"Euforia" pokazuje dorastanie jako sport ekstremalny — recenzja młodzieżowego serialu HBO
Marta Wawrzyn
16 czerwca 2019, 20:01
"Euforia" (Fot. HBO)
Seks, przemoc, narkotyki i wszelkiego rodzaju prowokacje, a do tego klimat rodem z "Trainspotting". Czy "Euforia", serial młodzieżowy HBO z Zendayą w roli głównej, spełnia obietnice?
Seks, przemoc, narkotyki i wszelkiego rodzaju prowokacje, a do tego klimat rodem z "Trainspotting". Czy "Euforia", serial młodzieżowy HBO z Zendayą w roli głównej, spełnia obietnice?
Kontrowersje wokół "Euforii" zaczęły się już przed premierą i trudno się temu dziwić, bo 30 penisów w męskiej szatni, gwałt na transpłciowej nastolatce i duszenie w trakcie seksu dwójki nastolatków brzmi jak mocne doznania. Zwłaszcza dla Amerykanów, którzy niegrzecznych seriali młodzieżowych nie akceptują — owszem, oglądali brytyjskie "Skins", ale kiedy powstała rodzima wersja, pojawiły się protesty. W produkcjach dla nastolatków za oceanem praktykuje się starą dobrą hipokryzję, czyli nikt się nie czepia, że 16-letni bohaterowie "Riverdale" sypiają ze sobą we wszystkich konfiguracjach, dopóki robią to poza kadrem albo w ubraniu.
"Euforia" swoich bohaterów — granych przez dwudziestokilkuletnich aktorów — ośmieliła się rozebrać, i już z tego powodu szykuje się burza. Czy słusznie? I tak, i nie. Produkcja HBO rzeczywiście nie zna tematów tabu. Tutejsi nastolatkowie nie tylko są aktywni seksualnie, ale też bardzo pomysłowi, jeśli chodzi o tę sferę. Orgie na imprezach, sekskamerki, nagie fotki używane do szantażu, gwałty, zdrady i pełny stosunek w basenie na oczach dziesiątek gapiów — jest tu wszystko i jeszcze więcej. I nikt nie udaje, że dzieciaki robią takie rzeczy pod kołdrą albo w staniku.
Po pierwszym odcinku można odnieść wrażenie, że przekroczono już wszelkie możliwe granice, ale gdzie tam. W drugim mamy słynne 30 penisów w jednej scenie, co zresztą brzmi dużo bardziej niegrzecznie niż wygląda w rzeczywistości. "Euforia" uwielbia prowokować i czyni to w każdym z czterech odcinków, które widziałam do tej pory. Czasem z lepszym, czasem z gorszym skutkiem, większość bohaterów definiując póki co przez ich problemy seksualne. Co na dłuższą metę wydaje mi się nudne, ale być może spektrum zostanie poszerzone w dalszej części sezonu.
Euforia — jak wypada prowokujący serial HBO?
W tych zabawach nie bierze udziału Rue (Zendaya), 17-letnia dziewczyna, która jest główną bohaterką "Euforii", jej wszystkowiedzącą narratorką i naszą przewodniczką po serialu. Ona wydaje się egzystować poza światem, w którym wszyscy mają obsesję na punkcie seksu i swojego wyglądu, bo jedyne, czego chce, to uciec od rzeczywistości, znaleźć totalną ciszę i te "dwie sekundy nicości", które zapewniają jej narkotyki. Jej myśli, które poznajemy bardzo, bardzo dokładnie, to nastoletni Angst w wersji turbo. Co w tym przypadku niekoniecznie jest zarzutem.
To wrażliwa, inteligentna dziewczyna, która, jak sama nas informuje w naturalistycznej pierwszej scenie serialu, ostatnio była szczęśliwa w brzuchu mamy. W dzieciństwie narastały w niej kolejne lęki i niepokoje, podsycane przez rzeczywiście tragiczne wydarzenia, które stały się jej udziałem. Psychodeliczne tripy pomagają jej nie zwariować, raz też przedawkowała, ale to nie znaczy, że da się ją opisać jednym słowem: narkomanka. Ze znajomych elementów Zendaya buduje zaskakująco złożoną, wyrazistą i szczerą postać, której niekończąca się narracja może i czasem grzeszy dosłownością, ale bez której "Euforia" by nie istniała.
Druga osoba, bez której trudno sobie wyobrazić tę historię, to Jules (Hunter Schafer), transpłciowa dziewczyna, która dopiero co przeprowadziła się do miasteczka i na dzień dobry staje się bohaterką afery z nożem na imprezie. Jej zachowanie przyciąga uwagę Rue, dziewczyny błyskawicznie zostają przyjaciółkami i razem zaczynają prowadzić życiowe poszukiwania. Kameralne, wyciszone momenty z tym duetem to najlepsze, co "Euforia" ma do zaoferowania. Zwłaszcza że chemia pojawia się błyskawicznie, a i charyzmy żadnej z aktorek nie da się odmówić.
Nieważne, czy prowadzą rozmowę o niczym, czy jadą na rowerze, czy przytulają się w łóżku albo ratują się nawzajem z tarapatów — od tej dwójki nie da się oderwać wzroku. Dla Zendayi ta rola to faktycznie przełom. Dawna gwiazdka Disneya ma co grać i gra jak z nut. Schafer przynajmniej w jakimś stopniu wciela się w "Euforii" w siebie, obrazując lęki i traumy osoby, która urodziła się w nieswoim ciele. Jej historia, streszczona w 4. odcinku, to jeden z mocniejszych momentów w serialu.
