Pytanie na weekend: Czy są tacy aktorzy serialowi, dla których obejrzelibyście wszystko?
Redakcja
14 września 2019, 14:03
Fot. HBO/FX
Dziś pytamy was nie o najlepsze seriale, a o ulubionych aktorów. Czy jest ktoś, kogo śledzicie we wszystkim, w czym się pojawia? Czy oglądacie seriale ze względu na aktorów czy niekoniecznie?
Dziś pytamy was nie o najlepsze seriale, a o ulubionych aktorów. Czy jest ktoś, kogo śledzicie we wszystkim, w czym się pojawia? Czy oglądacie seriale ze względu na aktorów czy niekoniecznie?
Kontynuujemy naszą na razie bardzo krótką tradycję pt. Pytanie na weekend. Dziś pytamy o aktorów: czy jest ktoś, dla kogo jesteście w stanie obejrzeć wszystko? I czy zdarzało wam się żałować tego typu wyborów?
W naszym redakcyjnym typowaniu przyjęliśmy zasadę, że nie podajemy nazwisk wielkich gwiazd kina. Łatwo powiedzieć, że obejrzymy wszystko, w czym wystąpi Meryl Streep albo Nicole Kidman (bo oglądamy!). Aktorzy z seriali, których karierę śledzimy, nawet jeśli czasem prowadzi w dziwne rejony, to inna bajka. Nasza bajka.
Marta Wawrzyn: Jared Harris
Mam bardzo długą tradycję śledzenia aktorów, którzy raz mi się spodobali, w kolejnych serialach. Na tej liście długo był Justin Kirk ("Anioły w Ameryce", "Trawka", a potem głównie porażki), Kim Dickens (zakochałam się w niej dzięki "Deadwood", jej zawdzięczam to, że obejrzałam "Treme" i niestety też o jakieś trzy sezony "Fear the Walking Dead" za dużo), Olivia Colman (nie ma to nic wspólnego z Oscarem, chodzi o "Broadchurch"). Będę pewnie śledzić Jonathana Groffa, w czymkolwiek się nie pojawi (to zasługa "Mindhuntera", ale i "Spojrzeń"), a także Kerry Bishé i Scoota McNairy'ego, którzy są moim wielkim odkryciem z czasów "Halt and Catch Fire".
Ale jeśli mam wybrać tę jedną, jedyną osobę, to będzie nią Jarred Harris, co mi uświadomił "Carnival Row". W serialu, w którym jego rolę zapomniano napisać, brytyjski aktor dał z siebie wszystko i jeszcze więcej, tak że dosłownie wypatrywałam każdego jego pojawienia się na ekranie. Wcześniej z jego powodu sięgnęłam po "Czarnobyl" i "Terror" (dwa świetne seriale, ale żaden to nie moja bajka i bez Harrisa mogłabym je ominąć). A początki obsesji sięgają oczywiście "Mad Men", gdzie Harris grał totalne przeciwieństwo obłędnie przystojnych, pewnych siebie i emanujących urokiem osobistym facetów z Madison Avenue — i był w tej wersji niesamowity.
Mateusz Piesowicz: Carrie Coon
Wbrew pozorom to trudne pytanie. Może Ruth Wilson, której karierę śledzę od czasów "Luthera"? Albo Olivia Colman i to samo, tylko z "Broadchurch"? Chyba nie, w końcu one nigdy nie dały mi powodów do narzekań, występując w serialach dobrych bądź bardzo dobrych. Gorzej z kimś, dla kogo poświęciłem czas wbrew zdrowemu rozsądkowi.
W pierwszym odruchu pomyślałem: Dwayne Johnson! Bo trochę wstyd się przyznać, ale uwielbiam akcyjniaki z The Rockiem i jego dystans do siebie. Ale że ta przyjemność dotyczy głównie dużego ekranu (do "Graczy" nigdy się całkiem nie przekonałem), to szukałem dalej, znajdując idealną kandydatkę w osobie Carrie Coon.
Aktorki, którą zachwyciłem się bardziej niż wszystkimi innymi w "Pozostawionych" i utwierdziłem się w zachwycie przy "Fargo", by potem cierpieć, oglądając 2. sezon "The Sinner". Nie mam pojęcia, co ją skłoniło, by wziąć udział w tym festiwalu fabularnej tandety, bo zwyczajnie szkoda na to jej talentu. Liczę więc, że w przyszłości będzie uważniej wybierać scenariusze – dla mojego własnego dobra, bo i tak obejrzę wszystko.
Kamila Czaja: Amanda Peet
Nikt nie sprawia, że oglądam wszystko, ale szukając odpowiedzi możliwie zbliżonej, trochę się zdziwiłam, bo Amanda Peet nawet mnie samej wydaje się wyborem niepozornym. A jednak oglądam z nią naprawdę sporo. Zaczęło się od świetnego "Studia 60", choć mam też mgliste przebłyski z sitcomu "Jack i Jill". Peet grywa w dobrych serialach ("Togetherness", "Brockmire"), ale nie zawsze. W zeszłym roku darowałam sobie "The Romanoffs", jednak teraz aktorka ma się pojawić w 2. serii "Dirty John". Po pierwszych odcinkach 1. sezonu nigdy nie pomyślałabym, że rozważę powrót. Teraz – kto wie.
Myślałam też o Lizzy Caplan, bo jej udział skłoni mnie do powrotu do "Castle Rock" (ale nie wystarczył do wytrwania przy "Masters of Sex"), i o Jonie Hammie, tyle że on chyba wybiera po prostu seriale, które oglądałabym i tak. Są Tina Fey i Rachel Bloom, ale jednak bardziej jako autorki niż aktorki. I nieraz przeżywałam zachwyt rolą, sądząc, że obejrzę wszystko, a założenie nie wytrzymywało długo (np. Mary McDonnell w "Battlestar Gallactica", ale już nie w "Major Crimes", Lisa Edelstein w "Housie", ale właściwie tylko tam).