"Dom z papieru" wysyła swoich bohaterów na wojnę — recenzja 3. sezonu
Nikodem Pankowiak
21 lipca 2019, 21:03
"Dom z papieru" (Fot. Netflix)
Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. To hasło mogłoby przyświecać 3. części "Domu z papieru". Jak wypadł powrót, co do którego nie brakowało obaw? Recenzujemy całość z małymi spoilerami.
Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. To hasło mogłoby przyświecać 3. części "Domu z papieru". Jak wypadł powrót, co do którego nie brakowało obaw? Recenzujemy całość z małymi spoilerami.
Najpopularniejszy europejski serial Netfliksa wrócił z przytupem. Pierwsze dwie części "Domu z papieru" pokochałem mocno, bo choć twórcom nigdy nie udało się zamaskować kilku wyraźnych wad tej produkcji, to jednak byli oni w stanie stworzyć historię tak wciągającą, że łatwo o nich zapominałem. I teraz jest podobnie – serial wciąż wciąga, a jego wady wciąż widać.
Tyle tylko że absolutnie nie przeszkadza to w odbiorze całości. Zwłaszcza że twórcy zadziałali zgodnie z najpopularniejszą regułą tworzenia sequeli – więcej, mocniej, szybciej. Tutaj sprawdza się ona bardzo dobrze, dzięki czemu wyszli oni obronną ręką ze starcia z oczekiwaniami widzów. Fakt, mamy tutaj do czynienia z odgrzewanym kotletem, ale wciąż smakuje on znakomicie.
Dom z papieru sezon 3 — ekipa wraca do pracy
Punkt wyjścia dla fabuły tego sezonu jest bardzo prosty – oto Tokio (Úrsula Corberó) i Rio (Miguel Herrán) wiodą sobie rajskie życie na rajskiej wyspie, aż wreszcie zostają namierzeni przez ścigającą ich policję, która od trzech lat wytrwale poszukuje sprawców napadu na królewską mennicę. Kobiecie udaje się uciec, ale jej młody partner nie ma tyle szczęścia i trafia do niewoli.
Zdesperowana Tokio zwraca się o pomoc do jedynej osoby, która mogłaby znaleźć wyjście z tej, zdaje się, beznadziejnej sytuacji. I tak oto żyjący sobie spokojnie w Tajlandii wraz z Raquel/Lizboną (Itziar Ituño) Profesor (Álvaro Morte) musi ponownie zebrać ekipę, aby dokonać jeszcze jednego, samobójczego zdawałoby się skoku.
Jako że otrzymaliśmy tylko osiem odcinków, twórcy bardzo szybko rzucają nas na głęboką wodę. Może nawet trochę za szybko, ale później tempo starają się, choć nie zawsze w sposób udany, regulować. W samej fabule nie ma nic szczególnie oryginalnego – zespół Profesora, do którego włączono nowych członków, tym razem dokonuje skoku na Bank Hiszpanii, przebijając tym samym swoje poprzednie dokonania. Wszystko po to, aby uratować Rio, a przy okazji wypowiedzieć też wojnę systemowi.
Twórcy w tym sezonie trochę więcej czasu poświęcają na kwestie społeczne i żałuję, że w pewnym momencie praktycznie się z tego wycofali, bo pierwsze odcinki gloryfikują wręcz anarchię i całkiem sporo mówi się o tym, że pora, aby ludzie wzięli sprawy w swoje ręce w starciu z rządem.
Dom z papieru, czyli banda Robin Hoodów na wojnie
Cała grupa doczekała się wręcz wizerunku współczesnych Robin Hoodów, którzy zabierają bogatym, a dają biednym. No bo jak tu nie kochać ludzi, którzy zrzucają na Madryt 140 milionów euro? Poparcie społeczeństwa dla ich działań rośnie, a opinia publiczna w takiej sytuacji może być nieocenionym sojusznikiem, z czego Profesor doskonale zdaje sobie sprawę. Dlatego też nie boi się on skierować swojego przesłania bezpośrednio do obywateli, choć nie mogę oprzeć się wrażeniu, że w jego działaniach więcej jest cynizmu niż ideologii.
Oprócz Profesora, bardzo ważną figurą podczas całego skoku jest także nowy członek grupy – Palermo (Rodrigo De la Serna). To zdecydowanie najlepsza z nowych postaci, jakie w tym sezonie wprowadzono do serialu. Jest on charyzmatycznym cynikiem, który nie boi trudnych decyzji i dla którego ten skok jest też w pewnym sensie okazją do wyrównania osobistych rachunków. Palermo, jak się okazuje, łączyła szczególna relacja z Berlinem, więc fakt, że zajął jego miejsce wydaje się całkiem naturalny.
Szkoda tylko, że o pozostałych dwóch nowych członkach gangu – Bogocie (Hovik Keuchkerian) i Marsylii (Luka Peros), którzy większość czasu majaczą gdzieś w tle — nie wiemy praktycznie nic. Ot, dołączyli do gangu i tyle, musimy zaakceptować, że przynajmniej na razie nie otrzymaliśmy nawet informacji, skąd się wzięli.
