"Szukając Alaski" to młodzieżowa perełka, która tonie w melancholii i pyta o sens życia — recenzja serialu Hulu
Marta Wawrzyn
20 października 2019, 16:44
"Szukając Alaski" (Fot. Hulu)
"Szukając Alaski" Johna Greena doczekało się adaptacji, na jaką zasługuje. 8-odcinkowy serial Hulu to kłębek emocji, nostalgiczna podróż w przeszłość i melodramatyczna historia, która wzrusza.
"Szukając Alaski" Johna Greena doczekało się adaptacji, na jaką zasługuje. 8-odcinkowy serial Hulu to kłębek emocji, nostalgiczna podróż w przeszłość i melodramatyczna historia, która wzrusza.
Wszystko zaczyna się od inspirujących słów. "Udaję się na poszukiwanie Wielkiego Być Może" — miał oznajmić przed śmiercią XVI-wieczny francuski pisarz François Rabelais, co zrobiło ogromne wrażenie na kolekcjonującym ostatnie słowa wielkich ludzi Milesie (Charlie Plummer), chłopaku z Florydy, który właśnie rozpoczyna naukę w prestiżowym liceum z internatem w Alabamie. Serial Hulu (w Polsce w HBO GO) zaczyna od początku, czyli od przybycia Milesa do Culver Creek, ale jednocześnie zabiera nas na koniec tej historii i pokazuje koszmarny wypadek w deszczową noc. Auto wygląda na staranowane, rozbitą przednią szybę zdobi stokrotka. Co się stało?
"Szukając Alaski" przez pewien czas nie mówi o tym wprost, podrzucając jedynie sugestie i odliczając dni dzielące nas od tego momentu, więc pozwolicie, że ja też ograniczę się do enigmatycznego określenia "tragedia". Ale nawet jeśli nie znacie książki Johna Greena i nie czytaliście spoilerów, prawdopodobnie z miejsca domyślicie się, w czym rzecz. W serialu nie chodzi o tajemnice, twisty i zaskoczenia, chodzi o emocje. Emocje przeżywane z ogromną intensywnością przez bardzo wrażliwe dzieciaki, spędzające cały swój czas na rozmowach o literaturze, popalaniu ukradkiem papierosów, piciu taniego wina i gonieniu za wszystkim, co wyjątkowe.
Szukając Alaski, czyli młodzież pyta o sens życia
Miles, miłośnik czytania nie powieści, tylko biografii, poznaje w nowej szkole Chipa zwanego Pułkownikiem (Denny Love), który z miejsca nadaje mu ksywkę Pudge, a także Takumiego (Jay Lee), pochodzącą z Rumunii Larę (Sofia Vassilieva) i przede wszystkim Alaskę (cudownie naturalna i świeża Kristine Froset), magnetyczną, poszukującą wrażeń buntowniczkę, która na dzień dobry kładzie jego rękę na swojej piersi. W równie niezwykłym co ona pokoju, dosłownie zawalonym książkami.
16-latek, który do tej pory niczego wyjątkowego nie przeżył, z miejsca się zakochuje i zaczyna robić wszystko dla Alaski, ale to nie jest tylko historia o obezwładniającej potędze młodzieńczej miłości. To raczej opowieść o tym, jak samotny dzieciak znajduje grupkę "swoich ludzi", zawiera bardzo ważne przyjaźnie i zaczyna poszukiwania życiowe w miejscu, które temu sprzyja jak żadne inne.
Położone w lesie pośrodku niczego Culver Creek przyciąga jednostki niezwykłe, jak nauczyciel historii religii, dr Hyde (Ron Cephas Jones w fenomenalnej, choć niedużej roli), zachęcający dzieciaki do badania natury człowieka i szukania głębszych znaczeń. To też po prostu dobra prywatna szkoła, rządzona twardą ręką przez niejakiego Orła (Timothy Simons z wąsiskami). Obok inteligentnych dzieciaków, przeżywających werteryczny ból istnienia i zadających pytania egzystencjalne, mamy więc grupkę bogatych osiłków, którzy stypendium tutaj raczej by nie dostali, ale za pieniądze mogą mieć wszystko. Ot, amerykański system edukacji.
