"Prawi Gemstonowie", czyli nie taka święta rodzina – recenzja nowego serialu HBO
Mateusz Piesowicz
18 sierpnia 2019, 20:00
"Prawi Gemstonowie" (Fot. HBO)
Bogobojni duszpasterze czy zwykli hipokryci? Rzut oka na rodzinę Gemstonów i odpowiedź jest jasna. Na szczęście serial HBO i jego bohaterowie mają też kilka mniej oczywistych cech.
Bogobojni duszpasterze czy zwykli hipokryci? Rzut oka na rodzinę Gemstonów i odpowiedź jest jasna. Na szczęście serial HBO i jego bohaterowie mają też kilka mniej oczywistych cech.
Teleewangeliści, ich popularność za oceanem i łatwość, z jaką pociągają za sobą masy wyznawców to fenomen, którego nigdy do końca nie zrozumiem. Jasne, fałszywi prorocy żerujący na ludzkiej wierze w niczym nie zaskakują, bo spotkać ich można pod każdą szerokością geograficzną, ale na kilometr śmierdzące szwindlem przedstawienia zamieniające religię w opłacalną rozrywkę to jednak inna kategoria. Co więcej, nadal świetnie się trzymająca, pomimo ciągłego ośmieszania i stale wychodzących na jaw skandali. W czym tkwi więc sedno tej fastfoodowej wersji wiary?
Prawi Gemstonowie – komedia o teleewangelistach
Chciałbym napisać, że dowiecie się tego z serialu "Prawi Gemstonowie" ("The Righteous Gemstons"), ale byłoby to z mojej strony spore nadużycie. Bo choć nowa komedia autorstwa Danny'ego McBride'a ("Wicedyrektorzy") bierze sobie na tapet tytułową fikcyjną rodzinkę religijnych celebrytów, nie jest jednak szczególnie zainteresowana zgłębianiem towarzyszącego im zjawiska. A przynajmniej o wiele mniej, niż zamienianiem go w głośno i zdecydowanie mało subtelnie wyśmiewaną farsę.
Oczywiście nie powinno to nikogo szczególnie dziwić, bo i wymaganie od McBride'a komediowej powściągliwości kompletnie mija się z celem. Większym od wybuchowego stylu twórcy problemem "Prawych Gemstonów" jest więc raczej to, jak wyraźnie czuć w nich przelatujące gdzieś z boku okazje na opowiedzenie czegoś naprawdę znaczącego. A wierzcie mi, w sześciu (z dziewięciu) odcinków 1. sezonu, które już widziałem, było ich naprawdę sporo.
Co nie znaczy bynajmniej, że cały serial do niczego się nie nadaje. Przeciwnie, o ile tylko nie odstraszy was miejscami nazbyt prymitywne poczucie humoru (objawiające się w dużej liczbie penisów na ekranie), zaręczam, że będziecie się przy nim co najmniej nieźle bawić. Tylko nie nastawiajcie się, że kogoś tu polubicie – to zdecydowanie nie ten typ komedii i nie taka rodzina.
Gemstonów (ang. gemstone – kamień szlachetny), czyli familię, która fortunę zbiła na telewizyjnym kaznodziejstwie, porównać można ewentualnie do Royów z "Sukcesji", choć tamci przynajmniej nie udają lepszych niż w rzeczywistości, po prostu będąc antypatyczną zgrają. Tutejszym bohaterom na dobrym wizerunku natomiast zależy, bo jak inaczej przekonać swoje owieczki, żeby nie ustawały w hojnych datkach? Przecież nie szczerą modlitwą.
Danny McBride i John Goodman w serialu HBO
Dobrze wie o tym Eli (John Goodman), ojciec i głowa rodziny, który ciągle stoi na czele religijnego imperium, choć od czasu śmierci żony, Aimee-Leigh (Jennifer Nettles), wyraźnie nie jest sobą. Mając jednak w perspektywie przekazanie władzy dzieciom, nic dziwnego, że się z tym ociąga. Młodsi Gemstonowie zaufania bowiem nie wzbudzają, sprawiając wrażenie zwykłych idiotów, którzy prędzej czy później ściągną na siebie kłopoty.
Tak jak najstarszy syn, Jesse (w tej roli sam Danny McBride), którego zamiłowanie do mocnych rozrywek musiało skończyć się szantażem, a ten jeszcze poważniejszymi konsekwencjami. Jego młodszy brat, Kelvin (Adam Devine), takich problemów nie ma, świetnie radząc sobie za to z docieraniem do nastoletnich umysłów, ale sprawę komplikuje jego niejednoznaczna relacja z nawróconym satanistą Keefe'em (Tony Cavalero). Pozornie najrozsądniej prezentuje się zatem córka, Judy (Edi Patterson), jednak szybko zrozumiecie, że Eli ma swoje powody, by trzymać ją nieco z boku familijnego biznesu. I nie jest to tylko zwykły seksizm.
