Emmy 2019: Nasze nominacje dla seriali limitowanych
Redakcja
12 lipca 2019, 20:01
Fot. Netflix/HBO
W przyszłym tygodniu poznamy nominacje do nagród Emmy, a na razie my podajemy nasze typy. Dziś seriale limitowane — doceniamy m.in. "Czarnobyl", "Ostre przedmioty" i "Ucieczkę z Dannemory". Tytuły wybieraliśmy wyłącznie spośród tych, które zostały zgłoszone, w takich kategoriach, w jakich zostały zgłoszone. Wszystkie nasze nominacje znajdziecie tutaj.
W przyszłym tygodniu poznamy nominacje do nagród Emmy, a na razie my podajemy nasze typy. Dziś seriale limitowane — doceniamy m.in. "Czarnobyl", "Ostre przedmioty" i "Ucieczkę z Dannemory". Tytuły wybieraliśmy wyłącznie spośród tych, które zostały zgłoszone, w takich kategoriach, w jakich zostały zgłoszone. Wszystkie nasze nominacje znajdziecie tutaj.
Ucieczka z Dannemory
Jedna z tych miniserii, które bardzo znajomą konwencję wykorzystują w oryginalny sposób. "Ucieczka z Dannemory" stacji Showtime sięga po motyw ucieczki z więzienia, a na dodatek oparta jest na prawdziwej, tabloidowej historii o kobiecie romansującej z osadzonymi. Równocześnie jednak opowieść wyreżyserowana przez Bena Stillera unika sztampy i nie stawia na tanią fabułę.
Zresztą trudno się spodziewać, że gdyby "Ucieczka z Dannemory" była banalnym sensacyjniakiem z wątkiem seksualnego skandalu, to rolami daliby się skusić aktorzy tej klasy co Patricia Arquette, Benicio del Toro czy niesłusznie tak rzadko na ich tle doceniany Paul Dano. Miniserię napisano na tyle ambitnie, że bohaterowie, którzy w innej tego rodzaju opowieści pewnie okazaliby się jednowymiarowi, tu nabrali głębi, a dodatkowo uwyraźniły to kreacje gwiazdorskiej obsady.
W efekcie oprócz śledzenia, jak rozwija się kopanie tunelu i jak Tilly pomaga więźniom w ucieczce, ogląda się "Ucieczkę z Dannemory" także jako studium frustracji. Kobieta nieszczęśliwa w małżeństwie i dwaj przestępcy desperacko pragnący wolności i mający swoje marzenia na temat życia poza celą to postacie, które twórcy sprytnie odsłaniają przed nami stopniowo z każdym odcinkiem. Sprawiają dość perfidnie, że trochę się nawet Mattowi i Sweatowi kibicuje – a potem przypominają brutalnie, z kim mamy do czynienia.
Miniserial jest nie tylko świetnie obsadzony i dobrze napisany, ale też imponuje warstwą techniczną. Fenomenalna sekwencja ze Sweatem w tunelu, pięknie skomponowane kadry, długie ujęcia, muzyka – warsztat bardziej kinowy niż telewizyjny to kolejne zalety wynoszące "Ucieczkę z Dannemory" ponad przeciętność i sprawiające, że chętnie widzielibyśmy tę produkcję wśród nominacji nie tylko do nagród aktorskich. [Kamila Czaja]
Jak nas widzą
Czteroodcinkowy miniserial Avy DuVernay, którego nie wolno ominąć, bo jest po prostu ważny. Reżyserka "Selmy" opowiada historię pięciu amerykańskich nastolatków – Raymonda Santany, Kevina Richardsona, Antrona McCraya, Yusefa Salaama i Koreya Wise'a – którzy w 1989 roku zostali oskarżeni o gwałt i brutalne pobicie młodej białej kobiety w Central Parku. Wszystkich skazano bez jakichkolwiek dowodów, zastraszając ich podczas policyjnych przesłuchań.
