"Pose" tanecznym krokiem kończy wyśmienity 2. sezon — recenzja finału
Marta Wawrzyn
24 sierpnia 2019, 21:19
Tanecznym krokiem i na dodatek w (nieswoich) szpilkach "Pose" udało się na kolejną przerwę. Finał 2. sezon w tak udany sposób zamknął większość wątków, że spokojnie mógłby być finałem całości. Uwaga na spoilery!
Tanecznym krokiem i na dodatek w (nieswoich) szpilkach "Pose" udało się na kolejną przerwę. Finał 2. sezon w tak udany sposób zamknął większość wątków, że spokojnie mógłby być finałem całości. Uwaga na spoilery!
Rok temu "Pose" było trochę fenomenem, którego nie mogło zabraknąć we współczesnej, coraz bardziej otwartej na mniejszości telewizji, a trochę błyszczącą ciekawostką, która budziła nasz zachwyt dzięki niesamowitej pasji i energii obsady i twórców, ale też, co tu dużo mówić, dzięki świeżości wynikającej z tego, że czegoś takiego jeszcze na naszych ekranach nie widzieliśmy. Obowiązkowe bale co tydzień i świecąca z odcinka na odcinek coraz jaśniej gwiazda Billy'ego Portera miały duży udział w tym, co się działo wokół serialu w czasie emisji debiutanckiego sezonu.
Pose w 2. sezonie to serial piękny i ważny
2. sezon "Pose" musiał nie tylko zachować to, co było piękne, wdzięczne i niezwykłe w poprzedniej serii, ale też opowiedzieć jeszcze ważniejsze i jeszcze historie z dziejów nowojorskiej społeczności LBGTQ oraz pogłębić główne postacie i relacje między nimi. Ze wszystkich wymienionych zadań wywiązał się na piątkę z plusem.
To sezon poważniejszy, mroczniejszy, bardziej melodramatyczny i pod pewnymi względami też ambitniejszy. "Pose" nie boi się mówić ważnych rzeczy wprost, a szczerość i bijące z takich scen emocje sprawiają, że trudno się o tę prostolinijność gniewać. Monologi (jak ten finałowy Elektry o potrzebie wchodzenia w buty innych ludzi, aby uczynić świat lepszym), które gdzie indziej brzmiałyby jak kazanie, tutaj są jak najbardziej na miejscu, bo pewne rzeczy wciąż muszą i powinny być tłumaczone.
Najlepszym, najbardziej zapadającym w pamięć odcinkiem sezonu było i pozostaje, nawet po świetnym finale, "Never Knew Love Like This Before", czyli godzina, w czasie której opłakiwaliśmy Candy (Angelica Ross), zamordowaną i zostawioną w szafie pokoju motelowym. To odcinek, który najbardziej dał do myślenia, ale też prawdziwy popis reżyserski Ryana Murphy'ego. Taki pogrzeb mógł zafundować swojej postaci tylko twórca zakochany w popkulturze i uwielbiający taniec, rozmach i błyskotki. W żadnym innym serialu to by nie działało — tutaj ostatni bal Candy okazał się autentycznie wzruszający, choć przecież wszyscy tańczyli i śpiewali.
Niezwykłe The Star-Spangled Banner w finale Pose
Duchowi Candy zdarzyło się powracać i było go też czuć w finale 2. sezonu "Pose", w którym Pray Tell (Porter) dopuścił wreszcie lip-syncing, czyli udawanie, że śpiewamy. I jaki niezwykły występ zafundowała nam Blanca (Mj Rodriguez) w przebraniu Whitney Houston! "The Star-Spangled Banner", czyli amerykański hymn w całej swojej majestatycznej glorii, rozbrzmiał w sali balowej pod tęczową flagą. Oglądanie tego występu w kraju takim jak Polska stanowi specyficzne doświadczenie. Potraficie sobie wyobrazić, co by się działo, gdyby którykolwiek z naszych seriali pokazał podobną akcję, tylko z "Mazurkiem Dąbrowskiego" w roli głównej? A w USA o oburzeniu jakoś nie słychać, głosy zachwytu za to owszem, się pojawiają.
