"The Morning Show", czyli monologi bez treści — recenzja serialu Apple TV+ z Aniston i Witherspoon
Kamila Czaja
2 listopada 2019, 16:02
"The Morning Show" (Fot. Apple TV+)
"The Morning Show" gwiazdami mogłoby obdzielić kilka seriali, ale dowodzi dobitnie, że samą obsadą nie można zatuszować braku spójności i błyskotliwego scenariusza.
"The Morning Show" gwiazdami mogłoby obdzielić kilka seriali, ale dowodzi dobitnie, że samą obsadą nie można zatuszować braku spójności i błyskotliwego scenariusza.
Po zapowiedziach wydawało się, że jestem dokładnie taką publicznością, do jakiej "The Morning Show" wkraczającej na rynek z hukiem platformy Apple TV+ idealnie trafi. Feministyczna opowieść o pracy w mediach, z Jennifer Aniston i Reese Witherspoon w rolach głównych? Może trochę to brzmiało za bardzo jak Aaron Sorkin, ale przecież Sorkina lubię, może z pominięciem nieznośnie nadętego "Newsroomu"… No właśnie.
"The Morning Show" też okazało się nieznośnie nadęte, a na dodatek często nudne, nieprzemyślane. Sorkin pisze tak błyskotliwe dialogi, na jakie mało kogo stać. Serial Apple TV+ nie może się tym poszczycić. Jedynie recenzencki obowiązek skłonił mnie do obejrzenia wszystkich trzech dostępnych odcinków. To o tyle dobrze, że właśnie odcinek 3. podobał mi się najbardziej i nieco złagodził krytyczną ocenę całości. Ale tylko nieco.
The Morning Show — męka techniczna i fabularna
A i tak staram się oddzielić moje wrażenia dotyczące serialu od wrażeń związanych z technicznymi próbami jego obejrzenia. Otóż "The Morning Show" resetowało mi się w przeglądarce (Firefox) po kilka razy w każdym odcinku, zmuszając mnie do szukania miejsca, w którym skończyłam, i do ponownego włączania napisów. A że napisy wybieram angielskie, to samo to było "zabawą", bo poza napisami dla niesłyszących mogłam wskazać cztery różne, nieopisane dodatkowo poza" English". I raz działała opcja nad napisami z dopiskiem CC, raz opcja pod.
Ale spróbuję być ponad to i ocenić "The Morning Show" za fabułę i inne wewnątrzserialowe kwestie. Tyle że już przy fabule mam problem. W skrócie punkt wyjścia jest taki, że wieloletni współgospodarz programu, Mitch Kessler (Steve Carell z "The Office"), zostaje zwolniony za molestowanie seksualne, a ten skandal zmienia życie prowadzącej z nim tytułowe "The Morning Show" Alex Levy (Aniston). W tym wszystkim próbuje odnaleźć się niepokorna lokalna dziennikarka, Bradley Jackson (Witherspoon), ściągnięta do programu przez producenta, Cory'ego Ellisona (Billy Crudup, "Gypsy"), który uważa, że tradycyjne wiadomości poranne to przeżytek.
Tyle streszczenia, bo poza tą dość jasną ramą "The Morning Show" sprawiło, że zadałam sobie pytanie, o czym to właściwie jest. Pytanie tak podstawowe, że z reguły sobie go nie stawiam, bo mniej więcej wiem. Tymczasem ten serial chce być równocześnie o ruchu #MeToo, o dziennikarstwie, o kobietach w męskim świecie, o paru romansach i kilku rodzinach. W efekcie nie jest o niczym wystarczająco dogłębnie, bo żeby to wszystko "upchnąć", większość scen wypełniono monologami, które niebezpiecznie przypominają wykłady.
