"For All Mankind" to kosmiczny wyścig, w którym nikomu się nie spieszy – recenzja serialu Apple TV+
Mateusz Piesowicz
2 listopada 2019, 19:20
"For All Mankind " (Fot. Apple TV+)
Alternatywna wersja historii napędzana kosmicznym wyścigiem zbrojeń. Pomysł na "For All Mankind" wyglądał co najmniej dobrze, ale rzeczywistość jest trochę mniej kolorowa. Drobne spoilery.
Alternatywna wersja historii napędzana kosmicznym wyścigiem zbrojeń. Pomysł na "For All Mankind" wyglądał co najmniej dobrze, ale rzeczywistość jest trochę mniej kolorowa. Drobne spoilery.
Słowa o marksistowsko-leninowskim stylu życia to nie jest coś, co spodziewacie się usłyszeć, oglądając relację z pierwszego lądowania człowieka na Księżycu. Podobnie jak widok radzieckiej flagi i Aleksiej Leonow (w rzeczywistości pierwszy człowiek, który wyszedł w otwartą przestrzeń kosmiczną) stawiający pionierskie kroki zamiast Neila Armstronga. W alternatywnej wersji historii przedstawionej w serialu "For All Mankind" Amerykanie musieli jednak przełknąć tę gorzką pigułkę ze strony swoich wielkich rywali – a to był dopiero początek.
For All Mankind – alternatywna historia od Apple
Dodajmy do tego pomysłu ciekawie prezentujący się zespół twórców z Ronaldem D. Moore'em ("Battlestar Galactica") na czele, a powinniśmy otrzymać serial, który może nie pociągnie samodzielnie całej platformy streamingowej, ale na pewno w mocnym starcie nie zaszkodzi. Tyle teorii. W praktyce w pięknych planach zwykle coś idzie nie tak i choć daleko mi do stwierdzenia, że "For All Mankind" to największy problem Apple TV+, nie ma sensu udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
Zwłaszcza że problemy serialu zadającego pytanie, co by było gdyby to Sowieci wygrali kosmiczny wyścig, widać jak na dłoni już w trakcie pierwszych trzech odcinków. Dłużących się, niepotrzebnie nadętych, a nade wszystko niepotrafiących sensownie uzasadnić, po co nam w ogóle ta historia. Bo jakkolwiek sympatyczne jest patrzenie, jak Amerykanie sami ucierają nosa swoim mocarstwowym zapędom, raczej nie uzasadnia to spędzania kilku godzin przed ekranem. Szczególnie dziś, gdy na oglądanie nawet naprawdę dobrych seriali brakuje czasu.
A mam pewne wątpliwości, czy produkcję Apple TV+ można tym mianem określić. Niektóre sekwencje albo pojedyncze sceny – to już bardziej, bo widać tu niekiedy, że twórcy sroce spod ogona nie wypadli. Jednak gdy przychodzi poukładać poszczególne elementy we wciągającą i intrygującą całość, pojawiają się problemy. Ot, podobne do tych, jakie mają tu NASA i amerykańscy politycy, gdy Rosjanie ubiegają ich w lądowaniu na Księżycu.
For All Mankind, czyli nieco inny podbój kosmosu
Ci wszak też nie bardzo wiedzą, jak właściwie zareagować na sytuację, która stanowi punkt wyjścia serialu. Tłumaczyć się? Szukać winnych? Przyjąć cios i dalej spokojnie robić swoje? A może raczej w popłochu próbować nadrabiać zaległości, by porażka nie okazała się jeszcze dotkliwsza? Każda z tych opcji jest tu testowana, każda ma też mnóstwo wad i niewiele zalet – pewne jest tyle, że w wyniku dokonania Rosjan kosmiczny wyścig zbrojeń nie osłabł jak w rzeczywistości, a tylko nabrał na sile.
Powodując przy okazji również inne zmiany w politycznym krajobrazie, które jednak tutaj są ledwie zarysowane (albo wcale, bo rola ZSRR w serialu jest czysto teoretyczna). Twórcy wolą koncentrować uwagę na aspektach dotyczących NASA oraz samego podboju kosmosu i w porządku, nic w tym złego. Gorzej że szukając odpowiedniego punktu zaczepienia dla swojej historii, miotają się pomiędzy kilkoma wątkami, nie potrafiąc znaleźć żadnego interesującego.
