"The Boys" pyta, kto uratuje świat przed superbohaterami – recenzja serialu Amazona
Mateusz Piesowicz
27 lipca 2019, 21:04
"The Boys" (Fot. Amazon Prime Video)
"The Boys" było zapowiadane jako coś świeżego na zatłoczonym superbohaterskim rynku. Czy tak rzeczywiście jest i twórcy tej przewrotnej komiksowej historii sprostali sporym oczekiwaniom?
"The Boys" było zapowiadane jako coś świeżego na zatłoczonym superbohaterskim rynku. Czy tak rzeczywiście jest i twórcy tej przewrotnej komiksowej historii sprostali sporym oczekiwaniom?
Nieskazitelni herosi w lśniących strojach czy zdeprawowane indywidua, których parszywe uczynki trzeba ukrywać pod grubą warstwą marketingowego pudru? "The Boys", czyli serialowa ekranizacja komiksu Gartha Ennisa i Daricka Robertsona, nie pozostawia w tej kwestii wielu wątpliwości. Tutejsi superbohaterowie są tak dalecy od swoich idealnych wizerunków, jak to tylko możliwe. Ale czy to znaczy, że ich historia różni się znacząco od tych komiksowych opowieści, jakimi jesteśmy z każdej strony zalewani?
Jak przekonałem się po seansie ośmiu odcinków 1. sezonu serialu Amazona, niekoniecznie. Choć aby dojść do takiego wniosku, trzeba przyjrzeć się tej fabule nieco uważniej, bo na pierwszy rzut oka różnice między "The Boys" a całą resztą superbohaterskich filmów i seriali są diametralne.
The Boys – inne oblicze superbohaterów
Poczynając rzecz jasna od herosów, których w tutejszym świecie jest całe zatrzęsienie. I wcale nie mam na myśli postaci fikcyjnych, ale całkiem prawdziwych, obdarzonych supermocami ludzi (nazywanych tu supkami), którzy są tu normalną częścią codziennego życia. No, prawie normalną, bo pełnią rolę swoistych celebrytów, strzelając sobie selfie z fanami, występując w telewizji i trendując w mediach społecznościowych pomiędzy jednym heroicznym czynem a drugim. Nic dziwnego, że ich obecność została zamieniona w poważny przemysł, za którym stoi korporacja Vought.
A że jak powszechnie wiadomo, wielka korporacja równa się złowroga korporacja, szybko poznamy zupełnie inne od kreowanego na potrzeby wyników finansowych oblicze superbohaterów. A wszystko to za sprawą niejakiego Hughie'ego Campbella (Jack Quaid), szarego pracownika sklepu komputerowego, którego normalne życie w jednej chwili zamienia się w koszmar, gdy jeden z supków przypadkowo doprowadza do tragedii. Konsekwencje? Skądże, herosi nie odpowiadają za szkody wyrządzone na służbie. Przeprosiny? Wymuszone. Zadośćuczynienie? Raczej pieniądze za milczenie.
Trudno się zatem dziwić rozgoryczeniu chłopaka, który w starciu z korporacyjną machiną towarzyszącą superbohaterom nie ma oczywiście żadnych szans. Chyba że ktoś mu w tym pomoże, a tym kimś w "The Boys" jest niejaki Billy Butcher (Karl Urban) – agent FBI i członek specjalnej grupy mającej sprowadzać do parteru supków, którzy pozwalają sobie na zbyt dużo. Tak przynajmniej się przedstawia, choć jak nietrudno się domyślić, jego działalność jest znacznie mniej formalna, motywacje bardziej osobiste, a grupa, tytułowe "Chłopaki", do których chcąc nie chcąc przystaje też Hughie, nie do końca profesjonalna.
The Boys to przewrotna historia dla dorosłych
Tyle tytułem przydługiego wstępu, a wciąż jest jeszcze mnóstwo rzeczy do omówienia. Choćby Siódemka, najbardziej medialna grupa superbohaterów, która przy okazji jest też chyba najbardziej zdemoralizowaną. Oczywiście za kulisami, bo publicznie, otoczeni szczelnym kordonem marketingowców, są wzorami porządku, odwagi i bezinteresownego bohaterstwa. Tak też myśli o nich Annie (Erin Moriarty), czy raczej Gwiezdna (w oryginale Starlight) – nowo przyjęta do grupy dziewczyna, która szybko przekona się, że jej wyobrażenia mocno rozmijają się z rzeczywistością. Równie błyskawicznie przetną się ścieżki jej i Hughiego, co pchnie naprzód już i tak przeładowaną wątkami fabułę.
Połapać się w niej to jednak żaden problem, bo twórcy (współpracujący już z Garethem Ennisem przy okazji "Preachera" Seth Rogen i Evan Goldberg, którym towarzyszy tu jeszcze Eric Kripke) zgrabnie poruszają się po fabularnych torach, krok po kroku ucząc nas zasad funkcjonowania tego świata i snując często nieprzyjemną opowieść. Musicie bowiem wiedzieć, że towarzyszące każdemu odcinkowi ostrzeżenie o przeznaczeniu serialu tylko dla dorosłych, bynajmniej nie jest tu dla ozdoby.
