"See" to widowiskowa wydmuszka za miliony — recenzja serialu Apple TV+
Michał Paszkowski
3 listopada 2019, 17:03
"See" (Fot. Apple TV+)
Przygodowe science fiction od Apple TV+ ma wielki budżet, intrygujący pomysł i Jasona Momoę w roli głównej. Ale czy jest wart subskrypcji nowej platformy? Oceniamy trzy odcinki.
Przygodowe science fiction od Apple TV+ ma wielki budżet, intrygujący pomysł i Jasona Momoę w roli głównej. Ale czy jest wart subskrypcji nowej platformy? Oceniamy trzy odcinki.
Czym właściwie chcą do siebie przyciągnąć widzów seriale Apple TV+? Jak większość swoich produktów, technologiczny gigant z jabłkiem w logo pierwsze telewizyjne podboje promuje jako coś zupełnie innego od oferty konkurencji. Jeśli spojrzeć na piątkową serię premier zaoferowanych na start platformy, tę "inność" można sprowadzić do przede wszystkim do niebotycznych pieniędzy, jakie Apple był w stanie wyrzucić na swoje produkcje.
To, że seriale nie muszą już wstydzić się swoich budżetów i w konsekwencji wizualnej oprawy, kablówki i platformy streamingowe udowodniły nam już wcześniej. Ale Apple TV+ (podobnie jak i nadchodzący Disney+) chce podnieść poprzeczkę jeszcze wyżej. Dostajemy więc nazwiska w obsadzie z najwyższej półki, hollywoodzkich twórców i standard 15 milionów dolarów za odcinek, o jakim serialowym producentom nie śniło się kiedyś w najśmielszych snach.
See, czyli Steven Knight dostaje wielki budżet
Ta ostatnia kwestia to przede wszystkim przypadek "See" stworzonego przez Stevena Knighta. Choć już poprzednie seriale tego twórcy ("Peaky Blinders", "Tabu") mogły się pochwalić atrakcyjną stroną wizualną i bogato zaprezentowanymi na ekranie światami, to w produkcji Apple TV+ Knight dostał możliwość działania na znacznie większej skali. I rzeczywiście, "See" wizualnie prezentuje się znakomicie. Szkoda tylko, że showrunner nie dał widzom rzeczywiście intrygującej historii.
"See", które na pozór przedstawia świat z czasów życia w plemionach, jest tak naprawdę połączeniem przygody z postapokaliptycznym science fiction. W świecie serialu bliżej niezidentyfikowany wirus zabił w XXI wieku prawie całą ludzką populację planety, zostawiając jedynie dwa miliony ocalałych. Jedyny problem — resztki ludzkości zostały pozbawione wzroku. Akcja "See" rozpoczyna się jednak wiele pokoleń później, kiedy homo sapiens zdążył wyewoluować na tyle, aby mógł przystosować się do życia bez jednego zmysłów, rozwijając przy okazji inne.
See — intrygujący pomysł, mniej ciekawa historia
Już sam pomysł na taką wizję przyszłości po katastrofie rodzi na wstępie liczne pytania o to, w jaki sposób ludzie poradzili sobie z tym problemem. I twórcy "See" ewidentnie lubią na nie znajdywać odpowiedzi. Szczególnie widowiskowo prezentują się tutaj sposoby ukazywania walki pozbawionych wzroku plemion, a reżyser Francis Lawrence dba o to, żeby ten spektakl robił takie samo wrażenie na małym ekranie, jakie mógłby zrobić na widzach hollywoodzki film.
Próbkę tej widowiskowości dostajemy już w pierwszym odcinku, kiedy plemię dowodzone przez Babę Vossa (Jason Momoa) stara się odeprzeć atak najeźdźców. Budżet Apple'a jest wręcz namacalny, a efekty specjalne w przeciwieństwie do standardowych produkcji telewizyjnych są absolutnie przekonujące. Problem tylko, że to piękne z zewnątrz widowisko okazuje się ostatecznie puste, bo na spektaklu i ciekawych pomysłach kończą się atuty "See".
Wyobrażając sobie świat bez wzroku, Knight zdecydował, że ludzkość z nakierowanego na naukę świata XXI wieku przeszła drogę do ludowych wierzeń i podań, jeśli nie wręcz pewnego rodzaju fundamentalizmu. Umiejętność patrzenia jest w tej nowej erze uznawana za herezję, a za jej największego wroga podaje się królowa Kane (Sylvia Hoeks, dająca z siebie w każdej scenie 200% intensywności). "Światło" odebrałoby jej władzę absolutną, której oczywiście pragnie, i na razie scenarzyści nie kwapią się dodać jej jakichś dodatkowych warstw.