Gromadka jest zatem wesoła i całkiem dysfunkcyjna, zwłaszcza gdy mocniej zgłębimy ich prywatne życia, w których niby niczego nie brakuje (każde ma choćby własną willę na wielkiej posiadłości Gemstonów), ale oczywiście nic nie jest, jak powinno. Dodajcie jeszcze do wiodących wątków pokręconego jak cała reszta szwagra Eli'a, Baby Billy'ego Freemana (świetny, szarżujący aż miło Walton Goggins) oraz granego przez Dermota Mulroneya lokalnego pastora, któremu Gemstonowie nadepnęli na odcisk, a otrzymacie fabułę prostą, lecz na tyle urozmaiconą, by się nie nudzić. Tu zadanie zostało więc nieźle wykonane.
Prawi Gemstonowie to kolejna pokręcona rodzinka
Gorzej, że poszczególne historie nie zawsze prezentują równy poziom, a twórcy czasem zbytnio skupiają się na nakręcanej dość przewidywalnymi twistami komedii akcji, zamiast na swoich bohaterach i ich osobowościach. A te są wbrew pozorom całkiem intrygujące i nie do końca tak groteskowe, jak można by sądzić. Jasne, łatwo z Gemstonów zwyczajnie kpić, bo absurdalnych okazji do tego nie brakuje (choćby 24-godzinny maraton chrztów z samego początku serialu), ale na nich się wcale nie kończy. Ba, twórcy wplatają nawet tu i ówdzie drobne wątpliwości, każąc nam się zastanawiać, czy pobożność bohaterów jest aby na pewno w stu procentach na pokaz, czy może jednak autentycznie w nią wierzą.
To już natomiast całkiem sporo, gdy mowa o nieprzesadnie ambitnej komedii, mającej w głównej mierze za zadanie nas po prostu w niewyszukany sposób rozbawić. Powiedzieć zatem, że "Prawi Gemstonowie" tworzą pełnowymiarowe, skomplikowane postaci to za dużo, ale już nie do końca czarno-białe i przynajmniej w jakimś stopniu szczerze oddane temu, co robią?
Owszem, to udaje się z przyzwoitym skutkiem, szczególnie gdy w grę zaczynają wchodzić rodzinne więzi i emocje. A tych serial nie tylko nie unika, ale wręcz starannie pielęgnuje (poczekajcie tylko do odcinka z retrospekcjami), sprawiając, że zaczyna się tę dziwaczną grupę na swój sposób rozumieć albo nawet delikatnie do nich przywiązywać. No dobra, nie do wszystkich, bo choćby McBride wchodzi tu na wyżyny swojego talentu do kreowania okropnych postaci (i koszmarnych fryzur), ale już John Goodman jako Eli może was zaskoczyć.
Prawi Gemstonowie, czyli religia jako wielki biznes
Skoro więc "Prawi Gemstonowie" udowadniają, że potrafią unieść się ponad standardową komedyjkę, to tym bardziej szkoda, że nawet nie próbują tego samego w kwestii podejścia do religii. Pod tym względem serial HBO wręcz lekko mnie rozczarował, bo zamiast oczekiwanych pocisków i ostrych komentarzy w stronę skomercjalizowanej wiary oraz jej pozujących na moralne autorytety przedstawicieli, dostałem ledwie kilka absurdów robiących za tło familijnej historii. Wyznawcy (klienci?) są tu na tak odległym planie, że gdyby nie wszechobecna otoczka, można by w ogóle zapomnieć, wokół czego kręci się fabuła.
Ma to oczywiście swoje dobre strony, pozwalając nam mocniej skupić się na bohaterach, jednak widząc tkwiący w serialu niewykorzystany potencjał, czasem aż żal było oglądać, jak marnuje się go na historie, jakie równie dobrze (albo lepiej) można by opowiedzieć w zupełnie normalnych okolicznościach. Tutaj prosiło się o większą wnikliwość w drążeniu tematu, który wydawał się samograjem – inspiracji rzeczywistością na pewno twórcom nie brakowało – a jednak przynajmniej do tej pory nie został nawet w połowie zagospodarowany.
Mają zatem w dalszym ciągu "Prawi Gemstonowie" ogromne pole do popisu i mam nadzieję, że w końcu zaczną z niego korzystać. Jeśli nie, zostaną tylko jedną z wielu komedyjek, jakie nieustannie przemykają przez ekrany, zostawiając za sobą kilka mniej czy bardziej udanych gagów i niewiele więcej. Byłoby szkoda.