Wszystkie drogi w "The Affair" prowadzą do Montauk — recenzja finału serialu
Marta Wawrzyn
5 listopada 2019, 16:00
"The Affair" (Fot. Showtime)
"The Affair" zatoczyło w finałowym sezonie pełne koło, wybiegając daleko w przyszłość i opowiadając historię Sollowayów do samego końca. I była to całkiem satysfakcjonująca podróż. Spoilery z finału!
"The Affair" zatoczyło w finałowym sezonie pełne koło, wybiegając daleko w przyszłość i opowiadając historię Sollowayów do samego końca. I była to całkiem satysfakcjonująca podróż. Spoilery z finału!
To była Helen. To zawsze była Helen. Jesteście zaskoczeni? Ja nieszczególnie, choć do samego końca, nawet po ich wspólnej dramatycznej przygodzie w czasie pożaru w Kalifornii, miałam nadzieję, że każde z Sollowayów pójdzie swoją drogą. Ale Sarah Treem, twórczyni "The Affair", zawsze miała więcej sympatii do Noaha niż widzowie.
The Affair — Noah jako staruszek w finale serialu
Nawet jeśli w serialu śledziliśmy losy czwórki bohaterów, ten główny był tak naprawdę jeden. Noah Solloway (Dominic West), przeżywający kryzys wieku średniego niespełniony pisarz, który zdradził żonę z kelnerką z przydrożnej knajpki podczas rodzinnych wakacji w Montauk. A potem, przez całą dekadę, popełniał kolejne życiowe błędy i głupoty, dokonując wyborów, za które wielu fanów tej historii go znienawidziło, i krzywdząc dalej nie tylko Helen (Maura Tierney) i swoje dzieci, ale także równie życiowo pogubioną co on Alison (Ruth Wilson).
Finał, w którym stary Noah wita nas — i znajdującą się w punkcie zwrotnym Joanie (Anna Paquin) — w Lobster Roll w latach 50. XXI wieku, wypowiadając magiczne "Witaj na końcu świata", nie pozostawia wątpliwości co do tego, czyj punkt widzenia był tutaj najważniejszy. Tyle że z "The Affair" jako historią o odkupieniu Noaha Sollowaya zawsze miałam i będę miała problem, u którego źródeł jest sam Noah.
To nie była fascynująca, charyzmatyczna postać antybohatera, jak Walter White albo Don Draper, ludzie, których magnetyzm sprawiał, że wybaczaliśmy im bardzo, bardzo dużo. To był zwykły palant, egoista i mentalny nastolatek, który owszem, zmienił się, ale nie na tyle, żeby być osobą przekazującą życiowe mądrości w finale. Zwłaszcza że jeszcze przed chwilą był facetem uwikłanym w skandale #MeToo. OK, w serialu od tego czasu minęło 30 lat, ale w naszej rzeczywistości tylko tydzień.
"The Affair" za dużo postawiło na Noaha i choć rozumiem, czemu całą historię tak poprowadzono — zapewne od początku planując jakąś wersję tego finału — nie do końca przemawia to do mnie na płaszczyźnie emocjonalnej. Teksty takie, jak ten o traumie odbijającej się echem przez pokolenia albo ten o dzieciach kończących życiowe podróże rodziców (książka "Montauk" Stacey Solloway to najlepszy dowód), przypomniały mi, że przy całym swoim melodramatyzmie i pretensjonalnych zapędach "The Affair" zawsze był ładnie napisanym serialem. Ale mojego życia nie odmienią, podobnie jak przepięknie nakręcona finałowa scena tańca na klifie. Noah to nie był "mój człowiek", bohater, z którym mogłam sympatyzować.
Sztuczny wątek Joanie w finałowej serii The Affair
Drugi wątek, który nie do końca do mnie przemawiał w tym sezonie, to Joanie i dosłownie wszystko, co było z nią związane. Od samej konstrukcji postaci, będącej posuniętym do skrajności nośnikiem życiowych traum Alison, aż po specyficzną wizję świata po 2050 roku, z jednej strony wyglądającego jak nasz, z drugiej znaczonego nieuniknioną katastrofą ekologiczną i wypełnionego gadżetami takimi jak przezroczyste ekrany. Było w tej rzeczywistości i w tej bohaterce coś nienaturalnego, przesadzonego, a fakt, że jej wątek często doczepiano do odcinków w postaci kilkuminutowych urywków, nie pomagał w lepszym zapoznaniu się z nią.