Steven Knight wychodzi więc w swoim serialu od bardzo intrygującego pomysłu, ale zdaje się nie wykorzystywać go w pełni do stworzenia czegoś rzeczywiście oryginalnego i angażującego. Mordercza królowa z jednej strony, próby przetrwania plemienia Baby Vossa z drugiej, a do tego nadciągające zmiany wraz z pojawieniem się zupełnie nowego rodzaju ludzi wyglądają tu na razie bardziej jak zalążki pomysłów, niż rzeczywiście pogłębiona i wciągająca historia. Jak na tak fascynujący punkt wyjścia, dotychczasowa historia pokazana w "See" wydaje się wręcz boleśnie schematyczna.
See, czyli widowiskowość ponad wszystko
Jednocześnie nie wątpię, że Knight wie dokładnie, gdzie chce poprowadzić tę historię. Problem w tym, że aby dotrzeć do celu oddalonego jeszcze o kilka tygodni (w czasie których wiele subskrybentów Apple TV+ może zrezygnować po 7-dniowym okresie próbnym), twórca na razie zdaje się ignorować swoich bohaterów, których wykorzystuje jedynie do popychania akcji do przodu. Na skomplikowane portrety ludzi w kompletnie innej rzeczywistości nie ma tu co na razie liczyć.
Zarazem twórca bardzo frywolnie podchodzi do czasu akcji, która w jednym odcinku wydaje się być rozciągnięta do granic możliwości, żeby w następnym skakać z nieprzyzwoitą prędkością. Być może wszystkie zarzuty wobec "See" nie byłyby aż tak rażące, gdyby oglądało się to w dwugodzinnym filmie, w którym wizualne fajerwerki przysłoniłyby papierowość postaci. Tutaj jednak, już po trzech godzinach spędzonych w towarzystwie Baby Vossa, królowej Kane i spółki, ciężko wydusić z siebie jakiekolwiek zaangażowanie w ich losy.
Czy warto oglądać serial See od Apple TV+?
Fakt, że serial prezentuje się znakomicie na ekranie, nie jest wystarczający, aby uzasadnić jego istnienie. Jasne, kanadyjskie krajobrazy są tu sfilmowane tak pięknie, iż mogą sprawić, że zapragniecie apokalipsy, która sprzątnęłaby ludzką cywilizację z powierzchni planety i przywróciła taki stan przyrody. Praca scenografów i kostiumografów jest również godna największego uznania w dbałości o szczegóły tej nietypowej postapokaliptycznej wizji.
W końcu też przyjemność mogą sprawiać okazjonalne nawiązania do resztek naszej cywilizacji, która niewidziana przez bohaterów "See", postrzegana jest przez nich w zupełnie innych kategoriach. Niestety, tego typu nawiązania, choćby scena z królową tańczącą do pozytywkowej wersji "Over the Rainbow", są jedynie ciekawymi pomysłami, które nie składają się w emocjonującą historię. Tak jak większość rzeczy w tym serialu.
Po trzech odcinkach "See" nie przedstawia wystarczających argumentów, aby kontynuować wizytę w tym świecie. Daje co najwyżej dobrą odpowiedź na pytanie, dlaczego subskrypcja Apple TV+ kosztuje aż 25 zł miesięcznie, skoro liczbę tytułów w bibliotece da się policzyć na palcach obu rąk.
Miliony władowane w ten projekt czynią "See" przepiękną wydmuszką, więc jeśli już zdecydujecie się zobaczyć ten świat, to koniecznie oglądajcie serial na jak największym możliwym ekranie. Oglądanie na telefonie produkcji, która od głębi i intrygującej fabuły preferuje odwracanie uwagi swoich widzów zachwycającymi widokami, po prostu mija się z celem.
Tak, jak bywało to w przypadku startów innych platform streamingowych, Apple jest szczególnie szczodre w zamawianiu kolejnych sezonów swoich pierwszych produkcji i "See" ma już potwierdzoną 2. serię. Pozostaje liczyć, że do tego czasu kreatywne pomysły na świat bez zmysłu wzroku przeobrażą się we wciągającą historię. Bo na razie "See" to serial nie do oglądania, tylko do popatrzenia.