"Legion", czyli niedobry David, hipisi i podróże w czasie – recenzja pierwszych odcinków 3. sezonu
Mateusz Piesowicz
24 czerwca 2019, 22:02
"Legion" (Fot. FX)
Czy David Haller naprawdę jest zły do szpiku kości? Odpowiedź na to pytanie powinna przynieść finałowa odsłona serialu, ale już po jej otwarciu widać, że nic tu nie będzie oczywiste.
Czy David Haller naprawdę jest zły do szpiku kości? Odpowiedź na to pytanie powinna przynieść finałowa odsłona serialu, ale już po jej otwarciu widać, że nic tu nie będzie oczywiste.
Inna sprawa, że oczywistość to jedna z ostatnich rzeczy, jakiej spodziewamy się po "Legionie" – jednym z najbardziej odlotowych seriali ostatnich lat, a zarazem jednym z naszych ulubionych. I nie zmienił tego nawet poprzedni sezon, który przy wielu fantastycznych pomysłach, cierpiał z powodu kiepsko umotywowanej przemiany głównego bohatera i nadmiaru formy względem treści. Przełknęliśmy jednak to rozczarowanie, wierząc, że finałowa seria wszystko nam z nawiązką wynagrodzi. Czy na pewno tak będzie?
Legion sezon 3 – finał komiksowego serialu
Jakkolwiek chciałbym napisać, że nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości, tak po dwóch pierwszych odcinkach nowego sezonu jednak nie chce mi to przejść przez klawiaturę. Nie dlatego, że były złe, przeciwnie – premiera to "Legion" w całej swojej pokręconej okazałości – ale z powodu popełniania wciąż tych samych błędów. A że czasu na ich naprawę zostało bardzo niewiele (3. sezon będzie liczył tylko osiem odcinków), to i obawy jakoś nie chcą mi wyparować z głowy.
Na razie to jednak zostawmy, skupiając się na tym, co przed nami w pierwszej kolejności. Czyli konkretnie rzecz biorąc na wizycie w pewnej hipisowskiej komunie, przy której wysiadają wszelkie inne odjechane społeczności. W końcu na czele żadnej z nich nie stoi wyluzowany guru w osobie Davida Hallera (Dan Stevens), pomagającego ludziom "ze zmęczonymi umysłami i obolałymi sercami". Tak przynajmniej brzmi rozpowszechniana przez niego oficjalna wersja.
Rzeczywistość jest nieco mniej idealistyczna, ponieważ nasz bohater w specyficzny sposób wykorzystuje swoich popleczników (wyznawców? ofiary?) do realizacji własnego celu. Czyli tak właściwie do czego? Tu zaczynają się schody. Bo bynajmniej nie jest tak, że David zamienił się nagle w oszalałego arcyłotra, który pod byle pretekstem zamierza pogrążyć świat w chaosie. Choć takie rozwiązanie sugerowano nam w finale poprzedniej serii, sprawa okazuje się nieco bardziej skomplikowana, a w grę wchodzą tu całkiem osobiste kwestie.
Legion pyta, jaki naprawdę jest David Haller
Nie chcąc zdradzić zbyt wiele, mogę na pewno powiedzieć, że motywacje kierujące Davidem pochodzą bezpośrednio z jego dotychczasowych zachowań. Nie ma tu więc mowy o sytuacji typu: dobry – pstryk – zły. Problem stanowi przy tym fakt, że i tak nie są one do końca przekonujące, co z kolei wynika z błędów popełnionych wcześniej. Ale zamiast starać się o nich w mniejszym czy większym stopniu zapomnieć, twórcy czynią z nich jeden z fundamentów nowego sezonu. Chapeau bas, jeśli wyjdą z tego obronną ręką.
Nawet jeśli nie, jestem jednak dziwnie spokojny, że i tak czeka nas prawdziwa jazda bez trzymanki. Jej przedsmak dostaniecie zresztą już na samym początku, bo otwierający 3. serię "Chapter 20" od razu wrzuca nas na głęboką wodę, zabierając na jakże pouczającą lekcję na temat podróżowania w czasie (wygląda na swoisty ekwiwalent segmentów edukacyjnych z poprzedniego sezonu — niestety bez Jona Hamma).
