"The Client List" (1×01): Zero emocji, zero seksu, sporo nudy
Nikodem Pankowiak
13 kwietnia 2012, 21:56
Jennifer Love Hewitt skąpo ubrana na plakacie promującym "The Client List" nie mogła zwiastować niczego dobrego. Dlaczego? Bo to znak, że serial będzie miał niewiele więcej do zaoferowania.
Jennifer Love Hewitt skąpo ubrana na plakacie promującym "The Client List" nie mogła zwiastować niczego dobrego. Dlaczego? Bo to znak, że serial będzie miał niewiele więcej do zaoferowania.
Szalejący w Ameryce kryzys sprawia, że wiele rodzin ma problem ze spłatą hipoteki. To samo tyczy się rodziny Ridley Parks (Jennifer Love Hewitt), którą poznajemy w dniu urodzin jej męża, Kyle'a. Skórzana kurtka to jego zdaniem zbyt drogi prezent, natomiast zupełnie nie przeszkadza mu jazda drogim i zapewne paliwożernym samochodem (nawet biedni Amerykanie nie będę jeździć byle czym). Gdy problemy narastają, Kyle wybiera klasyczne rozwiązanie – pakuje manatki, zostawia liścik o nieznanej widzom treści i wieje jak najdalej. Wszystkie problemy zostają na głowie Ridley, która zatrudnia się w spa, gdzie masażystki, aby uzyskać lepsze napiwki, często dodają od siebie coś ekstra. Oczywiście, dawanie coś ekstra nie jest początkowo w stylu głównej bohaterki, oburzającej się na samą sugestię, jednak z czasem zmienia ona zdanie.
Czy wtedy robi się ciekawiej? Nie, jak wiało nudą, tak wieje do tej pory. Czy robi się seksowniej? To zależy dla kogo. Plakaty promujące serial mogły sugerować, że będziemy widzieli w nim wiele pięknych kobiet, na czele z główną bohaterką, ale jakoś nie zobaczyliśmy. Z racji tego, że produkcja kierowana jest głównie do pań, zdecydowanie więcej tam prężących się męskich torsów, niż kobiecych wdzięków. Panowie zwabieni plakatem mogą czuć się oszukani. Zresztą, mniejsza o to, co lub kto jest główną atrakcją serialu. Problem w tym, że ujęcia w salonie spa bardziej przypominają scenerię taniego erotyku (tyle że bez choćby cienia nagości), wręcz rażą tandetą. Produkcja stacji Lifetime, reklamująca się jako najbardziej seksowna w tym sezonie, nie jest taka ani trochę.
Kolejną wadą serialu jest główna bohaterka. Umówmy się, Jennifer Love Hewitt do aktorek wybitnych nigdy nie należała i należeć nie będzie. Jej aktorskie środki wyrazu w serialu ograniczają się do zapłakanych oczu i wyeksponowanego dekoltu. Jeśli ktoś będzie chciał mi zarzucić, że ją deprecjonuję i sprowadzam wszystko do kwestii urody, chciałbym zaznaczyć, że ona zrobiła to przede mną, pozując na plakatach tak, aby każdy dobrze wiedział, jakie są jej największe atuty. Grana przez Jennifer Ridley jest irytująca – ciężko znaleźć jakiekolwiek inne określenie na kobietę mającą co chwilę łzy w oczach, nieważne, czy ktoś ją chwali, czy gdy rozmawia z żoną swojego pogrążonego w kryzysie małżeńskim klienta. Takim trudnym zadaniem było dla twórców niepopadanie w skrajność?
Pilot serialu jest po prostu nudny. Można odnieść wrażenie, że to właśnie na biuście Jennifer i umięśnionych męskich torsach spoczywa cały ciężar odcinka, trudno zauważyć, by "The Client List" oferowało cokolwiek więcej. W pierwszym epizodzie brak jakiegokolwiek punktu zaczepienia, który mógłby sprawić, że w następnych odcinkach fabuła przyniesie nam coś więcej niż kolejne masaże i rozpacz po mężu, który uciekł. Dialogi są słabe, brak w nich jakiejkolwiek iskry mogącej rozpalić ciekawe relacje między bohaterami. Już teraz można stwierdzić, że Ridley raczej prędzej niż później pójdzie do łóżka z bratem swojego męża, co tylko pokazuje, że twórcom serialu raczej brakuje pomysłów na to, by zaskoczyć widzów.
"The Client List" niesie za sobą bardzo pozytywne przesłanie dla kobiet, których rodziny pogrążone są w finansowym kryzysie. Wystarczy kilka masaży, gdzie dodasz od siebie coś ekstra i już możesz spłacić całość zadłużonej hipoteki (wychodzi na to, że wystarczyło sprzedać samochód i problemów nie byłoby wcale). Największym plusem odcinka jest jego soundtrack wypełniony bardzo dobrymi utworami (na czele z ukochanymi przeze mnie The XX), trochę to jednak za mało, by zachęcić mnie do obejrzenia kolejnych odcinków. Miało być seksownie, a nie jest, powinno być interesująco, a nie jest. Póki co mamy do czynienia z jedną z najsłabszych premier 2012 roku.