10 rzeczy, które udały się w 7. sezonie "Orange Is the New Black"
Marta Wawrzyn
3 sierpnia 2019, 13:22
"Orange Is the New Black" (Fot. Netflix)
Komedia wymieszana z tragedią, mocne prawdy o współczesnej Ameryce i przypominanie raz po raz, że nic nie będzie dobrze. Finałowy sezon "Orange Is the New Black" jest świetny — podsumowujemy całość ze spoilerami.
Komedia wymieszana z tragedią, mocne prawdy o współczesnej Ameryce i przypominanie raz po raz, że nic nie będzie dobrze. Finałowy sezon "Orange Is the New Black" jest świetny — podsumowujemy całość ze spoilerami.
Kiedy "Orange Is the New Black" startowało w 2013 roku, to były zupełnie inne czasy w telewizji. Netflix dopiero zaczynał przemieniać się z biblioteki pełnej kultowych starych seriali w producenta własnego contentu. Binge-watching w Polsce uprawiało się głównie w pirackich serwisach. Ambitne serialowe molochy, mające po 7-8 sezonów i 12-13 odcinków na sezon, były normą.
Więzienny serial Jenji Kohan, twórczyni "Trawki", z jednej strony wpasował się w obowiązujące reguły, z drugiej bardzo szybko je złamał. I nie chodzi tylko o to, że był to jeden z pierwszych seriali, które oglądało się od razu całymi sezonami. Netlix postawił na mało znaną, za to bardzo zróżnicowaną obsadę — pod względem koloru skóry, pochodzenia etnicznego, standardów urody obowiązujących w telewizji etc. Latynoski, Azjatki, Rosjanki, starsze i młodsze, bardzo rzadko przypominające modelki, pod każdym względem normalne, zwyczajne i najczęściej zniszczone przez życie — tylu prawdziwych kobiet naraz nie pokazywał wtedy nikt.
"Orange Is the New Black", z humorem prezentując świat, w którym każdy może się potknąć, upaść, zrobić coś złego albo głupiego, niekoniecznie od razu stając się złym i głupim człowiekiem, wpasowało się w modę na antybohaterów, pokazując jednocześnie, że nie muszą oni być mężczyznami. Serial Netfliksa przetarł wiele szlaków, dyskutując o związkach jednopłciowych, problemach imigracyjnych i ogromnych podziałach społeczno-ekonomicznych w kraju, gdzie podobno każdy może zrobić karierę od pucybuta do milionera, jeśli tylko ciężko pracuje.
Nie mam wątpliwości, że to właśnie jest najważniejszy serial Netfliksa i zarazem prawdopodobnie ostatni taki serial stworzony przez tę platformę. I bardzo się cieszę, że finałowym sezonem udowodnił swoją wielkość. A oto moje spoilerowe podsumowanie finałowych wątków.
1. Orange Is the New Black to świat bez happy endu
W sześciu poprzednich sezonach "Orange Is the New Black" znaleźć można dosłownie wszystko — pierwszy to zmagania Piper (Taylor Schilling) z rzeczywistością, w której miłe blondynki nie są noszone na rękach, drugi to brutalna historia z Vee (Lorraine Toussaint) w roli głównej, a potem zaczęły się różne mniej i bardziej udane wycieczki w przeróżne rejony. Były totalne bzdury, jak majtkowy biznes Piper, był eksperymentalny sezon z buntem, dziejący się na przestrzeni trzech dni, były próby skrętu w kierunku mrocznego "Oz".
W finałowym sezonie serial mógł zrobić wszystko — i pasowałoby to tonem do całości. Dobrze jednak się stało, że postawiono na gorzkie, zapadające w pamięć zakończenia, bo to nigdy nie był świat słodkich happy endów, nawet w najbardziej komediowych momentach. Taystee (Danielle Brooks) nie miała więc prawa wyjść na wolność. Daya (Dascha Polanco) nie mogła nagle zawrócić na właściwą ścieżkę. Piper i Alex (Laura Prepon) musiały wiele przejść, żeby na końcu się odnaleźć.
Ogromne wrażenie robi historia Lorny (Yael Stone), która całkowicie traci kontakt z rzeczywistością po śmierci dziecka (Sterling to wspaniałe imię dla chłopca, ale ja jednak postawiłabym od razu na Drapera), postępująca choroba Red (Kate Mulgrew) i tragiczna śmierć Pennsatucky (Taryn Manning). Szczęścia na wolności nie zaznaje Cindy (Adrienne C. Moore), a Aleida (Elizabeth Rodriguez) szybko wraca tam, gdzie jej miejsce — za kratki. Happy end to bardzo rzadki towar w tym świecie, także dla pracowników więzienia, tak samo poobijanych przez życie jak więźniarki.
