Po sezonie "Spartakusa": Ile jest zemsty w zemście?
Michał Kolanko
12 kwietnia 2012, 22:00
Oczekiwanie na kontynuację historii z 1. sezonu "Spartakausa" była bardzo długie. Czy "Spartakus: Zemsta" spełnia oczekiwania? Cóż, zawartość zemsty w zemście jest niewielka.
Oczekiwanie na kontynuację historii z 1. sezonu "Spartakausa" była bardzo długie. Czy "Spartakus: Zemsta" spełnia oczekiwania? Cóż, zawartość zemsty w zemście jest niewielka.
Od razu przyznam się, że bardzo polubiłem "Spartakusa". "Krew i piach" nie miał oczywiście nic wspólnego z realizmem, z prawdą historyczną czy też ze zdrowym rozsądkiem, ale serial wypracował swój specyficzny, trudny do podrobienia styl. Mieszanka brutalności, erotyki, stylizowana na szekspirowską, pełną rozmachu historię, na dodatek przedstawiona w komiksowej stylizacji, nawiązującej nieco do "Sin City" i "300" odniosła spory sukces. Oczywiście, padały pod adresem "Spartakusa" oskarżenia, że jest to ucieleśnienie przerostu formy nad treścią. Ale ten postmodernistyczny kicz po prostu dobrze się oglądało. Pierwszy "Spartakus" miał w sobie jakąś mroczną energię, która powodowała, że serial trudno było zapomnieć. Tak samo było z prequelem "Bogowie Areny".
Nad sezonem drugim unosiło się jedno podstawowe pytanie. Czy po śmierci Andy'ego Whitfielda Liam McIntyre jest w stanie jednocześnie stworzyć własną postać, a z drugiej strony zaspokoić oczekiwania fanów pierwszej części? Teraz, po jego zakończeniu moim zdaniem sprawa jest jest jasna: McIntyre jest dużo słabszy jako Spartakus niż jego nieodżałowany poprzednik. Nie ma w sobie tej charyzmy, która powodowała że ostatnia scena pierwszego sezonu, w której Spartakus krzyczy, że Rzym jeszcze zadrży, robiła tak duże wrażenie. McIntyre, mimo że w prawie każdym odcinku ma wpisane mobilizujące buntowników przemówienie, sprawia przez cały sezon wrażenie nieco pogubionego. Nie widać po nim, że jest liderem powstania. Widać za to, że w scenariuszu miał nim być.
"Spartakus" ma też inne wady. Początek sezonu pod względem scenariusza jest tragiczny. Aż do odcinka piątego, dłużyzny są niemiłosierne, a od dialogów bolą po prostu zęby. Twórcy "Spartakusa" w "Zemście" wielokrotnie przekraczali granice nadęcia w dialogach, które wygłaszały postacie. To raziło przez cały sezon. "Zemsta" jest po prostu słabo napisana.
Kolejna wadą "Zemsty" jest brak wyraźnych antagonistów. Pretor Glaber (w tej roli miałki Craig Parker) nie ma w sobie nic z przebiegłości i uroku Batiatusa. A intrygi między jego żoną a Lukrecją, która pojawia się niespodziewanie w drugim sezonie, cudownie ocalana z rzezi, są wtórne i mało ciekawe. W ogóle po stronie "rzymskiej" wątki polityczne zawodzą, przynajmniej w porównaniu do pierwszego sezonu.
"Zemsta" nadal jest jednak świetnie zrobionym, mocno wystylizowanym (dla niektórych aż za bardzo) serialem. Czego więc brakuje? Otóż twórcom nie udało się odtworzyć napięcia i tej tajemniczej energii, którą miał pierwszy sezon. Teoretycznie buntownicy walczą o przetrwanie, ale widać to w tylko kilku momentach. Te momenty – np. walka na arenie w "Libertus" czy rajd do kopalni w "The Greater Good" albo finałowe sceny bitewne – powodują, że "Zemsta" nie jest totalną klapą. Ale też nie ma w niej emocji. Nie widać za bardzo – co paradoksalne – dążenia bohaterów do zemsty. Zwłaszcza Spartakusa, który powinien być motorem i siłą sprawczą całej tej historii.
Drugi sezon mógłby być czymś znacznie lepszym. To oczywiste, że nikt nie mógł zastąpić Whitfielda. W teorii odtworzono wszystkie rzeczy, które zapewniły sukces pierwszej części i wymuszonemu okolicznościami zewnętrznymi prequelowi. Ale czegoś wyraźnie zabrakło. Dlatego też z niepokojem oczekuję kolejnego sezonu "Spartakusa". Jeśli serial nie odnajdzie drugiego oddechu, stanie się tylko i wyłącznie własną karykaturą.