Serialowa alternatywa: "Dublin Murders", czyli dwa irlandzkie kryminały w jednym
Mateusz Piesowicz
23 listopada 2019, 19:14
"Dublin Murders" (Fot. BBC)
Dwoje detektywów, dwie sprawy, różne tropy i do tego jeszcze tajemnica sprzed lat. Na "Dublin Murders" od BBC złożyło się wiele składników – z jakim skutkiem?
Dwoje detektywów, dwie sprawy, różne tropy i do tego jeszcze tajemnica sprzed lat. Na "Dublin Murders" od BBC złożyło się wiele składników – z jakim skutkiem?
Jak połączyć dwie historie w jedną? I czy w ogóle taka mieszanka może wypalić? Wyzwanie przed jakim stanęła twórczyni "Dublin Murders" Sarah Phelps, na pewno nie należało do najłatwiejszych. Scenarzystka znana ostatnio przede wszystkim z bardzo dobrych telewizyjnych adaptacji powieści Agathy Christie (m.in. "The ABC Murders" czy "And Then There Were None") wydawała się jednak właściwą osobą na właściwym miejscu, by mu sprostać i z dwóch książek zrobić jeden serial.
Dublin Murders to ekranizacja książek Tany French
A tak właśnie wygląda sytuacja z "Dublin Murders", czyli produkcją BBC (przy współpracy z amerykańskim Starz i irlandzkim RTÉ) będącą ekranizacją dwóch pierwszych książek z cyklu kryminałów autorstwa Tany French. Połączenie akurat "Zdążyć przed zmrokiem" i "Lustrzanego odbicia" w jedną całość miało co prawda sporo sensu (w oryginale łączy je postać Cassie Maddox), ale sam proces do najłatwiejszych na pewno nie należał. Widać to w serialu, który choć wciąga, ma wyraźne problemy z ukryciem spinających fabułę szwów, co z kolei odbija się na jakości niektórych wątków.
Ale zanim do tego dojdziemy, wypada zacząć od punktu wyjścia. Ten zaś zawiera parę dublińskich detektywów – Roba Reilly'ego (Killian Scott) i Cassie Maddox (Sarah Greene) – pracujących nad sprawą morderstwa 13-letniej Katy Devlin. Dziewczynę, będącą swego rodzaju lokalną gwiazdą, znaleziono martwą w lesie Knocknaree w okolicznościach wskazujących na jakiegoś rodzaju rytualne zabójstwo. Tajemniczości wszystkiemu dodaje fakt, że dokładnie w tym samym miejscu dwadzieścia lat wcześniej wydarzyło się coś podobnego. Czy ówczesne zniknięcie trójki dzieci łączy się w jakiś sposób z zabójstwem Katy?
Odpowiedzi oczywiście nietrudno się domyślić, ale to bynajmniej nie tak, że "Dublin Murders" podąża oklepanymi kryminalnymi tropami. Jasne, gatunkowych schematów nikt tu nie unika, od początku jednak czuć, że akcent opowieści położony jest w nieco mniejszym stopniu na zwykłe rozwiązanie zagadki niż na obserwację wpływu, jaki cała ta sprawa ma na poszczególnych bohaterów. A zwłaszcza rzecz jasna na parę detektywów, którzy szybko okażą się mieć własne sekrety, również takie bardzo znaczące dla ich pracy. O zdrowiu psychicznym nawet nie wspominając.
Dublin Murders stawia na psychologię postaci
Nie można zatem nazwać Roba i Cassie kolejnym typowym duetem detektywów dobranym na zasadzie przeciwieństw. Znacznie bliżej im do targanych mnóstwem prywatnych problemów bohaterów znanych z produkcji skandynawskich, ale to też nie do końca to. Tutejsi śledczy są nierozerwalnie połączeni ze sprawami, które prowadzą, w pewnym stopniu stając się wręcz ich uczestnikami. Łącząc przeszłość z teraźniejszością, wywlekają na światło dzienne swoje własne traumy, których wcale nie uleczył mijający czas.
