"Nasi chłopcy", czyli kryminał na krawędzi politycznego konfliktu – recenzja izraelskiego serialu HBO
Mateusz Piesowicz
15 sierpnia 2019, 20:01
"Nasi chłopcy" (Fot. HBO)
Latem 2014 roku brutalne morderstwo trzech izraelskich nastolatków doprowadziło do eskalacji konfliktu w Strefie Gazy. Czy opowiadający o tych wydarzeniach serial rzuca na sprawę nowe światło?
Latem 2014 roku brutalne morderstwo trzech izraelskich nastolatków doprowadziło do eskalacji konfliktu w Strefie Gazy. Czy opowiadający o tych wydarzeniach serial rzuca na sprawę nowe światło?
Od razu odpowiadając na postawione na wstępie pytanie: nie, "Nasi chłopcy" ("Our Boys") nie odkrywają konfliktu izraelsko-palestyńskiego na nowo. Nie udzielają też błyskotliwych odpowiedzi i nie przynoszą na tacy gotowych rozwiązań. Przeciwnie, podsuwają raczej szereg kolejnych wątpliwości w tej już piekielnie skomplikowanej sprawie, szukając odpowiedzi na pytanie, czy wciąż rozdrapywane rany mogą się kiedykolwiek zagoić.
Nasi chłopcy – historia zabójstw nastolatków
Nie brzmi to jak definicja standardowego telewizyjnego kryminału i choć policyjne śledztwo jest tu istotną częścią fabuły, szybko się przekonacie, że w istocie to tylko środek do osiągnięcia celu. Ten postawili sobie natomiast twórcy równie ambitny, co niewdzięczny, chcąc jak najdokładniej przyjrzeć się obydwu stronom konfliktu i nie opowiadając się po żadnej z nich. A skoro tak, to wiadomo: większość będzie niezadowolona.
Z tego jednak znani i cenieni na świecie izraelsko-palestyńscy filmowcy Hagai Levi ("The Affair", "Terapia"), Joseph Cedar ("Przypis") i Tawfik Abu-Wael ("Pragnienie"), na pewno zdawali sobie sprawę. Nie zmieniło to bynajmniej ich podejścia do tematu, które zaowocowało 10-odcinkowym serialem (widziałem sześć odcinków, dwa pierwsze są już dostępne w HBO GO), będącym fabularyzowanym zapisem tragicznych wydarzeń, do jakich doszło pięć lat temu w okolicach Jerozolimy.
Wtedy to izraelskim społeczeństwem wstrząsnęła wieść o bestialskim morderstwie trzech żydowskich nastolatków: Gilada Shaera, Naftaliego Fraenkela i Eyala Yifracha. Serial od niego wychodzi, sugerując nawet początkowo, że będzie tym kryminalnym tropem podążał (otwierająca scena to zapis telefonu od jednego z porwanych na numer alarmowy), ale wkrótce zmienia kierunek. Obserwujemy bowiem, jak cały Izrael modli się, nasłuchując wieści o chłopcach, by po odkryciu prawdy, wybuchnąć żalem i gniewem.
Ten zamienił się z kolei w żądzę bezsensownej zemsty, której ofiarą został szesnastoletni Palestyńczyk Mohammed Abu Khdeir (Ram Masarweh). Akt ten miał się okazać równie potworny, co dalekosiężny w skutkach, doprowadzając pośrednio do najbardziej krwawej od lat eskalacji izraelsko-palestyńskiego konfliktu. Czy można było tego uniknąć? Na to odpowiedzi w "Naszych chłopcach" raczej nie znajdziecie – zobaczycie za to dokładnie, jak nakręcała się spirala chorej nienawiści, w której stopniowo zanikał głos tych cierpiących najmocniej.