A ponieważ czterech z nich było Afroamerykanami a jeden pochodzenia latynoskiego, chłopcy szybko stali się wrogami numer jeden nie tylko dla Nowego Jorku, ale i całej Ameryki. Kary śmierci dla nich domagał się m.in. obecny prezydent USA, Donald Trump, który zresztą nawet dziś nie zamierza za to przepraszać. W końcu się przyznali, prawda? Więc na czym polega problem?
Problem polega na tym, że zeznania wymuszono, żaden z nich zbrodni nie popełnił i wszyscy wylądowali na kilkanaście lat za kratkami, a ich życie nawet po uniewinnieniu nie mogło już tak po prostu wrócić do stanu przed. "Jak nas widzą" to opowieść o systemowym rasizmie, który przetrwał amerykańskim społeczeństwie długo po zniesieniu niewolnictwa i sukcesach ruchu praw obywatelskich. To ważny głos kulturowy, ale i polityczny. To także zbiór przejmujących osobistych historii o tym, jak bycie w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie może zniszczyć życie nie tylko jednostek ludzkich, ale i całych rodzin.
To wreszcie serial znakomicie obsadzony. Z piątki aktorów wcielającej się w głównych bohaterów wyróżnić należy zwłaszcza znanego z "Moonlight" Jharrela Jerome'a, który jako jedyny gra swojego bohatera w obu etapach życia. A na drugim planie mamy wielkie nazwiska, jak Michael K. Williams, Niecy Nash, Vera Farmiga czy John Leguizamo. I dla nich też warto to zobaczyć. [Marta Wawrzyn]
Czarnobyl
Trudno sobie wyobrazić, żeby w zestawieniu najlepszych miniseriali zabrakło tego hitu stacji HBO i Sky. Wprawdzie wbrew statystykom wstrzymalibyśmy się z ogłaszaniem "Czarnobyla" najlepszą produkcją w historii telewizji, ale równocześnie jesteśmy przekonani, że to na pewno godny uwagi seans z ostatnich miesięcy.
Zasługą jest już samo zainteresowanie tak szerokiego grona widzów historią atomowej katastrofy. Dla naszego regionu świata wydaje się ona pewnie oczywistym doświadczeniem bądź elementem przekazu starszych pokoleń, ale dla widza zachodniego poznanie tej sprawy najwyraźniej okazało się sporym wstrząsem. Jednak na szczęście zalety "Czarnobyla" na kończą się na tym, że dużo ludzi go obejrzało.
Miniserial świetnie łączy emocjonalne sceny, czasem niestroniących od patosu czy sprawdzonych konwencji filmów katastroficznych, z kameralnym pokazywaniem sprzecznych dążeń. A to wszystko z szacunkiem dla ludzi, o których opowiada. Twórcy stworzyli, na faktach bądź w celu zebrania w jednej postaci licznych bohaterów, takie portrety uczestników zdarzeń, że nie ma mowy o prostych podziałach. Owszem, świat "Czarnobyla" składa się z tych, którzy dążą do prawdy, i tych, którzy chcą tę prawdę ukryć, ale nie brak tu odcieni szarości, dylematów i pokus.
Hitowa miniseria okazuje się przykładem tego, jak znaleźć równowagę między opowieścią o indywidualnych losach a analizą politycznych i społecznych mechanizmów. Zaangażowanie w działania poszczególnych postaci pozwala widzowi lepiej przyswoić szersze diagnozy o bylejakości sytemu, w którym cały szereg większych i mniejszych wypaczeń, zaniedbań czy rozgrywek o władzę doprowadził do tragedii. Tragedii, którą dzięki takiej sprawnie zrobionej telewizyjnej produkcji trudniej będzie wymazać z powszechnej pamięci. [Kamila Czaja]
Ostre przedmioty
HBO ma doświadczenie w zamienianiu przeciętnych książek w telewizyjne arcydzieła i "Ostre przedmioty" spokojnie możemy dopisać do tej listy znakomitości. Reżyser Jean-Marc Vallée ("Wielkie kłamstewka") i scenarzystka Marti Noxon ("Mad Men"), w oparciu o powieść Gillian Flynn, stworzyli wyjątkowe połączenie nietypowego kryminału z pokręconą historią rodzinną w kobiecym wydaniu.
