2. sezon "The End of The F***ing World" jest jak letni romans, który próbujesz reanimować jesienią — recenzja
Paulina Grabska
6 listopada 2019, 21:33
"The End of The F***ing World" (Fot. Channel 4)
2. sezon "The End of The F***ing World" teoretycznie miał rację bytu. Jednak wyszło trochę jak z reaktywacją letniego romansu jesienią: niby fajnie, ale to jednak nie to samo. Trochę spoilerów.
2. sezon "The End of The F***ing World" teoretycznie miał rację bytu. Jednak wyszło trochę jak z reaktywacją letniego romansu jesienią: niby fajnie, ale to jednak nie to samo. Trochę spoilerów.
Na początku chciałabym docenić twórców wszelkich zapowiedzi serialu, którzy do końca trzymali losy Jamesa (Alex Lawther) w tajemnicy, i skarcić Netfliksa, który już na etapie włączania serialu w dniu premiery uraczył mnie plakatem, gdzie widać trójkę bohaterów. Jeśli chcieliście poznać odpowiedź na pytanie, czy kula na końcu pierwszego sezonu zadała strzał śmiertelny, nie musieliście czekać ani minuty dłużej. Dzięki?
Najbardziej doskwierającym minusem nowych odcinków jest Bonnie — fatalnie skonstruowana postać. Nie wywołuje ona ani realnego strachu, ani współczucia. Od samego początku wiemy, że bohaterka wykreowana przez Naomi Ackie jest bardzo nieporadna w swoich działaniach, a zakładanie powodzenia jej misji byłoby przestrzelonym zakładem. Ponadto w przeciwieństwie do Jamesa i Alyssy (Jessica Barden), Bonnie wyrządziła faktyczne szkody, więc nie ma powodów, by ją lubić. Fakt, że pierwszy odcinek jest w całości poświęcony właśnie jej, potęguje rozczarowanie — trudno pozbyć się wrażenia straconego czasu.
The End of The F***ing World sezon 2 — za mało pamiętnych cytatów
Kolejnym zasmucającym aspektem drugiego sezonu "The End of The F***ing World" jest zaskakująco mała liczba one-linerów. W pierwszym sezonie pamiętnych cytatów było na pęczki — tu musiałabym wybierać je na siłę. Największy uśmiech wywołały u mnie słowa Alyssy: "Młode zamążpójście to jedno z największych odstępstw, na jakie można sobie pozwolić". W porównaniu z pierwszą odsłoną "The End of The F***ing World", scenarzystka Charlie Covell w drugiej serii zanotowała jednak słaby wynik. Czyli materiał źródłowy (komiks) górą.
Ale rzeczą, która boli mnie — wielbicielkę pierwszego sezonu — najbardziej, jest fakt, że podczas oglądania drugiego rozdania wielkie emocje poczułam dopiero pod koniec siódmego (przedostatniego) odcinka. Wtedy wydarza się coś, co sprawia, że samoistnie wykonałam gest przyłożenia dłoni do twarzy i zatroskałam się losem bohaterów. Tymczasem w jedynce zaangażowanie pojawiło się niemal z miejsca. To doprowadziło do dość smutnego wniosku: drugi sezon "The End of The F***ing World" jest nieudolnie rozciągniętym epilogiem zaskakującej, nieoczywistej i wciągającej historii z pierwszej serii.
Największym zwycięzcą nowych odcinków hitu Netfliksa i Channel 4 okazuje się Graham Coxon, który miał okazję do skomponowania nowych piosenek — i tym razem to oryginalne numery zostają w głowie dłużej niż stare hity wykorzystane na ścieżce dźwiękowej. Numer z "Mashed potatoes" to instant classic, a poprzedzający tę piosenkę kawałek z tekstem "Love, won't you listen to my heart" również jest wyjątkowo udaną kompozycją. Czekam, aż soundtrack do drugiego sezonu pojawi się w serwisach cyfrowych.
The End of The F***ing World — wciąż miło zobaczyć Alyssę i Jamesa razem
Sam fakt, że otrzymujemy możliwość spędzenia kolejnych kilkudziesięciu minut z Alyssą i Jamesem, jakiekolwiek one by nie były (to już nie ta chemia co kiedyś), jest niewątpliwie atutem. "The End of The F***ing World" cieszy również w końcowych minutach, gdy pojawia się bardzo mądra konkluzja na temat osób, które nigdy nie zaznały miłości. Ostatnia scena jest niezwykle rozczulająca, ale pozostawia też z refleksją, że droga do tego momentu mogłaby być o wiele bardziej przyjemna — pułap oczekiwań po pierwszym sezonie był bardzo wysoki (co było w pełni uzasadnione).
Pierwszy sezon porównywałam między innymi do "Pulp Fiction". Wtedy nikt nie powiedział nam, co tak naprawdę znajduje się w walizce. W drugim sezonie "The End of The F***ing World" mamy "Absolwenta", ale takiego, w którym wiemy, co dalej dzieje się z Elaine i Benem, gdy uciekli ze ślubu i wsiedli do autobusu. Geniusz filmu Mike'a Nicholsa polegał na tym, że cięcie padło w idealnym momencie.
Dlatego przy całej sympatii dla głównych bohaterów "The End of The F***ing World" — mam nadzieję, że trzeci sezon już nie powstanie. Za to zawsze z przyjemnością wrócę do pierwszych odcinków produkcji.