Pytanie na weekend: Bardzo popularny serial, którego nawet nie zaczęliście oglądać, to…?
Redakcja
19 października 2019, 13:04
Fot. FX/Netflix/AMC
"Dr House", "Lost", "Gra o tron", "The Walking Dead"… Seriale, o których mówią wszyscy, a wy nie wiecie, o czym mówią. Których popularnych produkcji nie widzieliście ani odcinka?
"Dr House", "Lost", "Gra o tron", "The Walking Dead"… Seriale, o których mówią wszyscy, a wy nie wiecie, o czym mówią. Których popularnych produkcji nie widzieliście ani odcinka?
Przy ponad 500 premierach rocznie i przynajmniej setce kultowych produkcji, które "wypada znać", coraz trudniej nadążać za wszystkim, co się dzieje w serialach. Dzisiejsze pytanie na weekend dotyczy naszych braków, jeśli chodzi o najpopularniejsze seriale. Jak żyć, kiedy wszyscy dookoła rozmawiają o "Grze o tron", "Domu z papieru" albo "The Walking Dead", a my nie widzieliśmy ani odcinka?
Kamila Czaja: Dom z papieru
Wbrew temu, co mi się wydawało, kiedy zaczynałam myśleć nad odpowiedzią, nie ma takich seriali wiele. "Dom z papieru" to jeden z nielicznych przykładów głośnych produkcji, po które wcale nie sięgnęłam. Zanim zdążyłam się za hiszpański hit zabrać, spłynęła masa zróżnicowanych opinii, które osłabiły mój zapał. Na dodatek wśród gatunków, za którymi nie przepadam, heist movies plasują się wysoko. Na podobnej zasadzie przegapienia momentu, kiedy wszyscy się czymś zachwycali: "Orange Is the New Black", które zdążyło się skończyć, zanim ja zdążyłam je zacząć.
Ale żeby nie było tak pięknie: krótka lista wynika wyłącznie z zawartego w pytaniu zastrzeżenia "nawet nie zaczęliście oglądać". Od zawsze staram się zobaczyć chociaż początek polecanych i/lub rozchwytywanych produkcji. Tyle że na kilku odcinkach się kończy. Z produkcji absolutnie najpopularniejszych nie mogę nie wspomnieć o "Grze o tron". Czytałam parę tomów cyklu Martina (bez entuzjazmu), zobaczyłam parę odcinków 1. serii (też bez zachwytu). Ot, polityczne fantasy, smoki, dużo umierania i intryg. Sapkowski już napisał to wszystko, tylko lepiej, więc czekanie na nadejście zimy nie wydało mi się obowiązkowe.
Mateusz Piesowicz: American Horror Story
Kolejkę seriali do nadrobienia mam oczywiście sporą, ale ze wskazaniem takiego, którego świadomie nie oglądałem w przeciwieństwie do wszystkich dookoła, jest pewien problem. Pasowałoby tu "Peaky Blinders", do którego wciąż staram się zabrać (zawsze jest coś pilniejszego!) albo "Rick i Morty" (ta sama sytuacja). Nie znać "Deadwood", zwłaszcza gdy lubi się westerny, też trochę wstyd. To jednak są rzeczy, które prędzej czy później wreszcie nadrobię.
"American Horror Story" jest o tyle innym przypadkiem, że zupełnie mnie do tego serialu nie ciągnie, choć teoretycznie jest skrojony pod mój gust. Oprócz niego widziałem wszystkie inne produkcje Ryana Murphy'ego (w mniejszym lub większym stopniu) i zwykle mi się podobały. Horrory mi nie przeszkadzają, o czym świadczy trwanie w trudnym związku z "The Walking Dead". Do tego dochodzi sprzyjająca niedzielnym widzom forma antologii. Nic tylko oglądać. A jednak co roku kończy się na zapowiedziach (świetnych!) kolejnych sezonów, po których mam wrażenie, że zobaczyłem wszystko, co trzeba. I chyba już się to nie zmieni.
Marta Wawrzyn: The Walking Dead
Od pewnego czasu staram się oglądać przynajmniej pierwszy odcinek każdego serialu, wychodząc z założenia, że to mój obowiązek zawodowy. Ale kiedy ruszało "The Walking Dead", Serialowej jeszcze nie było, więc oglądałam, co chciałam. Pamiętam, że o adaptacji komiksu Roberta Kirkmana w pewnym momencie rozmawiali wszyscy. I jak mnie te rozmowy odstraszały! Wynikało z nich, że to festiwal koszmarnej przemocy, serwowanej na poważnie i przy akompaniamencie egzystencjalnych rozważań, czyli miks, którego prawdopodobnie bym nie zniosła.
Potem zdarzało mi się myśleć, że może jednak powinnam, ale zawsze coś mi przeszkadzało. Najpierw to, że zachwyty wszystkich dookoła skończyły się już w okolicach drugiego, trzeciego sezonu, potem krytyka, która spłynęła na serial po akcji z Neganem i kijem bejsbolowym, a teraz to już chyba przede wszystkim fakt, że nie mam i nie znajdę czasu na nadrobienie 10 sezonów serialu, który dziełem wybitnym raczej nie jest. Mam poczucie, że coś tracę, ale chyba mogę z tym żyć.
Inne moje braki pochodzą z czasów studiów — pięknego życia bez telewizora w czasach kiedy internet kosztował majątek i chodziło się skorzystać na uczelni. Nigdy nie zaczęłam oglądać "Supernatural" ani "Chirurgów", ominęło mnie "Deadwood", "The West Wing" i "Battlestar Galactica", z "The Wire" i "Rodziny Soprano" oglądałam co któryś odcinek (serio). Chyba tylko z "Lost" byłam w miarę na bieżąco. Większość "zgubionych" seriali nadrobiłam (produkcje HBO nawet po kilka razy), ale po "Supernatural" pewnie nie sięgnę nigdy, bo 300 odcinków to jednak za dużo.