I tak, początkowo w centrum uwagi znajduje się Ed Baldwin (Joel Kinnaman) – astronauta sfrustrowany faktem, że dowodzona przez niego misja Apollo 10, choć mogła, nie skończyła się lądowaniem na Srebrnym Globie. Jest też partnerujący mu wówczas Gordo Stevens (Michael Dorman), tutaj jednak zajęty bardziej problemami małżeńskimi niż kosmicznymi ambicjami. Gdzieś w tle pozycję w NASA wyrabia sobie Margo Madison (Wrenn Schmidt), pierwsza kobieta w Centrum Kontroli Lotów, a jeszcze dalej granicę USA przekracza młoda Meksykanka, której związków z tą opowieścią można się na razie tylko domyślać.
Na pozór atrakcji więc nie brakuje, tym bardziej że cały czas obserwujemy również ścierające się ze sobą siły polityków i naukowców, mających rzecz jasna odmienne zdania na temat dalszych kroków. Nic tylko wyciskać z tego, co najlepsze. Z jakiegoś powodu twórcy uznają jednak, że alternatywna wersja historii i wszystko, co tez zmiany za sobą niosą, nie są tak ciekawe, jak choćby osobiste rozterki Eda czy kłopoty Gorda z żoną, Tracy (Sarah Jones).
W dużej mierze oglądamy zatem jeszcze jeden dramat o trudach życia astronautów i ich drugich połówek, niczym się niewyróżniający na tle innych tego typu produkcji. A że ani Kinnaman, ani Dorman nie mają dość charyzmy, by udźwignąć tę opowieść na własnych barkach (nie żeby scenariusz im to ułatwiał), efekt jest dość nużący. Co nie znaczy bynajmniej, że całe "For All Mankind" można określić tym mianem.
For All Mankind miewa naprawdę dobre pomysły
Wystarczy tylko, że twórcy nieco odważniej skorzystają z możliwości, jakie daje oryginalny punkt wyjścia, a już opowieść zaczyna nabierać rumieńców. Czy to bezpośrednio za sprawą politycznych wojenek wokół NASA (związanych choćby z osobą Wernhera von Brauna, w którego wciela się Colm Feore), czy w związku z ich następstwami, a do takich trzeba zaliczyć program szkoleniowy dla astronautek, wysuwający się na pierwszy plan w trzecim odcinku.
Pomysł to udany z przynajmniej kilku względów, na czele z prostym faktem, że wnosi do serialu więcej życia, niż wcześniejsze dwie godziny razem wzięte. Nic w nim wprawdzie wyjątkowo odkrywczego, a stojące za nim cyniczne podejście wykładane jest aż nazbyt łopatologicznie ("Najlepiej blondynka!"), ale to właśnie takich rzeczy oczekiwałem, słysząc o alternatywnej wersji historii. Nie tego samego w innych okolicznościach, a wyraźnie widocznego odstępstwa od normy.
Oczywiście opieranie się na pojedynczym odcinku może być złudne, bo trudno przewidzieć, czy jest on zapowiedzią faktycznej zmiany kierunku, czy może tylko wyjątkiem od reguły. Udowadnia jednak, że twórców serialu stać na coś więcej niż zwykłą poprawność i nie przerasta ich choćby stworzenie pełnokrwistych postaci. Ba, nie potrzebują do tego nawet długiego czasu, bo praktycznie każda z pań biorących udział w testach już po krótkiej introdukcji staje się bardziej interesująca od nudnych jak flaki z olejem męskich bohaterów.
Czy warto oglądać serial For All Mankind?
Naturalnie więc, że chciałbym, aby "For All Mankind" było w dalszej części sezonu bardziej jak "Nixon's Women" niż premierowe godziny. Nic nam przecież po nawet najlepiej zrealizowanym serialu, jeśli ten nie potrafi efektownych obrazków na dłuższą metę ożywić. Jasne, sekwencje rozgrywające się w przestrzeni kosmicznej wciąż robią swoje, zwłaszcza gdy są podbudowane odpowiednią dawką dramaturgii. Ale co z tego, skoro potem dosłownie i w przenośni wracamy na ziemię, a tu scenariusz natrafia na takie mielizny, z których nie wyciąga go nawet podniosłe paradowanie w pięknych skafandrach w slow motion i przy triumfalnej muzyce.
Nie skreślałbym mimo tego serialu od Apple TV+ już na starcie, nawet jeśli temat podboju kosmosu specjalnie was nie kręci. Mam wrażenie, że to akurat może być produkcja, która zyska z czasem, gdy twórcy ustalą już, co właściwie mają do powiedzenia i jak chcą to zrobić. Oby tylko doszli do właściwych wniosków jak najszybciej, bo czuję, że cierpliwości na cały dziesięcioodcinkowy sezon może nie starczyć nawet najwytrwalszym widzom.