"Carnival Row", czyli Kuba Rozpruwacz, fauny i wróżki w świecie Donalda Trumpa — recenzja serialu Amazona
Marta Wawrzyn
1 września 2019, 12:26
"Carnival Row" (Fot. Amazon Prime Video)
"Carnival Row", czyli serial, jakiego jeszcze nie było? I tak, i nie. Ambitna pod względem wizualnym produkcja Amazona miksuje znajome motywy z różnym skutkiem. Recenzujemy 1. sezon.
"Carnival Row", czyli serial, jakiego jeszcze nie było? I tak, i nie. Ambitna pod względem wizualnym produkcja Amazona miksuje znajome motywy z różnym skutkiem. Recenzujemy 1. sezon.
Ona jest wróżką, uchodźczynią z pełnego fantastycznych istot państwa, które przestało istnieć po wyniszczającej wojnie. On to detektyw policji, wcześniej żołnierz ludzkiej Republiki Burge. Poznali się kilka lat temu i zakochali się pośród wojennego chaosu. Teraz odnajdują się po latach w ogromnym, wielokulturowym mieście, wyglądającym jak Londyn z końcówki XIX wieku — albo alegoria dzisiejszych stolic europejskich, gdzie imigranci zmagają się na co dzień z niechęcią. Jak wolicie.
Carnival Row to wiktoriańskie urban fantasy
Historia, której częścią jest zakazany romans Rycrofta Philostrate'a, zwanego w skrócie Philo (Orlando Bloom), i jego skrzydlatej ukochanej Vignette Stonemoss (Cara Delevingne), to z jednej strony twór, jakiego jeszcze w telewizji nie było, a z drugiej, miks tysiąca znajomych elementów. Twórca serialu, Travis Beacham, który pracował nad scenariuszem przez kilkanaście lat, od czasów studiów, wrzucił do jednego worka mnóstwo istot fantastycznych i motywów dobrze znanych fanom "Władcy Pierścieni" czy "Wiedźmina", wymieszał z potężną dawką polityki i ubrał w szaty steampunkowego urban fantasy. A wszystko doprawił milionami od Amazona.
Są tu nimfy, fauny, koboldy i różnego rodzaju potwory, żyjące w obcym, coraz bardziej im niechętnym ludzkim mieście ze stali. Stworzone z imponującym rozmachem Burge bardziej niż jakiekolwiek fantasy przypomina Londyn z kostiumowych kryminałów BBC ewentualnie "Penny Dreadful". Fani "Ripper Street" mogą mieć uczucie déjà vu nie tylko dlatego, że Philo angażuje się w mroczną sprawę, przywodzącą na myśl działalność Kuby Rozpruwacza. "Carnival Row" wiele zaczerpnął z brytyjskich kryminałów osadzonych w końcówce epoki wiktoriańskiej.
Choć w serialu Amazona popkulturowy cytat goni popkulturowy cytat, całość sprawia zaskakująco świeże wrażenie. Przynajmniej dopóki mówimy o samej konstrukcji świata przedstawionego, w której istotną rolę odegrała także kultura i historia Irlandii (co potwierdza sam twórca). To świetna sprawa, że w czasach, kiedy wszystko już było, z wiele razy przerabianych motywów udało się poskładać serial tak różny od tych, które oglądamy na co dzień. Jeśli zainteresowała was mitologia "Carnival Row", koniecznie korzystajcie z funkcji X-Ray w trakcie oglądania. Poznacie sporo informacji o świecie przedstawionym, których nie zdradza sam serial.
Cara Delevingne i Orlando Bloom w Carnival Row
Szkoda tylko, że nie samą mitologią tego świata i obrazkami z brudnego miejskiego życia człowiek żyje. "Carnival Row" opowiada jednocześnie kilka różnych historii, które na początku wydaje się niewiele łączyć. W centrum wszystkiego postawiono parę szekspirowskich kochanków, którzy częściej nas zawodzą, niż wywołują oczekiwane emocje. Zdecydowanie ciekawsza z tego duetu jest Vignette, i to nie zasługa skrzydełek ani nawet wojennej traumy. Cara Delevingne daje z siebie wszystko, tworząc postać żywą, charakterną, zbuntowaną, pełną energii i gniewu.
