6 powodów, dla których "Smash" jest tylko OK
Marta Wawrzyn
29 marca 2012, 22:03
Twórcy "Smash" sami już widzą, że ich serial nie miażdży ani nie zachwyca, choć widzowie go polubili. Co należy zmienić w 2. sezonie, żeby pierwszy dorosły musical w telewizji stał się prawdziwym hitem? Uwaga na spoilery.
Twórcy "Smash" sami już widzą, że ich serial nie miażdży ani nie zachwyca, choć widzowie go polubili. Co należy zmienić w 2. sezonie, żeby pierwszy dorosły musical w telewizji stał się prawdziwym hitem? Uwaga na spoilery.
Pilot "Smash" mnie zachwycił i muszę przyznać, że wciąż oglądam ten serial z przyjemnością, ale niestety też ze świadomością, że wielkie dzieło to to nie jest. Nie odkrywa on Ameryki, nie powala na kolana scenariuszem ani aktorstwem, człowiek nie ma wrażenia, żeby uczestniczył w czymś wielkim. Ot, po prostu taki miły zapychacz. Twórcy "Smash" obiecują jednak, że wezmą sobie do serca uwagi krytyków, a 2. sezon będzie większy i lepszy.
Oto 6 rzeczy, które moim zdaniem szwankują w 1. sezonie "Smash".
1. Za dużo, za szybko. Ile może się wydarzyć w ciągu ośmiu odcinków? "Smash" udowadnia, że bardzo dużo. Nie dość że jest już porządny zarys musicalu o Marilyn, a dwie jego gwiazdy zdążyły narodzić się i upaść, to jeszcze całe mnóstwo wydarzyło się w życiu prywatnym bohaterów. Nieudana adopcja, kłopoty prawne syna Julii, początek i koniec romansu, problemy w pracy chłopaka Karen, rozpad małżeństwa Eileen, jej nowe mieszkanie, jej córka… Uff!
Gdyby to był "Mad Men", Julia i Michael ledwie zdążyliby spojrzeć na siebie znacząco, po czym przez dwa sezony nie mielibyśmy pewności, czy będą znów mieć romans, czy nie. Tu wali się kawę na ławę i to szybko, od razu, jakby ktoś się bał, że nie zdąży już nam tego wszystkiego powiedzieć. Zwolnijcie, proszę! Większość wydarzeń "pozamusicalowych", w które uwikłane są postaci spokojnie można wyrzucić bez żadnej szkody, ciekawe wątki wypadałoby zaś pogłębić. Na razie jest jeden wielki chaos, wydarzenia ważne mieszają się z niepotrzebnymi, a głębi w tym tyle, co w kałuży.
Poza tym generalnie wolałabym, aby "Smash" skupił się na tym, co się dzieje wokół musicalu, niż na rodzinnych problemach Julii i takich koszmarkach, jak polityczny wątek chłopaka Karen. Rodzinne problemy i politykę widziałam w serialach wiele razy, kulis tworzenia broadwayowskiego musicalu – nigdy.
2. Po co tyle nudnych postaci drugoplanowych? Nieszczęsny chłopak Karen, Dev, i pokazywanie nam jego zabawy w politykę to jakieś nieporozumienie. Mam nadzieję, że twórcy "Smash" robią to tylko po to, by w końcu zdradził Karen z RJ, a następnie oboje poszli do "Bossa". Podobnymi uczuciami darzę męża Julii, wraz z jego układem okresowym. Ją samą zaś zdecydowanie wolę w wersji niegrzecznej, rzucającą się w pustej sali w ramiona swojego DiMaggio.
Ale jeszcze bardziej na nerwy działa mi Ellis, którego przygarnęła właśnie pod swoje skrzydła Eileen. Na początku byłam przekonana, że jego wtykanie nosa w nieswoje sprawy do czegoś prowadzi. Jakiejś wielkiej afery czy czegoś takiego. Teraz widzę, że nie prowadzi absolutnie do niczego, jego celem jest tylko wkurzanie wszystkich dookoła, z widzami na czele. Jak długo jeszcze? Po co? Niech ktoś go wyrzuci, proszę!
