"Świat w ogniu: Początki" to melodramat w ładnej oprawie — recenzja serialu BBC z polskimi aktorami
Marta Wawrzyn
10 listopada 2019, 18:02
"Świat w ogniu: Początki" (Fot. BBC)
Manchester, Warszawa, Paryż, Berlin i nie tylko. Tłumy statystów, setki kostiumów i obsada mówiąca kilkoma językami. "Świat w ogniu: Początki" ma rozmach, ale to i owo trzeba mu wybaczyć.
Manchester, Warszawa, Paryż, Berlin i nie tylko. Tłumy statystów, setki kostiumów i obsada mówiąca kilkoma językami. "Świat w ogniu: Początki" ma rozmach, ale to i owo trzeba mu wybaczyć.
Jeśli lubicie brytyjskie seriale, na pewno kojarzycie Petera Bowkera, twórcę "Blackpool", "The A Word" i wielu innych produkcji BBC, najczęściej zamykających się w kilku odcinkach. Jego obecność za sterami serialu "Świat w ogniu: Początki" (w oryginale "World on Fire", bez "początków", które nie wiadomo po co dopisano w polskim "tłumaczeniu") to gwarant dwóch rzeczy: że scenariusz nie zejdzie poniżej pewnego poziomu i że możemy spodziewać się bardzo ludzkiego podejścia do tematu. Bowker nie jest specem od dramatów wojennych, historycznych czy politycznych, jest scenarzystą, który świetnie pisze o najprostszych emocjach.
I to właśnie jest dla mnie największą zaletą — a dla niektórych widzów pewnie bardzo istotną wadą — "Świata w ogniu: Początków". Siedmioodcinkowy miniserial, opowiadający o II wojnie światowej od dnia ataku Niemiec na Polskę do bitwy o Anglię, niespecjalnie interesuje się wielką grą, jaką jest każda wojna, ani tym bardziej wielkim bohaterstwem. To opowieść o reperkusjach ogólnoświatowego konfliktu zbrojnego dla zupełnie normalnych ludzi, którzy zostają wplątani w trudne sytuacje życiowe albo wręcz w jednej chwili zmieceni z powierzchni ziemi.
Świat w ogniu: Początki — polscy aktorzy w BBC
Serial przedstawia grupkę bohaterów, których łączy to, że wojna za chwilę zmieni całe ich życie. Pochodzący z dobrego domu młody brytyjski tłumacz Harry Chase (Jonah Hauer-King) tuż przed niemiecką napaścią pracuje w ambasadzie w Warszawie, gdzie zakochuje się w słodziutkiej kelnerce, Kasi Tomaszeskiej (Zofia Wichłacz). Jedyną szansą na wydostanie jej z kraju wydaje się być szybki ślub, problem w tym, że Harry zostawił w Manchesterze swoją drugą miłość, Lois Bennett (Julia Brown), za dnia pracownicę fabryki, wieczorami utalentowaną wokalistkę.
Rodzina Tomaszeskich, z którą spędzamy dużą część pierwszego odcinka, to modelowi polscy patrioci: ojciec (Tomasz Kot) pierwsze co robi, to jedzie bronić Poczty Gdańskiej razem z synem (Mateusz Więcławek). Matka (Agata Kulesza) zajmuje się lepieniem ciasta, a najmłodszy z rodzeństwa, Janek, upiera się, żeby iść do szkoły 1 września. Realizmu w tym niewiele, ale Bowkerowi, zapewne nie bez pomocy naszych aktorów, udało się mniej więcej uchwycić, jak działał polski patriotyzm w czasach międzywojennych. A także zamienić na przestrzeni serialu postać Wichłacz z ładnego dodatku do brytyjskiego chłopaka w dziewczynę, która za chwilę mogłaby walczyć w "Mieście 44". Na nieścisłości można przymknąć oko.
