiedzi.
Niezależnie jednak od tego, czy moje czarnowidztwo się sprawdzi, czy nie, "Servant" wpisuje się w dotychczasową linię produkcji Apple. Starannie wykonanych i sporo obiecujących, by w rzeczywistości nie do końca sprostać oczekiwaniom. Oglądać jak najbardziej można, szczególnie jeśli lubicie horrorowe klimaty i nie macie nic przeciwko prostym sztuczkom, o ile tylko działają. W tym przypadku zdecydowanie tak jest, więc zachowując odpowiedni dystans i traktując serial jako klimatyczną opowieść nieposiadającą wygórowanych ambicji, można się przy nim całkiem nieźle bawić. A może nawet zdarzy wam się podskoczyć z zaskoczenia.