Szukając Alaski to oldskulowy serial o młodzieży
Narastający konflikt między jednymi i drugimi prowadzi do coraz bardziej dramatycznych zdarzeń, ale nie są to ekscesy takie jak we współczesnych serialach młodzieżowych. "Szukając Alaski" dzieje się w 2005 roku. Josh Schwartz i Stephanie Savage ("The O.C.", "Plotkara"), twórcy serialu, nie przenieśli czasu akcji do współczesności, pozostawiając Alaskę w czasach, do których należy: bez social mediów, uzależnienia od smartfonów i dorastania w wersji ekstremalnej.
W efekcie do wpisanej w DNA tej historii melancholii dochodzi jeszcze nostalgia za latami, które z perspektywy wydają się inne, lepsze, pod wieloma względami prostsze. Już ścieżka dźwiękowa, wypełniona po brzegi muzyką indie (śpiewają tu m.in. Rilo Kiley, The Postal Service i Modest Mouse), jest jak nostalgiczna podróż do ery "The O.C". Serialu Schwartza i Savage, który bohaterowie "Szukając Alaski" też oglądają, co jest wdzięcznym easter eggiem dla fanów.
Wszystko to razem składa się na produkcję, sprawiającą wrażenie odtrutki na współczesne seriale młodzieżowe, chętnie stawiające na wątki nadprzyrodzone i przekraczające z impetem kolejne granice. Owszem, tutejsi bohaterowie próbują wódki, papierosów i seksu, ale nawet kiedy są niegrzeczni, jest w tym jakaś niewinność, której tak bardzo brakuje nowym serialom, robiącym z nastolatków "małych dorosłych" i wciskających ich w fabuły rodem z "Mody na sukces".
"Szukając Alaski" po ekstremizmy sięgać nie musi, pozwala młodzieży być młodzieżą, a od używek woli szukanie wrażeń w postaci kształtujących osobowość doświadczeń życiowych. Nie mam nic przeciwko "Euforii" (mam coś przeciwko "Trzynastu powodom"), ale dobrze czasem zobaczyć młodzieżowy serial opowiadający o tym samym bólu istnienia w znacznie subtelniejszy sposób.
Szukając Alaski — nastolatki w labiryncie cierpienia
Z perspektywy bombardowanego coraz bardziej szalonymi produkcjami young adult współczesnego widza, "Szukając Alaski" przez sześć odcinków jest w zasadzie o niczym. Znaczy o dorastaniu pośród ważnych pytań, cytatów z książek i rozmów o wewnętrznym smutku. O piciu wina i popalaniu papierosów pod mostem. O kwestii, która zajmuje Alaskę czytającą "Generała w labiryncie" Gabriela Garcíi Márqueza. O chwytaniu znaczących momentów z pełną świadomością, że właśnie to się robi. O radości, bólu, traumach, samotności, rzeczach, których się wstydzimy. O tym, jak wszystko staje się lepsze, kiedy poznajesz swoją ekipę i robisz z nią głupie rzeczy. O miłości, która zapiera dech w piersi. O przyjaźniach, które nadają sens wszystkiemu. O tragedii, która sprawia, że świat przestaje się kręcić i zapada ciemność.
Od początku podszyty smutkiem i melancholią, ale mający sporo lekkich, zabawnych i głupiutkich momentów (np. łabędź atakujący Milesa przy dźwiękach The White Stripes) serial w ostatnich odcinkach przemienia się w pełnokrwisty melodramat. Podobnie jak bohaterowie "Six Feet Under", grupka dzieciaków skupiona wokół najbardziej niezwykłej dziewczyny świata zaczyna zadawać pytania o sens nie tylko życia, ale i śmierci. Dlaczego to się stało, czy dało się tego uniknąć, co zrobiliśmy nie tak? A satysfakcjonujących odpowiedzi nie widać na horyzoncie.
"Wszystkie najlepsze pytania nie mają odpowiedzi. To właśnie sprawia, że są warte zadawania" — mówi w pewnym momencie pan Hyde, dobrze podsumowując, o co chodzi w tej opowieści. Opowieści pełnej kiepskiego wina, po młodzieńczemu pretensjonalnych metafor i słodko-gorzkich niespodzianek jak ta z finału. Serialu staromodnym, zakochanym w książkach, klimatach "Love Story", skomplikowanych relacjach i labiryntach, z których nie ma wyjścia. Warto go zobaczyć niezależnie od tego, ile mamy lat, bo to rzecz świeża, błyskotliwa i po prostu wyśmienita.