"Kości" (7×07): Poród jak z książki
Andrzej Mandel
3 kwietnia 2012, 19:42
Scenarzyści obiecywali, że Bones urodzi nietypowo. Na obietnicach się skończyło, bo poród był jak żywcem wyjęty z ze znanej książki. Za to sam powrót bardzo przyjemny. Duże spoilery!
Scenarzyści obiecywali, że Bones urodzi nietypowo. Na obietnicach się skończyło, bo poród był jak żywcem wyjęty z ze znanej książki. Za to sam powrót bardzo przyjemny. Duże spoilery!
Wreszcie doczekaliśmy się chwili, w której wrócili Bones, Booth i cała reszta Jeffersonian Institute. W "The Prisoner in the Pipe" dali nam oni wszystko to, za co zawsze lubiliśmy "Kości", czyli połączenie zagadki kryminalnej z dobrym humorem i zgrabnie prowadzonymi wątkami osobistymi.
Jak zawsze najważniejszym wątkiem jest relacja Bootha i Bones, którzy uroczo kłócą się o to, czy rodzić w domu czy w szpitalu (żadne z nich nie postawi na swoim), wplątując w to Sweetsa i zrażając wielu przyszłych rodziców do pewnego szpitala w rewelacyjnej scenie na początku odcinka.
Istotny był też jednak wątek samego Sweetsa, który niczym psiak ucieszył się, że Booth widzi w nim przyjaciela. Nawet jeśli ta "przyjaźń" ma polegać na tym, że doktor Lance Sweets przekona Bones swoim psychologicznym autorytetem do tego, by rodziła w szpitalu. Co się nie mogło udać. Bones jest na to za sprytna, nawet jeśli w ciąży jej "IQ spadło o 8 do 10 procent", jak sama twierdzi.
Jednak mój zachwyt wzbudziło poprowadzenie jednej rzeczy, mianowicie połączenia dyskusji Bones i Bootha o mitach, w kontekście wiary (zwróćcie uwagę, co robi Seleey w szpitalu) i różnorodnych tabu, z porodem Bones. Nawet jeśli sama dyskusja o mitach nie była tak krwista, jak bywały takie dyskusje kiedyś, to demonstracja siły społecznych tabu wśród więźniów była bardzo przekonująca. Pośród szalejących więźniów wokół Bones pojawiało się jakby oko cyklonu. Za to jej partner musiał się przedzierać za pomocą pięści. I gdy już złapali mordercę, doktor Brennan stwierdziła, że rodzi. I na szpital było już zbyt późno.
W związku z czym, w nawiązaniu do mitów, Bones urodziła w stajni. W asyście konia, o osiołku nic nie wiadomo, bo nie było go widać. Za to Booth był szczęśliwy, a twórcy oszczędzili nam naturalistycznych widoków. Całość wątku porodowego podsumował powrót do domu, gdzie czekali przyjaciele głównych bohaterów z darami w postaci pieluszek i tym podobnych. Mirry i złota nie było, w zamian zaoferowano szampana.
Muszę przyznać, że takie przeprowadzenie porodu Bones było ze strony twórców nawet dowcipne, choć nieco nielogiczne (w więzieniu na pewno był oddział medyczny, na którym dałoby się przyjąć poród, nawet jeśli nie mogło być tam żadnej położnej). Ale gdyby rządziła żelazna logika nie moglibyśmy się naśmiewać z tego, mam nadzieję, zamierzonego dowcipu.
Choć i tak najbardziej podobał mi się sposób Daisy (Carla Gallo) na oczyszczenie umysłu.