Po 5. sezonie "Californication": Hank zatacza koło
Michał Kolanko
4 kwietnia 2012, 22:18
"W piekle nie jest tak źle " – taki tytuł nosi finałowy odcinek 5 sezonu "Californication". Ten sezon miał być "resetem" i odświeżeniem serialu, którego formuła powoli zaczęła się wypalać. I jak wyszło? Spoilery.
"W piekle nie jest tak źle " – taki tytuł nosi finałowy odcinek 5 sezonu "Californication". Ten sezon miał być "resetem" i odświeżeniem serialu, którego formuła powoli zaczęła się wypalać. I jak wyszło? Spoilery.
Jedno jest pewne. Przeciętne sezony często kończą się nieprzeciętnymi finałami i tak też jest w tym przypadku. Ostatni odcinek "Californication" jest pełen błyskotliwych dialogów i zaskakujących zwrotów akcji, nie brakuje też mocnego cliffhangera.
W finale serii wszystko wraca do punktu wyjścia. Przypomnijmy, że 4. i 5. sezon dzieliły lata. Hank zaczynał sezon jako pisarz wpadający z wizytą do LA. Jego miłość życia, Karen, wyszła za innego, a on sam – znowu – osiągnął sukces jako pisarz w swoim ukochanym Nowym Jorku. 5. sezon kończy się powrotem do "normalności": Bates chce rozstać się z Karen, bo – jak tłumaczy w jednej z najlepszych scen sezonu – z wielu przyczyn nie wytrzymuje życia rodzinnego.
Przed Hankiem szansa na powrót do zwykłego życia, którym niegdyś pogardzał, do "zabawy w dom". To ciekawe, że w ostatnich odcinkach, w całym prawie sezonie to wszyscy wokół Hanka zachowują się niemoralnie – zdradzają, łamią reguły – a on jest "tym dobrym". Szczególnie dobrze widać to w odcinku finałowym. Pod tym względem 5. sezon jest rzeczywiście pewną odmianą od poprzednich.
Jak wspomniałem, "Hell Ain't a Bad Place to Be" to nie był zły odcinek. Ale już cały sezon był mocno średni. Kołem zamachowym całego serialu jest relacja Hanka z Karen i Beccą. W 5. sezonie było to aż nadto widoczne. Bo nowe postacie, Samurai Apocalypse i Lizzy, nie wniosły absolutnie nic nowego. Również Runkle w tym sezonie wypadł mocno bezbarwnie, mimo kilku dobrych scen ilustrujących jego relacje z Lizzy. Chłopak Bekki, Tyler, to zdecydowania najmocniejsza nowa postać – ale jego nagła przemiana w "młodego Hanka" jest zdecydowanie zbyt szybka, mało rozbudowana i ogólnie zmarnowana jako wątek. To główny problem z 5. sezonem "Californication" – dobre pomysły albo są marnowane, albo pojawiają się zbyt późno.
To nie zmienia faktu, że "Californication" jest nadal całkiem niezłym serialem. Nawet mimo ogólnego wypalenia się formuły, błyskotliwe dialogi i rewelacyjna chemia między postaciami powoduje, że czekam z dużą niecierpliwością na powrót Moody'ego. "Californication" wciąż śmieszy – i to chyba jest najważniejsze. Szkoda tylko, że 5. sezon to głównie zmarnowane okazje na świetne wątki i wprowadzone na siłę mało ciekawe postacie.
6. sezon musi być już przełomem. Po raz kolejny odgrzewanie tego samego kotleta po prostu już się nie uda. 5. sezon to granica, za którą stoi tylko serialowe piekło.