Philo to niestety nudziarz. Płaska, nieciekawa, pozbawiona indywidualnego rysu postać, co do której przeczuwamy, że okaże się ważniejsza i bardziej skomplikowana, niż wygląda, a jednocześnie nie chcemy, aby to się spełniło. Orlando Bloom włożył w swoją rolę minimum wysiłku, a i scenariusz mu nie pomaga. Bohater sklecony z klisz przez osiem odcinków nie daje rady ożyć, mimo że jest kluczowy dla fabuły. To spory problem, który na pewno wróci w 2. sezonie.
Oprócz tej dwójki świat "Carnival Row" zasiedla garstka mniej i bardziej ważnych graczy, poczynając od Kanclerza Republiki Absaloma Breakspeara (Jared Harris, który w każdej swojej roli dokonuje rzeczy wielkich) i jego żony Piety (Indira Varma), a kończąc na uroczej przyjaciółce Vignette, Tourmaline (Karla Crome), oraz intrygującym duecie złożonym z Imogen (Tamzin Merchant), dziewczyny z wyższych sfer, i Agreusa (David Gyasi), bogatego fauna, który z kopytami wkracza do jej życia.
Carnival Row to wielka alegoria naszego świata
Scenariusz "Canival Row" wypchany jest napisanymi ciężką ręką odniesieniami do polityki. Nie ma mowy o subtelnościach i aluzjach — uprzedzenia wobec fantastycznych istot to znacząca część fabuły i zarazem temat wałkowany bez końca w łopatologicznych dialogach. Łatwo w tym odnaleźć ksenofobię i rasizm z naszych czasów, jak również odnieść to do innych momentów historycznych, choćby kolonializmu. Ta historia to alegoria świata, który nie lubi wszystkiego co obce. To też jedna wielka debata na ten temat, w której padają dobrze znane argumenty.
Jedni powiedzą, że to świetnie, bo w tych trudnych czasach potrzebujemy takich opowieści jak nigdy; inni, że nie chcą znów słuchać o Trumpach, imigrantach i politycznej poprawności. Może też się zdarzyć, że raz czy drugi zmienicie obóz, bo tak, te wątki bywają męczące i oczywiste aż do bólu. Ale też okazują się koniec końców potrzebne, kiedy w ostatnich odcinkach wszystko zaczyna się zgrabnie ze sobą łączyć. Wyraźnie zaznaczone przesłanie polityczne to ważna część "Carnival Row", czy chcemy tego, czy nie. A ponieważ Travisowi Beachamowi bardzo daleko do Andrzeja Sapkowskiego, jeśli chodzi o finezyjność w pokazywaniu, że często potwory są bardziej ludzkie niż ludzie, serial bywa nieznośny w swoim dydaktyzmie.
Aktorzy spędzają zdecydowanie za dużo czasu, walcząc z oczywistościami, nie najlepiej napisanymi dialogami i fabularnymi schematami. Obronną ręką wychodzi przede wszystkim Cara Delevingne, bardzo dobrze wypadają także Karla Crome, Jared Harris czy Tamzin Merchant, niedoszła Daenerys z "Gry o tron". Wspólnym wysiłkiem obsada daje radę tchnąć życie w serialowego kolosa, gdzie małe historie nie zawsze dobrze się odnajdują, a indywidualnego rysu nie ma prawie nikt.
Wszystko to razem składa się na serial nierówny, czasem frustrujący, ale zdecydowanie wart uwagi. Nie tylko jako specyficzne odbicie naszego świata, rządzonego przez populistycznych polityków karmiących się niechęcią do obcych, ale też fajne, pomysłowe połączenie motywów, które wszyscy znamy, tyle że nie w takiej formie. Bo gdzie indziej zobaczycie sprawę kryminalną jak z czasów Kuby Rozpruwacza rozgrywającą się w pełnym rozmachu fantastycznym świecie?
Serial ma zamówienie na 2. sezon i tylko od twórców zależy, co z tym dalej zrobią. Jeśli 1. sezon "Carnival Row" to długi wstęp do właściwej historii, która dopiero ruszy i w której zostaną wyciągnięte wnioski z konstruktywnej krytyki (a tej jest pod dostatkiem), jestem na tak. Jeżeli natomiast zobaczyliśmy już najlepsze, co serial ma do zaoferowania, to Amazon ma wielomilionowy problem. Wspaniale zbudowany świat zwyczajnie nie wystarczy, serial potrzebuje jeszcze angażującej fabuły i postaci, z którymi chce się spędzać czas. A z tym jak na razie bywa różnie.