3. Muzyka mogłaby być lepsza. Muzycznie "Smash" nie brzmi źle, ale też nie brzmi dobrze. Czemu? Bo nie jest jednolity. Byle jakie numery pop, które słyszeliśmy wiele razy, wrzucone są do serialu na tych samych prawach, co piosenki napisane do musicalu o Marilyn. Te ostatnie – "Let Me Be Your Star", "Mr. & Mrs. Smith" czy nawet "Touch Me" – brzmią dużo, dużo lepiej niż np. popiskiwanie Ivy w dobrze wszystkim znanym przeboju Carrie Underwood. I nic dziwnego! Napisali je ludzie, którzy mają ogromne doświadczenie, bo tworzą muzykę do prawdziwych broadwayowskich musicali.
Chciałabym, żeby twórcy "Smash" im bardziej zaufali i zrezygnowali całkiem albo ograniczyli do minimum obecność znanych przebojów w serialu (a jeśli już muszą one być, to niech to będą utwory z innych musicali). W końcu chyba nie w każdym odcinku gwiazdy muszą występować w knajpie z karaoke?
4. Karen czy Ivy? Żadna z nich! Na początku nie lubiłam głównie Karen, nieciekawego współczesnego kopciuszka, jakich wiele, teraz denerwują mnie obie panie. Żadna z nich nie wychodzi poza stereotyp, żadna z nich nie jest "jakaś". Bardzo bym chciała, aby dziewczynka z Iowy częściej była niegrzeczna, bardziej nawet niż w odcinku "The Coup". Taką mogę ją oglądać. A Ivy… Ivy to w sumie sympatyczna dziewczyna, którą z jakiegoś powodu kazano nam znienawidzić (choć przecież nie ma wcale gorszego głosu niż Karen i na dodatek jest znacznie bardziej doświadczona). "Tę złą" zrobiono z niej dość nieudolnie i ja jako widz to wyczuwam, i się na to nie zgadzam, i nie chcę jej takiej oglądać.
W tej chwili mam wrażenie, że żadna z nich nie byłaby dobrą Marilyn. Karen ma zupełnie inny głos, jest za wysoka i pozbawiona krągłości, a Ivy, która lepiej brzmi, nie dorównuje Marilyn urodą ani seksapilem. W tej chwili najbardziej bym chciała, żeby obie zabrano mi z oczu. Zdecydowanie bardziej wolę patrzeć na duet Tom – Julia (ideał przyjaźni damsko-męskiej), szaleństwa Dereka czy jego kłótnie z Tomem. Postaci, które powinny być w serialu najważniejsze, są mi obojętne – nie zrobiłoby mi różnicy, gdyby za tydzień wyrzucono i Karen, i Ivy. Tak być nie powinno, coś z tym trzeba zrobić.
5. Niepotrzebne występy gościnne. Nie zrozumcie mnie źle, do "Smash" wpadają czasem naprawdę fajne gwiazdy. Czekam z niecierpliwością na Umę Thurman, bardzo mi się też podobała Bernadette Peters (która zaśpiewała lepiej, niż Karen i Ivy razem wzięte). Ale mam wrażenie, że niektóre z tych gwiazd i gwiazdeczek są tylko po to, aby twórcy serialu mogli nam udowodnić, iż mogą mieć jakieś tam nazwisko.
Taki Nick Jonas na przykład. To sympatyczny dzieciak, głos też ma nie najgorszy, ale cały odcinek z nim był zbędny. Widać było, że ktoś próbuje dorobić historię do człowieka, tylko po to, aby ten się zmieścił w fabule. Pytanie, w jakim to wszystko celu, skoro "Smash" i tak nie walczy o publikę młodzieżową, bo dla reklamodawców NBC nie znaczy ona nic.
6. Zbyt sztampowa Marilyn. Od początku widzowie mieli wątpliwości, czy twórcom "Smash" uda się wyjść poza dobrze znane schematy w przedstawianiu postaci Marilyn Monroe – i na razie niestety się nie udało. Krokiem w nieco ciekawszym kierunku był eksperyment, który w odcinku "The Coup" zaprezentowali Derek i Karen.
Oczywiście, nie chcę słuchać takiej koszmarnej techniawy, wolę typowo musicalowe numery – ale faktem jest, że historia, którą opowiadają utwory "napisane" przez Toma i Julię jest mi dobrze znana. Chciałabym, aby sięgnięto trochę głębiej, powiedziano mi coś, czego jeszcze nie wiem. Być może serial właśnie do tego dąży, na razie jednak mniej sztampowa Marilyn wydaje mi się dość odległą przyszłością.