Dziwna, fascynująca i oparta na niezdrowych zasadach gra pomiędzy matką i córkami, która toczy się w wielkim domu na amerykańskim Południu równolegle z policyjnym śledztwem w sprawie potwornych śmierci dwóch dziewczynek, wciąga bez reszty i raz po raz zaskakuje swoim zniuansowaniem. Mroczna, tabloidowa historia z książki zyskuje pod każdym względem dzięki twórcom serialu, którzy postawili raczej na subtelny teatr i malowanie świata za pomocą obrazów pełnych niedopowiedzeń, niż uderzanie widza po głowie najbardziej szokującymi momentami. Choć tych też nie brakuje.
Odtwórczynie głównych ról, Amy Adams, Patricia Clarkson i Eliza Scanlen, stworzyły fantastyczne trio, dla którego pewnie za chwilę zabraknie nagród, a resztę zrobił dojrzały scenariusz, duszna prowincja widziana okiem Jeana-Marca Vallée i nieoczywiste wybory muzyczne. Miniseriale HBO często przypominają długie oscarowe filmy, do których z przyjemnością wraca się po latach. I dokładnie tak będzie z "Ostrymi przedmiotami", nawet jeśli z powodu mocnej konkurencji w tym roku nie zdobędą Emmy w głównej kategorii. [Marta Wawrzyn]
Nawiedzony dom na wzgórzu
Nieustająco to powtarzamy, ale wyłącznie dlatego, że mamy do tej diagnozy pełne przekonanie: "Nawiedzony dom na wzgórzu" Mike'a Flanagana to jedno z najmilszych zaskoczeń, jakie przyniósł miniony serialowy rok. Nie liczyliśmy na wiele, spodziewając się schematycznego horroru o, jak sam tytuł sugeruje, nawiedzonym domu. Czyli standardu z wyskakującymi skądś zjawami, masą krzyku i pasmem śmierci w dziwacznych okolicznościach.
Tymczasem w serialu Netfliksa zjawy faktycznie od czasu do czasu skądś wyskakują, a w efekcie widz może ze strachu podskoczyć przed ekranem, ale "Nawiedzony dom na wzgórzu" nie sprowadza się do takich horrorowych atrakcji. Utartą konwencję twórcy wykorzystali do opowiedzenia zajmującej historii o rodzinie, która na skutek nieprzepracowanych traum z przeszłości nie może poradzić sobie także w teraźniejszości.
W pokazaniu wielowymiarowych portretów poszczególnych członków klanu Crainów duża jest zasługa obsady, zarówno tej doświadczonej, jak i dziecięcej. Jednak nawet Timothy Hutton czy Carla Gugino nie pomogliby, gdyby postacie nie zostały tak ciekawie napisane. Każdy bohater jest inny, a naznaczone dawną tragedią relacje między nimi okazują się wystarczająco skomplikowane i przekonujące, by trzymać widza przed ekranem nawet skuteczniej niż mroczne tajemnice skąpanego we mgle domostwa.
Liczymy, że 2. sezon, w którym poznamy całkiem inną, opartą na książce Henry'ego Jamesa historię, też trafi do naszych zestawień tego, co serialowo najlepsze. A póki co zachęcamy do seansu tych, których może dotąd zrażała klasyfikacja gatunkowa "Nawiedzonego domu na wzgórzu". I mamy nadzieję, że Akademia Telewizyjna zrazić się nie dała. [Kamila Czaja]
Mała doboszka
Ze współpracy BBC i Johna le Carré'a powstał już kiedyś jeden wielki hit — "Nocny recepcjonista" — i nie mielibyśmy nic przeciwko, żeby "Mała doboszka" poszła w jego ślady, przynajmniej pod względem liczby zdobytych nagród. Zwłaszcza że na nie zasługuje nawet bardziej, bo oferuje znacznie więcej niż sprawnie napisaną intrygę szpiegowską, ładne widoki i aktorstwo na oscarowym poziomie.