Bo jest czym się zachwycać. W finałowym odcinku zatytułowanym "In My Heels" serial Ryana Murphy'ego i Stevena Canalsa sprawnie połączył wszystko to, co ma najlepsze, fundując widzom najbardziej niesamowity bal ze wszystkich do tej pory. Oprócz występu Blanki mieliśmy przecież jeszcze panów, sprawdzających na własnej skórze, przez co przechodzą serialowe bohaterki, Praya mierzącego się z trudną przeszłością w przebraniu Diany Ross i Elektrę (Dominique Jackson) przejmującą jego rolę (wreszcie ktoś powiedział, że Pray Tell jest stronniczy!). A wcześniej była cudowna lekcja nauki chodzenia na szpilkach. Brawo, Elektra!
Finał 2. sezonu Pose to mnóstwo happy endów
Ale nie samymi balami człowiek żyje, nawet w "Pose". W finale 2. sezonu serial skoczył odważnie do przodu do maja 1991 roku (czyli o ponad osiem miesięcy), pokazując zrezygnowaną, samotną i rzeczywiście odczuwającą swoją chorobę Blancę. Przez moment miałam obawy, że to może być już dla niej początek końca, ale serial poszedł zupełnie inną drogą, stawiając nie na kolejną tragedię, a na szereg happy endów. Blanca nie tylko przetrwała najgorsze, ale i zabłyszczała na balu, a na koniec znalazła nowe dzieci w scenie, która mogłaby zamykać cały serial.
Damon (Ryan Jamaal Swain) i Ricky (Dyllón Burnside) to typowe historie sukcesu w stylu Murphy'ego — obaj podbijają świat, tańczą z gwiazdami i nie chowają do siebie urazy, bo czemu by mieli po tak długim niewidzeniu się. Angel (Indya Moore) przeszła kolejny moment załamania, ale koniec końców nie tylko wyszła z tego silna, zwycięska i pewna siebie, ale też zyskała miłość i przede wszystkim nauczyła się ją doceniać. Ona i Lil Papi (Angel Bismark Curiel) są wszystkim tym, czym nie był jej toksyczny romans ze Stanem (Evan Peters). Nawet marny koniec Frederiki (Patti LuPone) i jej konstatacja, że żałuje tylko tego, jak podcięła skrzydła innej kobiecie, dobrze wpisuje się w krajobraz pełen szczęśliwych zakończeń.
Pose pozostaje optymistyczne w 2. sezonie
Choć "Pose" to opowieść podszyta goryczą — w końcu skupia się na wyrzutkach społecznych; ludziach, których świat nie chce zaakceptować i których wrzuca się do masowych grobów na zapomnianej wyspie — pozostawia też dużo miejsca na optymizm. Melodramatyczne historie ubrane w połyskujące piórka mają tendencję do kończenia się raczej słodko niż gorzko i myślę, że w kolejnej serii nie dojdzie do drastycznej zmiany tonu. Czegokolwiek Murphy i spółka nie wymyślą, to nadal będzie "Pose", które znamy i uwielbiamy, także za to, że daje cenne chwile szczęścia bohaterom, których cała egzystencja jest zmaganiem się z przeciwnościami.
To wciąż wydaje się świeże i z pewnością nie zmieni się w kolejnej serii. Ale jakieś zmiany przyjdą, nie tylko dlatego, że świat pójdzie małymi kroczkami do przodu. Ryan Murphy mówił, że chciałby zakończyć historię w serialu około 1996 roku, kiedy to leki na AIDS staną się powszechniej dostępne. Drastycznego przeskoku czasowego w 3. sezonie być więc nie może, przy założeniu, że w planach są kolejne serie. To dalej będzie ta sama grupka bohaterów (plus nowe dzieci Blanki?), tylko w nieco innych sytuacjach życiowych i konfiguracjach.
Mimo że bohaterowie "Pose" umierają na AIDS, są zabijani i padają ofiarą licznych niesprawiedliwości, serial był i pozostaje cotygodniowym zastrzykiem radości. Niezależnie od tego, w którym roku ponownie zobaczymy bohaterów i co będzie działo się z kulturą bali, to się raczej nie zmieni. Ci ludzie zasługują na happy end, a Ryan Murphy wreszcie może im go dać na oczach milionów widzów.