2. America, America, czyli prawda o raju obiecanym
Wątki społeczno-polityczne zawsze były istotne w "Orange Is the New Black", w końcu to serial o niszczącej sile systemu, który z definicji nie jest wcieleniem dobra. Ale Litchfield — i właściwie każde więzienie — wydaje się całkiem ludzkie w porównaniu Imigracyjnym Centrum Detencyjnym, gdzie ludzie w sekundę przestają istnieć i mieć jakiekolwiek prawa. Odcięci od świata zewnętrznego mogą tylko czekać na cud albo próbować brać los w swoje ręce, jak Karla (Karina Arroyave).
"Orange Is the New Black" nie pozostawia wątpliwości — cuda zdarzają się bardzo rzadko. Szczęściara może być w tym gronie tylko jedna. Okazuje się nią Blanca (Laura Gómez), która po wygranej wojnie o prawo pobytu w USA w końcu i tak opuszcza kraj, żeby być ze swoim chłopakiem. Pytanie, czy warto walczyć o bycie imigrantem w kraju, który zapomniał, że zbudowali go imigranci, powraca wielokrotnie. American dream zostaje obnażony na różne sposoby. Ale jest jeszcze coś gorszego, niż bycie Amerykaninem gorszego sortu.
3. Niespodziewany powrót i zniknięcie Maritzy
Coś gorszego spotyka Maritzę (Diane Guerrero), dziewczynę, której największym marzeniem było zostać czyjąś żoną i nie musieć martwić się codziennymi problemami. Centrum detencyjne to dla niej nieopisany koszmar, ale i szansa na przyspieszone dojrzewanie. Fantastycznie oglądało się ją, jak walczyła o swoje, a w końcu zaczęła też pomagać wszystkim dookoła, zszokowana niesprawiedliwością, o której nie miała pojęcia. I wtedy przyszedł pierwszy z bardzo mocnych ciosów w tym sezonie. Maritza została odesłana do "domu", którego nawet nie pamięta.
4. Nowe bohaterki w OITNB — Karla, Shani i Zelda
Nie pamiętam już, kiedy ostatnio polubiłam nowe bohaterki wprowadzone do "Orange Is the New Black", ale z pewnością było to jakiś czas temu. O tym, ile były warte Daddy (Vicci Martinez) i Badison (Amanda Fuller), najlepiej świadczy fakt, jak szybko się ich pozbyto w finałowym sezonie. Ta pierwsza miała swoje momenty, ale płakać po niej nie będę, ta druga była irytującą dziewuchą, której zamarzyło się bycie bossem. Odesłanie jej bez słowa to najlepsze, co można było zrobić.
Za to Karla, Shani (Marie Lou-Nahhas) i Zelda (Alicia Witt) zostaną zapamiętane na dłużej, każda z innych powodów. Karina Arroyave, choć miała na to mało czasu, zbudowała postać silnej latynoskiej kobiety, która zrobi absolutnie wszystko, żeby być z rodziną. Tragiczny koniec walecznej Karli rzeczywiście łamał serce, choć znaliśmy ją krótko, a jej historia była raczej standardowa. Shani ujęła swoją inteligencją i poczuciem humoru nie tylko Nicky (Natasha Lyonne), z kolei Zelda przez dłuższy moment wyglądała jak całkiem sensowna opcja dla Piper.
5. Orange Is the New Black, czyli dorastanie Piper
Piper oczywiście nie mogła skończyć z Zeldą, bo to by potwierdzało diagnozę Larry'ego (Jason Biggs) i udowadniało, że to, co przeszła, niewiele ją nauczyło. Bohaterka, która wiele razy nas wkurzała jako uosobienie amerykańskiego uprzywilejowania i połączonej z nim beztroskiej bezmyślności, nie jest już jednak tą samą słodką blondynką, którą pamiętamy z początków serialu.
Oczywiście, w jej przypadku stanięcie na nogi po wyjściu z więzienia musiało być znacznie łatwiejsze niż w przypadku większości jej koleżanek. To prawda, że niefajnie jest mieszkać kątem u brata i bratowej albo błagać o pomoc ojca, który cię skreślił, ale koniec końców Piper ma do kogo iść po pomoc. Przedłużanie jej walki o przetrwanie byłoby bezcelowe. Dlatego prawdziwą walką okazało się co innego — jej związek z Alex, który, wydawało się, nie miał szans przetrwać.
A jednak w ostatniej wspólnej scenie obie dziewczyny wyglądają na szczęśliwsze niż kiedykolwiek. Piper przeprowadziła się do Ohio z powodu Alex, szoruje podłogi w Starbucksie i nie ma biznesu z mydełkami, ale ma "czyste konto". Nie jest już osobą, która wybiera to co łatwe, miłe i bezpieczne. I to świetna wiadomość, niezależnie od tego, czy ją lubiliśmy, czy nie.
6. Dziwna para w OITNB — Taystee i Pennsatucky
Przewrotne połączenie i kolejny bardzo mocny koniec. Nie raz, nie dwa wydawało się, że Taystee, odsiadująca wyrok dożywocia za coś, czego nie zrobiła, nie wytrzyma kolejnego ciosu i odejdzie z tego świata. Jej wątek to emocjonalny rollercoaster, zwłaszcza że powiązano go z tragiczną historią Pennsatucky. I to ona, a nie Taystee okazała się zbyt wrażliwa, żeby przetrwać kolejny cios.