"The Boys" to naprawdę mroczna i brutalna historia, w której groteskowa, ocierająca się niekiedy o czarny humor przemoc wcale nie stanowi najmocniejszego punktu programu. Znacznie większe wrażenie od wymyślnych sposobów pozbawiania życia robią te bardziej przyziemne, a przez to lepiej oddziałujące na wyobraźnię pomysły. Wykorzystywanie seksualne, gwałt, przemoc psychiczna i inne, wcale nie komiksowe patologie są tu na porządku dziennym, uderzając nieprzygotowanego na takie "atrakcje" widza mocno, choć nie aż tak, jak pewnie by się dało.
Bo pomimo podkreślanego na każdym kroku stawiania na głowie superbohaterskich wartości, "The Boys" jednak nie do końca spełniają obietnicę podążania tym przewrotnym tropem. Wątpię jednak, by wynikało to z braku odwagi twórców do przekraczania kolejnych granic. Raczej z prostego rachunku, w którym ostatecznie kontrolowany ekstremizm jest pewniejszy od zagłębiania się na grząskie terytorium moralnej ambiwalentności. Czuć tu trochę zmarnowaną szansę na coś naprawdę przełomowego, ale z drugiej strony niekoniecznie trzeba tego od tej historii wymagać.
The Boys – akcja, kpina i sporo wtórności
Bo wracając do myśli rzuconej na wstępie, mimo otoczki oryginalności, "The Boys" nie są wcale historią, jakiej nigdy nie widzieliśmy. Byli już i superbohaterowie, którym daleko do wzoru cnót wszelakich, i tacy całkiem zdeprawowani, i naznaczeni bardzo ludzkimi słabościami. Towarzyszyły im historie o zabarwieniu społecznym i politycznym, mrocznych kulisach sławy i tym, jak władza i potęga potrafią zepsuć nawet najporządniejszych ludzi. I niekoniecznie trzeba w ich poszukiwaniu sięgać do klasyków w stylu Alana Moore'a czy Franka Millera, bo w jakimś stopniu można podobne motywy odnaleźć wszędzie, choćby w marvelowskim uniwersum.
Serial Amazona nie wnosi zatem do tematu niczego nowego, zahaczając o wszystkie obowiązkowe punkty i uzupełniając je aktualnymi problemami, ale nie poświęcając żadnemu przesadnej uwagi. A to zatrzyma się na chwilę przy przemocy i uprzedmiotowieniu kobiet, a to wyśmieje religię, a to wytknie absurdy współczesnego uwielbienia dla celebrytów. Wszystko po łebkach i bez grama subtelności, ale przecież byłbym naiwny, oczekując jej po tutejszych twórcach.
Sensowniej jest spodziewać się po nich, że zaskoczą czymś uroczo absurdalnym, ale idealnie pasującym do sytuacji i proszę bardzo – wyciągnięta ni stąd, ni zowąd mowa motywacyjna o Spice Girls przekonała mnie o wiele bardziej, niż wszystkie poważne dialogi razem wzięte. Nie znaczy to od razu, że trzeba "The Boys" w stu procentach sprowadzać do roli banalnej rozrywki, ale dystans wobec serialu jest jak najbardziej wskazany.
The Boys — świetna obsada i tłum barwnych postaci
Zwłaszcza że produkcja to ciągle udana, pomimo swoich widocznych gołym okiem wad i ograniczeń. Pełna kapitalnych pomysłów (i niespodziewanych gościnnych występów), a przede wszystkim barwnych postaci, które zawsze chociaż w drobny sposób zapadają w pamięć. Nawet wtedy, gdy scenariusz w ich wątkach mocno kuleje, jak w przypadku superbohatera zwanego Głębokim (Chace Crawford). W teorii postaci o stopniowo malejącym znaczeniu w fabularnej układance, a w praktyce bohatera, którego z pewnych powodów trudno będzie zapomnieć.
On jest jednak tylko przykładem na to, jak bogaty jest świat "The Boys". Jeśli natomiast szukamy postaci, na których temat da się coś powiedzieć, rozłożyć ich motywacje na czynniki pierwsze, a nawet w jakimś stopniu przywiązać się do nich, to też mamy w czym wybierać. Poczynając od prostego, ale szybko nabierającego odcieni moralnej szarości Hughiego, przez dosłownie błyszczącą na ekranie Annie, aż po obdarzonego surowym urokiem Butchera.
Każdy jest tu jakiś, każdy może się pochwalić charakterystyką, która nie ogranicza się do jednej wyrazistej cechy, każdy wreszcie posiada przynajmniej jedno nieoczywiste oblicze. Także (a może przede wszystkim) ci stojący po drugiej stronie barykady, jak korporacyjna szycha Madelyn (Elisabeth Shue) albo ociekający fałszem Ojczyznosław (Antony Starr). Swoją drogą, ulepić takiego słownego potworka z oryginalnego Homelandera? Tłumacz komiksu musiał nad tym długo myśleć.
Zbierając to wszystko razem, okaże się, że stojąc w kontrze do tradycyjnych superbohaterów, "The Boys" jednocześnie świetnie wpisują się w nurt ich szalonej popularności w popkulturze. Przedstawiając w krzywym zwierciadle i snując ponure rozważania na temat mrocznego aspektu ich istnienia, dotykają w ten sposób tematu, który sam się w naturalny sposób nasuwa. Czy można by to zrobić lepiej, mniej efekciarsko i sięgając po mniej oczywiste chwyty? Pewnie tak i nie wątpię, że ktoś to prędzej czy później zrobi. Ale na razie mamy "The Boys", których historia jest daleka od zakończenia (2. sezon został już zamówiony) i sądzę, że mimo wszystko warta poznania.