A wszystko to w towarzystwie młodej Azjatki i jej różowych słuchawek, bo czemu by inaczej? Co tak właściwie oglądamy i dokąd to prowadzi, zorientujemy się dopiero po jakimś czasie, wcześniej mając okazję dowiedzieć się co nieco o niejakiej Switch (w tej roli debiutantka Lauren Tsai) – dziewczynie o umiejętnościach, których David wyjątkowo pożąda. Czego jednak może pragnąć najpotężniejszy mutant na świecie?
Właśnie to pytanie będzie kluczem do zrozumienia postawy naszego bohatera, a w szerszej perspektywie może także pojęcia, w jakich barwach rysuje się jego przyszłość. Jest to jednak o tyle skomplikowane, że jak sami zobaczycie, kolorowa rzeczywistość wcale nie musi tu świadczyć o podążaniu w dobrym kierunku, a tym bardziej zdrowym rozsądku. No chyba że uznamy za taki gromadę hipisów – jak nie rozśpiewanych, to zanurzonych w kłębach narkotykowego dymu. I jak w tym stanie rozróżnić dobro od zła?
Legion sezon 3 – odjazd od samego początku
Może by tak spróbować za pomocą czynów? A proszę bardzo, i tych tu nie brakuje. Rzecz w tym, że od razu pojawiają się problemy z ich odpowiednią oceną. W końcu ci teoretycznie stojący po właściwej stronie korzystają z dość wątpliwych metod, posuwając się nawet do sięgnięcia po pomoc Farouka (Navid Negahban). I co, mamy tak po prostu zacząć im kibicować w starciu z Davidem? Nie, coś tu nie gra i nie zmienia tego fakt, że do walki stają też nasi dobrzy znajomi.
Bo co jeśli to oni, nawet nieświadomie, stoją tu po złej stronie? Albo idąc jeszcze dalej, czy w ogóle którakolwiek strona jest tą dobrą? Czy patrząc na sprawy w ten sposób, nie spłycamy zbytnio tutejszej rzeczywistości, która rzadko kiedy bywa czarno-biała? Można tak kombinować jeszcze długo, nie dochodząc przy tym do żadnych przesądzających wniosków, można też pozwolić się ponieść serialowi, który nawet powtarzalne (całkiem dosłownie) sceny akcji potrafi zamienić w jedyne w swoim rodzaju przeżycie, nie pozwalając nam ani na chwilę zapomnieć, co oglądamy.
Czyste szaleństwo, tym razem jeszcze bardziej newage'owe niż dotąd, towarzyszy nam więc bez przerwy, raz jeszcze przypominając, że wyobraźnia Noah Hawleya nie zna granic. Grzechem byłoby zatem ją zmarnować – czy to na zwykłą historię miłosną, czy jeszcze bardziej banalną opowieść o zemście, która również się tu pojawia.
Legion sezon 3 – oczekiwana zmiana miejsc
Jej bohaterką jest natomiast Syd (Rachel Keller), która po tym, co przeszła, postanowiła zacząć stawiać siebie na pierwszym miejscu. Idea jak najbardziej słuszna i godna pochwały, ale czy bezwzględnie się do niej stosując, Syd nie podsyca przypadkiem tego, co w Davidzie najgorsze? Czy uparcie nie chce dostrzec jego pozytywnej strony? Przecież jest dobrym człowiekiem! Zasługuje na miłość!
A może to jednak my, ślepo wpatrzeni w lubianą postać, nie chcemy zauważyć jej wad i zaczynamy podświadomie odwracać role między napastnikiem a ofiarą? W takiej interpretacji, "Legion" staje się niebezpiecznie bliski rzeczywistości, co z jednej strony należy docenić, ale z drugiej niekoniecznie, bo wracamy przez to do problemu zaznaczonego wcześniej – nie jest to wszystko w stu procentach przekonujące. Może jednak czasami komiks powinien po prostu zostać komiksem?
Czy stanie się takim w ciągu kolejnych sześciu godzin, nie mam bladego pojęcia, ale nie wątpię, że oglądając wysiłki twórców będziemy się dobrze bawić. Ci wszak nadal potrafią ni stąd, ni zowąd wyciągnąć z rękawa zaskakującego asa, a to dając nam odetchnąć przy dźwiękach kojącego jazzu, a to zamieniając Lenny (Aubrey Plaza) w Szalonego Kapelusznika.
Znajdując pomost między takimi sekwencjami, a w pełni poważnymi kwestiami, "Legion" musi udowodnić, że jest czymś znacznie więcej, niż prostą fabułą z ładnymi obrazkami. Może też uratować przy tym świat – przed czym dokładnie, to jeszcze kwestia do ustalenia.