To był wielki sezon dla obu pań, a połączenie ich w dziwną parę okazało się strzałem w dziesiątkę także dlatego, że okazały się mieć razem świetną chemię i ogromny potencjał komediowy. Koniec końców Penn pomogła Taystee znaleźć powołanie i nie została na tym świecie wystarczająco długo, żeby zobaczyć, jakie znaczenie miało to, co zrobiła. To bardzo gorzki koniec, ale nie bez nutki słodyczy.
7. Suzanne i skomplikowana sprawa lisa w kurniku
Absurdalne komediowe jazdy bez trzymanki to znak firmowy "Orange Is the New Black", serialu mocniejszego niż niejeden superpoważny dramat i zabawniejszego niż większość sitcomów. Powrót TEGO kurczaka bardzo mnie ucieszył, podobnie jak cała historia z kurnikiem jako miejscem na złapanie oddechu, metaforą więzienia i wreszcie kryjówką, gdzie można schować swoje najciemniejsze sekrety.
Śledztwo Suzanne (Uzo Aduba) w sprawie kurzego morderstwa to cudo samo w sobie. Ale nawet najlżejszy wątek w całym sezonie to coś więcej niż seria dobrze napisanych gagów. Suzanne w finałowej serii poznaje kilka prawd o tym, jak działa system i że sprawiedliwość bywa problematyczna do osiągnięcia. Nie tylko w przypadku kurczaków — w jej przypadku też.
8. Caputo i Fig w czasach #MeToo
Caputo (Nick Sandow) zawsze był raczej "tym dobrym" reprezentantem systemu, ale niekoniecznie człowiekiem krystalicznie czystym. Jak wszyscy w "Orange Is the New Black" miał swoje problemy, nie zawsze dokonywał najlepszych wyborów, a przede wszystkim był skrępowany wymaganiami stanowisk, które pełnił przez te wszystkie sezony. Odreagowywał na różne sposoby i jedna z takich historii właśnie do niego powróciła, by się zemścić po latach.
Wątek #MeToo w "Orange Is the New Black" jest o tyle przewrotny, że nie dotyczy kogoś, o kim wiemy, że jest totalnym draniem. Caputo popełnił błąd w czasach, kiedy byliśmy wszyscy trochę mniej świadomi i trochę mniej wrażliwi na tego typu zachowania. A jego desperackie próby naprawienia sprawy tylko go pogrążają.
Ostatecznie rację ma jednak Fig (Alysia Reiner), która powtarza, że świat o tym zapomni i przejdzie do następnych atrakcji. Caputo nie jest skończony, a jego życie prywatne wygląda na szczęśliwe. Co też jest zaskoczeniem, jeśli pamiętacie początki tej pary. Fig nie tylko udomowiona, ale i z własnej woli dołączająca do grona najbardziej przyzwoitych bohaterów "Orange Is the New Black"? Nie sądziłam, że tego doczekam. Choć żadne z nich nie jest idealne, w tym momencie wypada im tylko życzyć szczęścia na nowej drodze życia.
9. Kobiety Diaz nie mogą uciec przed samymi sobą
Dascha Polanco co prawda potwierdziła, że Daya nie zginęła w finale z rąk własnej matki, ale to nie czyni historii pań o nazwisku Diaz mniej tragiczną. Daya na przestrzeni siedmiu sezonów zaliczyła upadek na samo dno i straciła szansę na choćby namiastkę normalnego życia. Aleida to właściwie stała mieszkanka więzienia, z małymi przerwami. I cokolwiek one obie nie robią, tylko się pogrążają. Ich ostatnia scena nie mogła być bardziej pasująca, nawet jeśli już wiemy, że finałowa bójka zakończyła się znacznie mniej koszmarnie, niż mogła.
10. Fundusz Poussey Washington daje nadzieję
W "Orange Is the New Black" jest mało happy endów, bo tak właśnie działa ten system — nieważne, co robisz, i tak nie wygrasz. Nieważne, jak bardzo się starasz, i tak nie zostaniesz nagrodzony. Przez czyjąś złośliwość, pomyłkę, niedopatrzenie możesz stracić wszystko. Jeśli nie pokona cię człowiek w mundurze, to przegrasz z biurokracją. Nadziei właściwie nie ma.
I właśnie wtedy wchodzi Taystee, która z pomocą finansową Judy King (Blair Brown) zakłada fundusz dla byłych więźniarek imienia swojej zmarłej przyjaciółki. Bardzo symboliczne i bardzo hollywoodzkie zakończenie, ale w tym przypadku potrzebne. To jest właśnie ta iskierka nadziei, której potrzebował finałowy sezon "Orange Is the New Black" — i zarazem wisienka na torcie, który okazał się zaskakująco gorzki.