Nasi chłopcy to opowieść o gorzkiej zemście
Całą historię śledzimy z trzech głównych perspektyw: rodziny zamordowanego Abu Khdeira; prowadzącego śledztwo w tej sprawie agenta izraelskich służb specjalnych Simona (Shlomi Elkabetz); oraz młodego Żyda Avishaia (Adam Gabay), próbującego podjąć decyzję, co do swojej przyszłości. A tak szerokie spektrum przyjęte przez twórców pozwala im nie tylko na przedstawienie jak najbardziej drobiazgowych szczegółów (co nieco odbija się na tempie akcji), ale przede wszystkim bardzo odległych od siebie punktów widzenia.
Bo jasnym jest, że zupełnie inne podejście do sprawy ma muszący myśleć w ogólnej perspektywie oficer Szin Bet, a zupełnie inne zrozpaczony ojciec zabitego chłopaka. Inaczej widzą wszystko bliscy ofiary, chcący po prostu w spokoju przeżyć żałobę, a inaczej wzburzony tłum, widzący w nim męczennika walki za wspólną sprawę. Ba, całkiem odmienne zdania potrafią się tu znaleźć nawet w obrębie jednej społeczności, udowadniając, że nienawiść i ekstremizm mogą wyrosnąć na dosłownie każdym gruncie.
"Zemsta jest naturalna" – mówi tutaj w pewnym momencie jeden z bohaterów, a jego słowa można przyjąć za ponure podsumowanie całego serialu. Z jednej strony koszmarne i wzbudzające automatyczny sprzeciw, ale z drugiej w jakimś stopniu zrozumiałe, co przecież jest jeszcze bardziej przerażające. Zwłaszcza po uświadomieniu sobie, że przypisać można je równie dobrze do obydwu zwaśnionych stron, bo wszędzie znalazłyby poklask.
Patrząc na serial w ten sposób, "Nasi chłopcy" rzeczywiście stają się więc swego rodzaju manifestem, jednak absolutnie nie politycznym. Wręcz przeciwnie, bo choć od polityki uciec się tu nie da, twórcy każą nam patrzeć na nią w nieoczywistym (co jest w sumie wyjątkowo smutne) kontekście. Mianowicie dostrzegając stojących za ideologiami, religiami i wzajemnymi pretensjami ludzi, którzy w większości chcieliby po prostu normalnie żyć.
Nasi chłopcy – serial z gatunku wymagających
A stąd łatwo już dojść do wniosku, że to, co na początku wydaje się wielkim, stawiającym całe narody na krawędzi wojny problemem, koniec końców okazuje się dramatem znacznie bardziej prywatnym. Twórców serialu w gruncie rzeczy nie obchodzi niemożliwe rozstrzyganie sporu o przyczyny konfliktu, przerzucanie się obrzydliwymi argumentami na to, która ze zbrodni była straszliwsza, czy bzdurne przekonywanie się o moralnej wyższości jednych nad drugimi. Chodzi tylko i wyłącznie o zabitych chłopców – "naszych", nieważne po której stronie akurat stoimy.
Wiara w zemstę na zasadzie "oko za oko" nie ma tu zatem nic wspólnego ze sprawiedliwością, o czym przekonujemy się krok po kroku na przestrzeni kolejnych odcinków. Czy to podglądając oszołomionych cierpieniem rodziców Mohammeda (świetny w roli ojca Jony Arbid), czy obserwującego wszystko z dystansem i zrozumieniem Simona, czy innych, składających się na barwną i trudną do jednoznacznej klasyfikacji mieszankę zwaną współczesnym Izraelem.
"Nasi chłopcy" są jej świetnym reprezentantem, potrafiąc momentalnie przejść od wielkiej polityki do prostej historii obyczajowej, po drodze zahaczając jeszcze o zwyczajny kryminał albo bardzo niezwyczajny portret jerozolimskiej codzienności. Całość układa się w bez wątpienia fascynującą, ale też dość wymagającą mozaikę, zwłaszcza jeśli bliskowschodnia tematyka i kultura nie są waszą pasją (i nie mam na myśli tylko faktu, że serial nakręcono w całości po hebrajsku i arabsku). Zdecydowanie warto jednak dać tej historii szansę – choćby po to, żeby dostrzec jej znacznie większą uniwersalność, niż mogłoby się początkowo wydawać.