Świat w ogniu: Początki, czyli różne oblicza wojny
Zwłaszcza że naprawdę dobrze wypada brytyjska część historii: po tym jak w Polsce wybucha wojna, w Manchesterze komplikują się losy rodzin Harry'ego i Lois. Ten pierwszy ma matkę (Lesley Manville) rodem z "Downton Abbey", która nie wie, jak reagować w obliczu szalejących zmian społecznych. Rodzina tej drugiej składa się z kolei z ojca (Sean Bean), noszącego w sobie traumę z czasów Wielkiej Wojny, oraz ciągle wpadającego w kłopoty młodszego brata (Ewan Mitchell). Żeby było jeszcze bardziej niekonwencjonalnie, tata Lois okazuje się pacyfistą, kolportującym publikacje z jednym tylko przesłaniem: wojna to zło, mordowanie niewinnych osób.
To samo, tylko w inny sposób powtarza Nancy Campbell (Helen Hunt), amerykańska korespondentka wojenna, stacjonująca najpierw w Warszawie, a potem w Berlinie. Postać bardzo stereotypowa, ale mająca więcej niż jeden wymiar dzięki charyzmatycznej Hunt. A ponieważ wszyscy w tym płonącym świecie są połączeni, w Paryżu spotykamy Webstera (Brian J. Smith), siostrzeńca Nancy uwikłanego w romans z czarnoskórym muzykiem jazzowym (Patrick Sawyers), który z kolei… uff. I na tym nie koniec wzajemnych powiązań, bo w Berlinie poznajemy jeszcze rodzinę Rosslerów, sąsiadów Nancy, ukrywających przed partią chorą na epilepsję córkę.
Świat w ogniu: Początki to sprawny melodramat
Wszystko to razem nie składa się na dobry dramat historyczny, bo absolutnie nie taki był cel. To raczej melodramat, pokazujący "wichry losów" swoich zupełnie zwyczajnych postaci na tle wojennego konfliktu, o który nikt z nich nie prosił. Akcja toczy się dość szybko, przeskakując sprawnie pomiędzy kolejnymi miejscami i pokazując, co się dzieje, kiedy normalni ludzie zostają uwikłani w nieznający granic koszmar. Serial unika prostego podziału na złych Niemców i dobrych aliantów, pokazując, jak to jest, kiedy sytuacja cię zmusza do zabicia drugiego człowieka.
"Chciałbym kiedyś wybrać się za granicę i nie strzelać do ludzi" — mówi w pewnym momencie jeden z bohaterów i to zdanie spokojnie mogłoby być mottem całego serialu. Serialu, gdzie nie ma wielkiego bohaterstwa i oczywistych diagnoz, jest ludzka strona horroru, sporo odcieni szarości i przewijające się pytanie o bezsens tego wszystkiego, zadawane nie raz, nie dwa wprost przez Douglasa, bohatera Seana Beana. To bardzo współczesne i bardzo brytyjskie spojrzenie na konflikt, który Polacy widzą zupełnie inaczej ze względu na takie a nie inne doświadczenia.
To też historia mająca potencjał, by wciągnąć fanów dramatów kostiumowych w stylu "Poldarka" czy "Downton Abbey". Sympatyczne, ale i charakterne postacie, wspaniałe kostiumy, jazzowa muzyka, miłosne wielokąty porozrzucane po całej Europie i mnóstwo "niespodziewanych" spotkań — to wszystko sprawia, że seans "Świata w ogniu" mija szybko i bezboleśnie, pomimo bardzo ciężkiego tematu. Fani poważnych dramatów historycznych nie mają tu jednak czego szukać, bo luźne podejście Bowkera do historii będzie ich drażnić dosłownie od pierwszych scen.
Pomimo całkiem licznych zastrzeżeń, polecam "Świat w ogniu: Początki" nie tylko miłośnikom melodramatów i osobom kompletnie nieczułym na niuanse historyczne. Nawet jeśli to opowieść przede wszystkim o Brytyjczykach i dla Brytyjczyków, dobrze jest zobaczyć naszych aktorów w międzynarodowej produkcji, u boku takich gwiazd, jak Hunt i Bean, a także usłyszeć w BBC prawdziwy, nie łamany język polski. Dla Wichłacz, Kota i spółki to świetny dodatek do CV, dla nas niezobowiązująca ciekawostka na miarę czasów serialowego dobrobytu.