Pytanie na weekend: Polskie tłumaczenie tytułu serialu, które naprawdę was irytuje, to…?
Redakcja
28 września 2019, 15:03
Fot. Netflix.HBO/WB
Dosłowne, łopatologiczne, nie mające nic wspólnego z oryginałem, zdradzające bardzo ważny spoiler. Polskie tłumaczenia tytułów zagranicznych seriali potrafią być naprawdę koszmarne.
Dosłowne, łopatologiczne, nie mające nic wspólnego z oryginałem, zdradzające bardzo ważny spoiler. Polskie tłumaczenia tytułów zagranicznych seriali potrafią być naprawdę koszmarne.
Nie ukrywamy, że dzisiejszy odcinek Pytania na weekend zainspirowały paskudne "Wybory Paytona Hobarta", czyli polski tytuł "The Politician". Temu, kto to wymyślił, Ryan Murphy powinien zafundować kąpiel w morzu brokatu, żeby zrozumiał swój błąd. Ale Netflix nie jest ani pierwszy, ani jedyny, ani nawet najgorszy.
Kamila Czaja: Kochane kłopoty
Zastanawiając się nad odpowiedzią, uświadomiłam sobie, jak wielką rolę gra poznanie serialu najpierw pod polskim tytułem. "Na wariackich papierach" czy "Świat według Bundych", chociaż trudno skojarzyć te frazy z "Moonlighting" czy "Married… with Children", nie budzą mojego oporu.
I stąd może wybór "Kochanych kłopotów", bo chociaż pod takim tytułem oglądałam kilka pierwszych sezonów, to "tłumaczenie" mi zgrzyta. Nawet nie z braku wierności, a dlatego, że zapowiada serial, który mógłby być absolutnie o wszystkim. Tymczasem opowieść wymyślona przez Amy Sherman-Palladino zawsze była o konkretnych, wyjątkowych "Gilmore Girls". To jeden z moich ukochanych seriali, podchodzę więc do niego emocjonalnie, czego nie mogę powiedzieć na przykład o "Pogodzie na miłość" ("One Tree Hill"), chociaż temu "przekładowi" można by postawić podobny zarzut.
Nie lubię też przekombinowania, chociaż przyznaję, że nie lubię go niekonsekwentnie. "Hoży doktorzy" ("Scrubs") i "Nauki niezbyt ścisłe" ("A.P. Bio") grami słów się dla mnie bronią, a "Technicy-magicy" ("The IT Crowd") czy "Teoria wielkiego podrywu" ("The Big Bang Theory") już nie. Irytujące wydaje mi się też dodawanie nazw zawodów – jak "Monk", to "Detektyw Monk", jak "Hart of Dixie", to "Doktor Hart".
Mateusz Piesowicz: Specjalista od niczego
Czy może być coś gorszego od tłumaczenia tytułu, które nie ma nic wspólnego z oryginałem? Pewnie, że tak – tłumaczenie dosłowne i z tego powodu kompletnie pozbawione sensu. Doskonałym przykładem takiego potworka jest netfliksowy "Master of None" czy jak wolał ktoś z niezrozumiałych powodów: "Specjalista od niczego". Słówka się zgadzają? Mniej więcej, a skoro tak, to kogo obchodzi cała reszta?
A choćby twórców serialu, którzy tytuł zaczerpnęli przecież z nieprzekładalnej dosłownie na nasz język frazy Jack of all trades, master of none oznaczającej osobę o powierzchownej wiedzy z wielu dziedzin, ale niewyspecjalizowanej w żadnej z nich. Polskie odpowiedniki ("Siedem fachów, ósma bieda" albo "Jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego") niezbyt pasują? Dla Netfliksa nie stanowiło to większego problemu, podobnie jak fakt, że jedna z ich najlepszych produkcji straszy teraz nazwą dobrą może dla jakiegoś reality show o beznadziejnych fachowcach. Kto w ogóle pomyślał, że to będzie lepsze od zostawienia tytułu w spokoju?
Marta Wawrzyn: Figurantka
Podobnie jak Mateusz, mam straszny problem z tym, że najlepszy serial Netfliksa ma tytuł oznaczający "Kiepski pan złota rączka". Ale chyba jeszcze bardziej mnie irytuje "Figurantka". Nie tylko dlatego, że oryginalny tytuł "Veep" to czysta perfekcja, ale też dlatego, że figurant nie kojarzy mi się z wiceprezydentem USA, a więc stanowiskiem, które z powodów konstytucyjnych ma takie, a nie inne ograniczenia. Figurant to raczej osoba, która pełni wysokie stanowisko, ale nie sprawuje związanej z tym stanowiskiem władzy. Na przykład prezydent i premier w kraju rządzonym przez szefa partii. Selina jest nie tyle figurantką, co sfrustrowanym numerem 2 ewentualnie — jeśli chcemy być bardzo złośliwi — paprotką polityczną.
Listę irytujących tytułów mam oczywiście dłuższą. Wysokie miejsce zajmuje na niej "Prawo ulicy", jak ktoś postanowił nazwać kultowe "The Wire". Skoro jesteśmy przy HBO, śmieję się i płaczę jednocześnie za każdym razem, kiedy widzę młodzieżowy serial "Legacies" pod jakże poważnym polskim tytułem "Wampiry: Dziedzictwo". Strasznie mnie wkurzali "Hoży doktorzy", ale np. "Bogaci bankruci" już nie. Nie mogłam też znieść modnego kiedyś dopisywania polskiego tytułu do zagranicznego: "Justified: Bez przebaczenia" (nie dość że dopisek, to jeszcze nie mający nic wspólnego z treścią), "Fringe: Na granicy światów" (nie ma to jak niepotrzebny spoiler w tytule). A skoro zaczęliśmy od Murphy'ego, przypomina mi się, jak Polsat ochrzcił pierwszy jego serial, który oglądałam. "Popular" to u nas "Asy z klasy".
Pozostaje się cieszyć, że "Breaking Bad" to dla polskiej widowni wciąż "Breaking Bad", a nie na przykład "Perníkový tatko".