Tak jak w przypadku Noaha, droga, którą ona przebywa, na pozór wydaje się logiczna, ale szwankują szczegóły i emocje. Fakt, że EJ (Michael Braun) okazuje się Eddiem, synem Vika (Omar Metwally) i Sierry (Emily Browning), to przesadna ekwilibrystka. Niby mógł być obecny w tym miejscu i spotkać problematyczną córkę Alison i Cole'a (Joshua Jackson), ale czy nie za dużo już tych przypadków? Sztucznością poraża również spotkanie Joanie z Noahem i to, jaką decyzję ona podejmuje pod wpływem ładnych frazesów à la Paulo Coelho wbitych jej do głowy przez doświadczonego życiem staruszka. Może i Joanie skończyła tak, jak powinna była skończyć, ale niewiele rzeczy po drodze wybrzmiało tak jak powinno było.
Urokliwe wesele Whitney w finale The Affair
Bardziej od wątków osadzonych w dalekiej przyszłości i próby oddania po latach sprawiedliwości Alison trafiły do mnie historie, które działy się tu i teraz. Zaskakująco bliską mi postacią okazała się Whitney (Julia Goldani Telles), choć przecież nie zrobiła w tym sezonie niczego wyjątkowego. Dorosła, trochę zmądrzała, wyszła za mąż i poszła swoją drogą, akceptując pewne kompromisy i świadomie godząc się na to, że jej małżeństwo nie będzie jej największą życiową przygodą.
Jej wesele w domu dziadków, z emocjonalną kłótnią trzech pokoleń pań z rodziny Butlerów/Sollowayów, matką prowadzącą ją za rękę do "ołtarza" i flash mobem do coveru "The Whole of the Moon", miało w sobie dużo potrzebnej lekkości i uroku. A jeszcze piękniej wyszła scena ucieczki z własnego wesela z tortem, świeżo poślubionym małżonkiem i rodzeństwem w komplecie (witamy Martina z powrotem). Buntownicza córka Noaha i Helen znalazła swoje miejsce w życiu, zaś oglądanie finałowego rozdziału tych poszukiwań było wielką przyjemnością, choć niekoniecznie jest to historia, która ma taką moc jak te z początków "The Affair".
Finał serialu The Affair satysfakcjonujący, ale…
Pomimo pewnych zastrzeżeń do finałowego sezonu i samego finału, przyznaję, że "The Affair" jako całość jest imponującym osiągnięciem. Skromny, "gadany" serial o zwykłych ludzkich dramatach przetrwał pięć sezonów, czyli dokładnie tyle, ile Sarah Treem chciała, opowiadając historię prawdopodobnie nie aż tak odległą (jeśli nie liczyć odejścia Ruth Wilson) od tego, co twórczyni zaplanowała na samym początku.
Miłość Noaha i Helen przetrwała wszystko, nawet jeśli niektórzy z nas woleliby, żeby tak nie było. Ale nie mamy prawa być zaskoczeni, bo jeśli pominąć okres szczenięcego zakochania w Alison, Noah zawsze sterował w kierunku Helen. Nawet kiedy wdawał się w kolejne romanse i popełniał kolejne błędy życiowe. A ona nie była w stanie nikogo tak pokochać jak jego, choć sama przyznała, że niekoniecznie jest to zdrowe. Nic dziwnego, że w końcu odnaleźli drogę do siebie z powrotem.
Wszystko to razem składa się na słodko-gorzką, bliską prawdziwego życia historię o ludziach takich jak my. Jasne, czasem przesadzoną, niepotrzebnie uderzającą w melodramatyczne tony i za bardzo stawiającą na wyjątkowo trudną do polubienia postać Noaha, ale koniec końców trudną do porzucenia (wiem, bo próbowałam w 3. sezonie) i wyjątkową dzięki trzymaniu się formuły różnych perspektyw. To ostatnie nigdy potem nie robiło już tak wielkiego wrażenia jak w 1. sezonie, który łączył głębię psychologiczną ze sprawną zabawą twistami i tajemnicami, ale wystarczyło, żeby utrzymać mnie przed ekranem nawet w najsłabszych momentach.
Dopełniający tę opowieść finał, trochę chyba inspirowany ostatnią sceną "Six Feet Under", nie był tak perfekcyjny, jak mogło zdawać się jego twórczyni, ale też trudno narzekać na brak satysfakcjonującego zakończenia. Nawet jeśli nie był to ten happy end, którego chciałam dla Helen. No ale skoro Helen go sobie sama wybrała…