Serialowa alternatywa: "Katastrofa", czyli thriller na ziemi i dramat w powietrzu
Mateusz Piesowicz
7 września 2019, 20:02
"Katastrofa" (Fot. Global)
Tajemnicze zniknięcie samolotu nad Atlantykiem, walka z czasem, a do tego Archie Panjabi i Christopher Plummer. Zainteresowani? Oto "Katastrofa", którą startuje 8 września na kanale 13 Ulica.
Tajemnicze zniknięcie samolotu nad Atlantykiem, walka z czasem, a do tego Archie Panjabi i Christopher Plummer. Zainteresowani? Oto "Katastrofa", którą startuje 8 września na kanale 13 Ulica.
Tak na zdrowy rozum – zgubienie samolotu pełnego pasażerów to nie taka prosta sprawa, prawda? A przynajmniej tak być powinno, choć serialowi twórcy od lat uporczywie wmawiają nam coś innego. Telewizja uczy wszak, że wypełnione ludźmi wielotonowe maszyny są dość trudne do upilnowania i znikają z godną podziwu regularnością, najczęściej w bardzo tajemniczych okolicznościach. W brytyjsko-kanadyjskiej "Katastrofie" (w oryginale "Departure") jest podobnie, ale tylko do pewnego stopnia.
A to dlatego, że sześcioodcinkowy miniserial, który w Polsce będzie można obejrzeć na kanale 13 Ulica, choć pozornie wygląda jak najnowszy klon "Zagubionych", w gruncie rzeczy jest zupełnie inną historią. Przede wszystkim bardziej przyziemną, mimo że zaczyna się rzecz jasna w powietrzu. Konkretnie gdzieś nad Oceanem Atlantyckim, gdzie z radarów zniknął lecący z Nowego Jorku do Londynu samolot z 256 osobami na pokładzie i nic nie wskazuje na to, by stały za tym siły nadprzyrodzone.
Katastrofa to trzymający w napięciu thriller
Co nie znaczy, że wszystko jest jasne. Wręcz przeciwnie, bo poza faktem zaginięcia maszyny, nie wiadomo nic. Czy do katastrofy doszło z powodu usterki lub ludzkiego błędu? A może to porwanie albo akt terroru? Możliwości jest wbrew pozorom multum, a z każdą minutą jeszcze ich przybywa, w przeciwieństwie do czasu, jaki mogą mieć na przeżycie ewentualni ocalali. Trzeba zatem działać szybko, ale jak to zrobić, gdy tropy są albo liche, albo nie ma ich wcale?
Wówczas potrzebni są ludzie od zadań specjalnych, czyli w tym przypadku niejaka Kendra Malley (Archie Panjabi, "Żona idealna") – ekspertka badająca katastrofy lotnicze, która wprawdzie rzuciła pracę z powodów osobistych, ale jej umiejętności wciąż nie mają sobie równych. Doskonale zdaje sobie z tego sprawę jej były szef i mentor Howard Lawson (Christopher Plummer, "Wszystkie pieniądze świata"), wiedząc że jego podopieczna to jedyna szansa na szybkie odnalezienie zaginionego samolotu.
Albo raczej tego, co z niego zostało, bo jak się już pewnie domyśliliście, sytuacja w "Katastrofie" zmienia się jak w kalejdoskopie. Jedna teoria goni drugą, śledczy sprawdzają kilka możliwych tropów jednocześnie, a ślepe zaułki i zwroty akcji mnożą się w kosmicznym tempie. Trudno oczywiście przy takim podejściu i krótkim sezonie o szczególną wiarygodność, ale spokojnie – to jeden z tych seriali, którym fabularne niedociągnięcia da się wybaczyć.
Archie Panjabi w roli głównej w serialu Katastrofa
Głównie z tego powodu, że "Katastrofę" najzwyczajniej w świecie dobrze się ogląda, a że widziałem już cztery odcinki, mogę zapewnić, że czas mija przy nich bardzo szybko. Zasługa to po części reżyserskiej sprawności (za całość odpowiada T.J. Scott, solidny telewizyjny rzemieślnik wcześniej pracujący m.in. przy "Orphan Black" czy "Longmire"), a po części obsady, która spokojnie mogłaby pociągnąć znacznie głośniejsze produkcje. I nie mam na myśli tylko wspomnianego już duetu, bo na drugim planie pojawiają się tu również inni znani skądinąd wykonawcy, jak choćby Kris Holden-Ried ("Wikingowie"), Shazad Latif ("Star Trek: Discovery") czy Sasha Roiz ("Grimm").
Wszyscy są jednak tylko dodatkiem do grającej pierwsze skrzypce Archie Panjabi, której oszczędne środki wyrazu świetnie pasują do chłodnego profesjonalizmu Kendry, nadając historii autentyzmu. Do tego stopnia, że w ogóle niepotrzebne wydaje się tutaj wplatanie jej skomplikowanego życia osobistego, na które przy tym natłoku wydarzeń po prostu brakuje czasu. A skoro tak, to nic dziwnego, że wygląda na poprowadzone po łebkach. Ale czego się nie robi dla trzymającej w napięciu akcji, czyż nie?
Katastrofa nie jest kolejną podróbką Zagubionych
A nie ma co się oszukiwać, że to właśnie o nią w "Katastrofie" w głównej mierze chodzi. Jasne, twórcy robią, co mogą, by scenariusz wyglądał przekonująco i w jakimś stopniu im się to udaje, ale koniec końców wiadomo, że to produkcja, która ma w pierwszej kolejności skutecznie przykuć widza do ekranu. Z tego zadania wywiązuje się zaś bez zarzutu, w dodatku podążając nie całkiem oczywistymi ścieżkami.
Dzięki temu zaś łatwiej przymknąć oko na wady serialu, który nie unikając ani klisz, ani grubo ciosanych dialogów, wynagradza je wciągającą i mimo wszystko trzymającą się ziemi opowieścią. Wszak co innego przerabiać nawet najbardziej naciągane teorie spiskowe na temat lotu 716 (czy zniknięcie samolotu to efekt biznesowo-politycznych gierek? a może zamieszane są tajne służby?), a co innego przenieść pasażerów w czasie. Gwarantuję, że tego rodzaju sztuczki w "Katastrofie" wam nie grożą, niedźwiedzie polarne biegające po tropikalnej wyspie też nie.
W zamian dostaniecie za to cały szereg twistów, zarówno tych łatwych do przewidzenia, jak i bardziej wyszukanych. Będzie napięcie i odczuwalna presja czasu, a także szczypta emocji, gdy na jaw zaczną wychodzić kolejne szczegóły tragedii i skrywane przez bohaterów sekrety. Nie zabraknie też kulisów działań przy okazji wypadków lotniczych – nie na tyle szczegółowych, by nas zanudzić, ale i niespłyconych do kompletnego banału. Przykład? Na ile się orientuję, twórcom udało się choćby poprawnie zastosować w praktyce relatywistyczny efekt Dopplera. Ot, mało istotny drobiazg, ale dowodzi, że ktoś tu odrobił pracę domową.
To natomiast, w połączeniu z solidnym wykonaniem i zwykłą przyjemnością z oglądania wystarcza, by sklasyfikować "Katastrofę" jako coś więcej niż prościutkie guilty pleasure. Serial świadomy swoich mocnych stron i potrafiący je uwypuklić, a przy tym nie cierpiący na przerost ambicji i zgrabnie maskujący własne słabości. Na kilka wieczorów w sam raz, tylko nie zdziwcie się, jeśli przed kolejnym lotem będziecie wyjątkowo podejrzliwie spoglądać w stronę samolotu.