Relacja Jules i Rue wygrywa ze wszystkimi innymi także dlatego, że jest w niej spokój, czułość, porozumienie i udowadnianie sobie nawzajem, że życie ma sens. Podczas gdy świat dookoła wariuje, one funkcjonują na marginesie, przynajmniej dopóki są razem. Ich wspólnych scen jest sporo, a chciałoby się jeszcze więcej, bo to wtedy "Euforia" błyszczy, także pod względem wizualnym. Końcówka 1. odcinka z jazdą przez noc na rowerze to jedna z najpiękniej nakręconych sekwencji w serialu.
Odrealnionych, magicznych czy też psychodelicznych momentów, często z obiema albo jedną z dziewczyn, jest więcej. Twórca "Euforii", Sam Levinson ("Arcyoszust"), i jego ekipa robią wiele, by historię straumatyzowanych przez życie depresyjnych nastolatków uatrakcyjnić od strony wizualnej. Reżyserskie i operatorskie popisy znajdziecie w każdym odcinku, a odcinek 4, z wizytą w wesołym miasteczku, nakręconą tak, jakbyśmy zwiedzali któryś z kręgów piekła, to od początku do końca majstersztyk. Docenić wypada również nieoczywistą ścieżkę dźwiękową.
Euforia, czyli dwie dziewczyny i długo, długo nic
Co w serialu nie działa? Przede wszystkim ostre sceny erotyczne, często w połączeniu z brutalnością i przemocą, sprzedawane jako przekraczanie granic. Mogę od biedy zrozumieć, czemu amerykańskim widzom, przyzwyczajonym do tego, że nawet pod prysznicem ludzie uprawiają seks w odzieniu, może to się wydawać szokujące. Ale "Euforia" przychodzi dwanaście lat po debiucie brytyjskiego "Skins", które przełamało dokładnie te same tematy tabu w sposób dużo bardziej absorbujący i zniuansowany. Seks, przemoc, alkohol, narkotyki, golizna w serialu dla młodzieży — to wszystko już było. I to w znacznie ciekawszym towarzystwie niż tutaj.
Poza duetem Rue/Jules nikt z bohaterów "Euforii" na przestrzeni czterech odcinków nie daje rady stanąć na własnych nogach. Bo i trudno, żeby to uczynił, skoro o większości wiemy jedynie, że mają jakiś problem z seksem lub/i swoim wyglądem. Szkolny sportowiec Nate (Jacob Elordi) agresją maskuje problemy z ojcem i własną męskością. Jego dziewczyna Maddy (Alexa Demie) wyraża całe swoje jestestwo przez seksualność. Podobnie jak jej koleżanki, Cassie (Sydney Sweeney) i Kat (Barbie Ferreira), z różnych powodów walczące z własnym wizerunkiem.
Do tego dochodzi jeszcze kilkanaście słabo zarysowanych postaci, które trudno opisać więcej niż dwoma przymiotnikami. Cała egzystencja wielu z nich sprowadza się do uprawiania seksu w różnych odmianach i udziału w mniejszych i większych dramatach szkolnych. Pod tym względem "Euforia" jest jak typowa młodzieżowa opera mydlana — każdy musi kręcić z każdym, nie zawsze wiadomo po co.
Euforia od HBO chce być jak amerykańskie Skins
Jak na serial mający ambicje, by prowokować — czytaj: zmuszać do myślenia — "Euforia" oferuje zaskakująco wąski wachlarz tematów społecznych. To nie jest drugie "Skins" ani tym bardziej "Skam", gdzie dzieciaki zmagały się z tysiącem problemów tożsamościowych związanych z funkcjonowaniem we współczesnym społeczeństwie. W produkcji HBO wiele tematów nie istnieje albo szybko przykrywa się je większą ilością seksu, o którym "Euforia" nie mówi w sposób choćby w połowie tak inteligentny i złożony, jak "Sex Education". Częściej miałam wrażenie, że oglądam "Trzynaście powodów" w wersji premium, niż produkcję, która miałaby ambicje być czymś nowym i wyjątkowym. I to nie jest najlepsza wiadomość.
Kiedy jednak "Euforia" porzuca rejony ekstremalnych doznań seksualnych i zajmuje się Rue, Jules albo obiema naraz, potrafi być zaskakująco piękna, mądra i wrażliwa. Być może inni bohaterowie po prostu potrzebują czasu, żeby zamienić się w pełnowymiarowe postacie. A może w ewentualnym 2. sezonie twórca serialu powinien pomyśleć o innym rozłożeniu akcentów albo chociażby częstszym przełamywaniu ciężkich momentów za pomocą humoru (co parę razy mu wychodzi — dekonstrukcja sztuki robienia zdjęć penisów przez Rue to jeden z nich).
Na razie mamy solidny serial z dwiema bohaterkami, które go przerastają o głowę. Serial nie zawsze najlepiej napisany, czasami niepotrzebnie łopatologiczny, zbyt zachwycony własnym naturalizmem i za bardzo skupiony na tym, żeby budzić kontrowersje kosztem spójnego rozwoju postaci. Serial, po którym widać, że powstał na zagranicznym formacie i dopisał sporo od siebie z amerykańską finezją, to znaczy jej brakiem. Podczas gdy niektóre sceny wyglądają jak wyrwane z życia Hanny Baker, inne przypominają swoim klimatem europejskie filmy. Jedno z drugim nie zawsze idzie w parze i rzadko tworzy zgrabną całość.
Jules i Rue wydają się żyć w innym świecie niż ich szkolni koledzy i koleżanki — dużo bardziej kameralnym, zniuansowanym i niezwykłym. Dla nich będę oglądać "Euforię" dalej, ale bez przekonania, że HBO zrobiło coś rzeczywiście wyjątkowego.