Odpowiedzialny za miniserię południowokoreański reżyser Park Chan-wook nie tylko pozwolił akcji toczyć się w latach 70., dokładnie tak jak w książce, ale też zamienił międzynarodową układankę z młodą brytyjską aktorką (cudowna Florence Pugh) w roli głównej i konfliktem izraelsko-palestyńskim w tle w coś znacznie więcej, niż kolejny stylowy thriller szpiegowski.
"Mała doboszka" wygląda oszałamiająco, szybko wypracowuje własny ton i mówi znacznie więcej o skomplikowaniu świata, niż klasyczne historie tego typu, wyraźnie dzielące bohaterów na naszych, czyli dobrych, i tych drugich, czyli złych. Produkcja BBC prostych diagnoz unika, stawiając na zniuansowane postacie i pokręcone gry, w których główna bohaterka — dziewczyna zwerbowana przez izraelski wywiad, by przeniknąć do otoczenia palestyńskiego terrorysty — im lepiej się orientuje, tym mniej ma ochotę brać udział.
Serial BBC przede wszystkim jest wielkim popisem pięknej i zadziornej Florence Pugh, której sukienki jeszcze długo będziemy wspominać. Towarzyszą jej na ekranie Alexander Skarsgård i Michael Shannon — i nawet jeśli nie przekonuje was tematyka, reżyser i argument o rewii mody w wersji retro, ta trójka powinna wystarczyć, żeby przekonać każdego. [Marta Wawrzyn]
Skandal w angielskim stylu
To opowieść inna niż sugerowałby wyjściowy materiał tej trzyodcinkowej miniserii BBC napisanej przez Russela T Daviesa i wyreżyserowanej przez Stephena Frearsa (swoją drogą, panowie mają bardzo dobrą passę, pierwszy po "Skandalu w angielskim stylu" dał nam "Rok za rokiem", drugi – "Status związku"). Historia romansu bezwzględnego polityka Jeremy'ego Thorpe'a (Hugh Grant) z młodziutkim Normanem (Ben Whishaw) opisana w książce Johna Prestona mogła stać się podstawą mrocznego kryminału, łzawego dramatu albo pulpowej mieszanki klasy B.
Tymczasem dostaliśmy miniserial faktycznie iście "w angielskim stylu". Na ekranie oglądamy między innymi starania Jeremy'ego, by raz na zawsze pozbyć się niewygodnego kochanka, patrzymy na polityczne machinacje , gry pozorów, szantaże i kolejne kobiety krzywdzone przez ukrywających swoją orientację seksualną mężczyzn, ale to wszystko podano z brytyjską lekkością i czarnym humorem, co wyróżnia "Skandal w angielskim stylu" na tle innych sensacyjnych historii publiczno-prywatnych.
Główni aktorzy ewidentnie dobrze się bawią w swoich rolach, budując postacie z jednej strony urocze, z drugiej zdolne do wielu niechlubnych czynów na drodze do zachowania statusu (Jeremy) lub poprawy sytuacji (Ben). Jest często zabawnie, ale pod komedią kryją się poważne dramaty, lęk przed wykluczeniem, ale i przed odrzuceniem przez kogoś, komu się zaufało i oddało wiele. Dobre wyważenie między komizmem a sprawami serio sprawiają, że ogląda się tę stylową opowieść z fascynacją i przyjemnością. To może niekoniecznie aż faworyt do Emmy, ale nominacja jak najbardziej się "Skandalowi w angielskim stylu" należy. [Kamila Czaja]