Po 2. sezonie "Shameless": Szok + skandal = nuda
Marta Wawrzyn
11 kwietnia 2012, 22:02
"Shameless" było jednym z najlepszych debiutów zeszłego roku, niestety 2. sezon to już nie to samo. Zamiast świeżej fabuły dostaliśmy mnóstwo szokujących zdarzeń, które w końcu zlały się w papkę z napisem "to już było".
"Shameless" było jednym z najlepszych debiutów zeszłego roku, niestety 2. sezon to już nie to samo. Zamiast świeżej fabuły dostaliśmy mnóstwo szokujących zdarzeń, które w końcu zlały się w papkę z napisem "to już było".
Długo zbierałam się, żeby obejrzeć ostatnie odcinki "Shameless", jeszcze więcej czasu zajęło mi myślenie, co o nich napisać. I prawdę mówiąc, nie wymyśliłam wiele. Czuję, że muszę się do czegoś przyczepić, bo nie oglądało mi się 2. sezonu "Shameless" tak dobrze jak pierwszego. Czuję, że muszę się do czegoś przyczepić, choć formalnie nie mam do czego.
Gallagherowie wciąż są szaleni, aktorzy wciąż grają swoje role wspaniale, nie brakuje wariackich wydarzeń w scenariuszu, jest też trochę zwyczajowych "cycków", w tym roku przyprawionych penisem jurnego Jody'ego i waginą rodzącej Karen. Jest właściwie tak samo, a nawet bardziej. A jednak czegoś mi w 2. sezonie "Shameless" zabrakło. Coś się zmieniło, choć nic się nie zmieniło.
Amerykańskie "Shameless" najwyraźniej zaczyna dopadać już teraz klątwa, która prędzej czy później niszczy wszystkie seriale stacji Showtime. Brak świeżości, niemożność powiedzenia czegoś nowego czy wręcz nieznośne międlenie tych samych tematów, zapakowanych w różne pudełka, żebyśmy dali się jednak nabrać.
Nie mówię, że jest całkiem źle, jest po prostu znacznie słabiej niż było do tej pory. Frank szaleje na swoje sprawdzone sposoby – choć w 2. sezonie jego historia staje się jeszcze mroczniejsza (mam tu na myśli takie kwiatki, jak doprowadzenie do śmierci kobiety, po to by przejąć jej dom. Czy naprawdę scenarzyści musieli zrobić z Franka mordercę?) i jednocześnie głębsza. Dowiadujemy się więcej o jego relacjach z Monicą, co, przyznać muszę, bardzo mi się podobało. Historia jego upadku i zarazem historia jego szalonej miłości do bipolarnej matki ich dzieci, to najbardziej interesujące, co "Shameless" może nam zaserwować. Bez tego nie byłoby całej tej sytuacji, Fiony z gromadką dzieci, nie byłoby niczego.
Poza tą fantastyczną parą z 2. sezonu pamiętam niewiele. Sheila pomagająca zejść z tego świata matce Franka (co za koszmarny pomysł!). Karen denerwująca jak nigdy (to na pewno hormony). Obca Mandy – obca, bo już nie z twarzą i głosem fantastycznej Jane Levy. Totalne popapranie w wykonaniu Sheili i Jody'ego. Odejście Ethel. Poród. Żona Steve'a i jej brazylijski facet ze śrubokrętem (a może to był inny przyrząd?), wystającym malowniczo z pośladka. Steve staje się Jimmym i wraca do Fiony. Orzeł zamiast indyka prawie ląduje na stole w Święto Dziękczynienia.
O ile orłem byłam zachwycona (zdecydowanie za mało było w tym sezonie porządnego czarnego humoru. Gdzie się podział cały ten fantastyczny humor, którego rok temu "Shameless" był pełen?), o tyle reszta wyżej wymienionych i niemal wszystkie zapomniane wątki podobały mi się tak sobie. Za dużo w tym wszystkim było szoków, za dużo ekstremów. Ten, kto wpadł na to, żeby pokazać widzom, jak to się dzieje, że dziecko najpierw jest w kobiecie, a chwilę potem poza nią… ten dobry człowiek powinien popukać się w głowę. Wiem, że to było uzasadnione fabularnie (brak prywatności itp.), ale i tak uważam, że powinien się popukać w głowę.
Mam wrażenie, że te wszystkie szoki i skandale zostały nam zaserwowane, żeby przykryć brak pomysłów na lepszą fabułę. Bo spójrzmy prawdzie w oczy – w 2. sezonie aż roiło się od idiotycznych, wziętych z kosmosu albo zwyczajnie niesmacznych sytuacji, mających chyba (piszę "chyba", bo na mnie podziałało to dokładnie odwrotnie) za zadanie wstrząsać widzami. Widać, że scenarzyści nigdy nie pracowali w brukowcu – a może powinni byli. Ja pracowałam i pamiętam, co nam szef powtarzał: drogie dzieci, jeśli wszystko napiszecie CAPSEM albo boldem, to czytelnik nie zwróci uwagi już na nic. Dokładnie ten sam problem mają scenarzyści "Shameless" ze swoimi widzami. W ciągu ostatnich 12 odcinków udało im się przekroczyć tę subtelną granicę, poza którą szokowanie staje się po prostu nudne.
Ze wszystkich tegorocznych epizodów zdecydowanie najbardziej podobał mi się finał, którego ukoronowaniem był Frank przysypany pierwszym śniegiem. Nie było w tym odcinku totalnego wydumania ani wymuszonego wstrząsania widzami, byli zwykli ludzie sprzątający wielki bałagan, który uczynili. To uporządkowanie, uspokojenie, powrót do jako takiej normalności został świetnie rozpisany i przemówił do mnie głośniej niż wszystkie szoki i skandale zaserwowane wcześniej. Być może to miało tak być, być może nawet to musiało tak być.
Być może się czepiam, być może zwróciłam uwagę nie na to, na co powinnam była. Moje rozczarowanie 2. sezonem "Shameless" pozostaje jednak faktem.