Mam wrażenie, że scenarzyści nie do końca potrafili zapanować nad wszystkimi postaciami, przez co często znikają one z naszego pola widzenia na zbyt długo. Taka Nairobi (Alba Flores) dostała może w sumie ze dwie, trzy godne zapamiętania sceny, choć trzeba oddać twórcom, że próbowali naprawić swój błąd w finale. Helsinki (Darko Peric) to wciąż głównie mięśnie – co prawda twórcy na początku próbowali nadać nieco głębi jego postaci, ale bardzo szybko zarzucili ten temat. Nawet Tokio, z której powodu zespół zebrał się ponownie, nie ma nic szczególnego do zagrania.
Niestety, ale zbyt często można mieć wrażenie narracyjnego chaosu – wygląda na to, że twórcy trochę zagubili się pomiędzy scenami w banku, sztabie kryzysowym, u Profesora i retrospekcjami.
Dom z papieru — retrospekcje w 3. sezonie serialu
No i właśnie, dochodzimy do tematu retrospekcji. Z jednej strony można powiedzieć, że często wybijają nas one z rytmu, a serial wytraca przez nie swoje tempo. Z drugiej strony, to dzięki nim wciąż na ekranie pojawia się Berlin (Pedro Alonso), który przecież zginął pod koniec napadu na mennicę.
Okazuje się, że jeden z ulubieńców widzów wciąż jest postacią kluczową dla całej fabuły – plan napadu na bank to tak naprawdę plan Berlina, Profesor po prostu zdecydował się wcielić go w życie, mimo że kiedyś sam miał sporo wątpliwości odnośnie jego wykonania. Przyznam szczerze, że bardzo podoba mi się to rozwiązanie i dobrze obserwuje się Profesora, tego maniaka kontroli, który musiał opuścić własną strefę komfortu i wcielić w życie skok, który sam uważał zawsze za zbyt szalony.
I faktycznie, szaleństwa tutaj nie brakuje. Twórcy znów serwują nam swoje danie popisowe, a jego głównym składnikiem są ciągłe zwroty akcji i cliffhangery. "Dom z papieru" to prawdopodobnie mokry sen władz Netfliksa, serial idealnie nadający się do bingeowania właśnie dzięki takim prostym zagrywkom utrzymującym widza przed ekranem.
I jasne, twórcy balansują na cienkiej granicy, po której przekroczeniu serial mógłby stać się wręcz nieznośnie niewiarygodny, ale póki co udaje im się całkiem zgrabnie tej granicy nie przekraczać. Fakt, plan Profesora momentami niebezpiecznie zbliża się do planów Michaela Scofielda z późniejszych sezonów "Prison Break", ale to jeszcze nie ten moment, jeszcze trzymamy się ziemi.
Dom z papieru wciąż świetnie się ogląda mimo wad
Profesor wydaje się jak z rękawa wyciągać kolejne plany B, C, D i wszystkie kolejne litery alfabetu, ale też tym razem ogrywanie policji nie przychodzi mu tak łatwo, jak poprzednio. Po pierwsze, stróże prawa wiedzą już, że mają do czynienia z przestępcami jedynymi w swoim rodzaju, po drugie na scenę wkroczyła inspektor Alicia Sierra (Najwa Nimri) – funkcjonariuszka, która w żadnym wypadku nie zamierza grać czysto w starciu z grupą chowającą się za maskami Dalego.
Choć twórcy niepotrzebnie próbują robić z niej na siłę ekscentryczkę, zwłaszcza w jej pierwszej scenie w sztabie kryzysowym, to wreszcie można powiedzieć, że Profesor trafił na godną przeciwniczkę, która może i popełnia czasem błędy, ale też potrafi wyprowadzić go w pole, co pewnie będzie miało ogromne skutki w kolejnych odcinkach.
Mimo wad, których tutaj nie brakuje, najnowsze odcinki "Domu z papieru" wciąż potrafią przykuć do telewizora. Ba, po emocjonalnym rollercoasterze, jaki zafundowano nam w ostatnim odcinku, wręcz nie mogę się doczekać, by zobaczyć, co będzie dalej. Bo to oczywiście nie koniec całej historii, nasi bohaterowie właśnie ruszyli na wojnę i jestem przekonany, że jeszcze nie raz zostanę podczas niej zaskoczony.
Na dziś "Dom z papieru" to jeden z lepszych seriali stricte rozrywkowych, który nie próbuje robić z siebie czegoś więcej i chwała mu za to, bo dzięki temu widzowie mogą dać się porwać tej szalonej historii. A że czasem trzeba przymknąć na pewne rzeczy oko? No cóż, ja jestem w stanie się poświęcić i podejrzewam, że większość oglądających również.