The Morning Show – zmarnowany potencjał gwiazd
Paradoksalnie, chociaż łopatologia powinna mieć tę jedyną zaletę, że przekaz ideowy okaże się jasny, "The Morning Show" nawet tu nie zachowuje spójności. Idealistyczne wizje dziennikarskiej prawdy oraz szacunku dla stłamszonych kobiet przeplatane są cynicznymi grami, przez co nie bardzo wiadomo, komu kibicować i właściwie dlaczego. Łapałam się na tym, że momenty, które miały przynieść widzowi takiemu jak ja dużą satysfakcję – czyli choćby przejmowanie przez Alex kontroli dotychczas będącej w rękach naprawdę paskudnych szefów – sprawiają mi tej satysfakcji niewiele, bo serial nie dał mi wystarczająco wielu powodów, żeby się tym wszystkim w ogóle przejąć.
Owszem, jest feministycznie, ale historia rozprawiania się z patriarchatem gubi się tu w masie niepotrzebnych wątków, zbędnych scen, ciągnących się wywodów. Nie pomaga też fakt, że chociaż "The Morning Show" ma być serialem dramatycznym, to Aniston i Carell zbyt często wykorzystują środki, które przyniosły im sukces sitcomowy. Kiedy są bardziej stonowani, ich postacie na tym zyskują, ale ten efekt zaraz rozbity zostaje jakimś niepasującym do tonu całości komicznym przerysowaniem.
Z kolei bohaterka grana przez Witherspoon większość pierwszych odcinków spędza, krzycząc, jaka to jest niepokorna. Musimy jej uwierzyć na słowo, bo tak naprawdę i o niej, podobnie jak o pozostałych zaludniających telewizyjne studio postaciach, wiemy niewiele. Za dużo w portretach bohaterów schematów i szkoda na takie płytkie psychologie mocnych aktorów, także na drugim planie (tu marnuje się choćby Mark Duplass z "Bliskości", który wygląda, jakby w nieadekwatnie do jakości drogim serialu tęsknił za swoimi niskobudżetowymi filmami indie).
The Morning Show – za mało tego, co działa
Jeżeli coś w ogóle mnie wciągnęło, to pojedyncze sceny "jeden na jeden": konfrontacja Alex z Mitchem czy potyczki między Alex a Bradley. Wydawałoby się, że skoro podobają mi się walki głównych bohaterek, to powinnam serial ocenić wyżej. Problem w tym, że w pierwszych odcinkach Aniston i Witherspoon mają mało wspólnych scen. Szkoda, bo właśnie w tych podszytych rywalizacją, ale i wzajemnym zrozumieniem rozmowach aktorki pokazują więcej zniuansowania niż przez całą resztę "The Morning Show".
Jak na dramat za mało tu napięcia i póki co chyba najbardziej wstrząsnęło mną, że gwiazdy tych programów wstają o barbarzyńskiej porze. O 3:30! Wszelkie drętwe kłótnie o dziennikarską prawdę przeszły obok mnie. Z całego wątku molestowania przekonała mnie trochę wyłącznie scena, w której Mitch w rozmowie z innym oskarżonym uświadamia sobie, że tamten ma naprawdę wiele na sumieniu. O robieniu programów telewizyjnych niczego się z "The Morning Show" nie dowiemy, bo to tylko ładne kolorowe tło. A serial Kerry Ehrin (wymyślony przez Jaya Carsona, który potem odszedł z ekipy) wychodzi z założenia, że nie ma tego złego, czego nie załatwi wzniosła przemowa. Mało tego, że już samo założenie przekłada się na nudny serial, to jeszcze te przemowy zostały słabo napisane.
Mimo scenariuszowych braków oglądałabym "The Morning Show", gdyby było w większym stopniu serialem o Alex i Bradley, które próbują dyktować warunki w męskim świecie, walcząc równocześnie przeciwko stereotypom i trochę też ze sobą nawzajem. Ta relacja ma potencjał, żeby przerodzić się albo w trudną przyjaźń, albo w bezlitosną wojnę rodem z filmu "Wszystko o Ewie". Kusi mnie trochę, żeby po ciekawszym i mocniej nastawionym na postaci 3. odcinku zerknąć za tydzień, czy "The Morning Show" staje się takim serialem. Ale jeszcze nie zdecydowałam, bo na razie jestem zbyt zmęczona i znudzona wtórnością, patosem i niespójnością tego, co dotąd zobaczyłam.