Brzmi to pewnie enigmatycznie, ale wierzcie mi, że w tym przypadku napisanie jednego słowa za dużo mogłoby wam bardzo mocno zepsuć seans. Bo choć "Dublin Murders" ucieka od standardowego, opartego na scenariuszowych twistach kryminału, są tu tajemnice mające kluczowe znaczenie dla fabuły, a niekoniecznie związane bezpośrednio czy to ze sprawą wspomnianej Katy, czy tą drugą – bo mam nadzieję, że nie zapomnieliście, że to de facto dwie historie w jednej.
I w tym miejscu pojawia się tak naprawdę największy problem serialu, który ni stąd, ni zowąd mniej więcej w połowie 8-odcinkowego sezonu wprowadza do historii zupełnie nowy wątek. Osobne śledztwo, wprawdzie w pewnym stopniu związane z zabójstwem dziewczynki, ale związek to tak nikły, że samym twórcom nie bardzo chce się wchodzić w szczegóły. Ot, przyjmijcie drodzy widzowie do wiadomości, że od teraz przyda się wam podzielna uwaga.
Czy da się to posunięcie obronić? Owszem, głównie ze względu na parę głównych bohaterów, stanowiących na tyle interesujące postaci, że bez problemu górują one nad jakąkolwiek fabularną intrygą. "Dublin Murders" ogląda się więc przede wszystkim przez ich pryzmat, z przyjemnością śledząc, jak ta para "dziwolągów" (ona jest jedyną kobietą w zdominowanym przez mężczyzn środowisku, on wyróżnia się wśród irlandzkich kolegów nie tylko angielskim akcentem) dochodzi prawdy, dowiadując się przy okazji sporo na swój temat i podejmując po drodze wiele kiepskich decyzji. Co istotne, przy żadnej z nich nie tracą sympatii widzów, w czym zasługa również wykonawców i ich odczuwalnej ekranowej chemii.
Dublin Murders wciąga mimo widocznych wad
Sprawa zaczyna jednak wyglądać nieco gorzej, gdy spojrzymy szerzej, oceniając serial nie tylko z perspektywy Roba i Cassie. Wówczas bez trudu dostrzeżemy, że połączenie dwóch osobnych historii jednak nie przyszło twórczyni tak gładko, a brak klarownego łącznika między nimi sprawia, że przechodzenie z jednej do drugiej wyraźnie zgrzyta. Swoje robi też fakt, że drugiemu z kryminalnych wątków najzwyczajniej przydałoby się lepsze wyłożenie fundamentów, bo wygląda, jakby czasu starczyło w nim tylko na rozłożenie stelażu scenariusza.
Mając to na uwadze, trudno uznać "Dublin Murders" za pozycję, której przegapić absolutnie nie można, ale też nie ma potrzeby przesadzać w drugą stronę. Serial BBC broni się bowiem skutecznie zarówno pod względem fabularnym, jak i realizacyjnym (mroczny las i morderstwo to zawsze dobre połączenie), mimo wszystko starając się wnieść do wyeksploatowanego do granic możliwości gatunku coś własnego. Można się sprzeczać, z jakim skutkiem, lecz nie da się przy tym odmówić ani dobrych chęci, ani ostatecznie satysfakcjonujących i zamkniętych historii.
Bo mogę zdradzić, że choć nie wszystko otrzymuje tu łopatologiczne wyjaśnienie (czym pewnie niektórzy widzowie będą rozczarowani), główne wątki są jednak doprowadzone do końca. Niedopowiedzenia trafiają się natomiast tam, gdzie wydają się całkiem nieźle pasować, nadając całości wyjątkowego klimatu i zostawiając z poczuciem dobrze opowiedzianej historii. A oto przecież w znacznej mierze chodzi, czyż nie?