"Black Mirror" pokazuje nieco jaśniejsze oblicze w 5. sezonie – recenzja
Mateusz Piesowicz
5 czerwca 2019, 09:01
"Black Mirror" (Fot. Netflix)
To nie żart, Charlie Brooker naprawdę pokazał, że w głowie mu nie tylko technologiczne koszmary. Czy to znaczy, że "Black Mirror" zmieniło się nie do poznania? Oceniamy bez spoilerów.
To nie żart, Charlie Brooker naprawdę pokazał, że w głowie mu nie tylko technologiczne koszmary. Czy to znaczy, że "Black Mirror" zmieniło się nie do poznania? Oceniamy bez spoilerów.
Odcinek "Black Mirror" po obejrzeniu którego nie chciało się odruchowo zerkać z niepokojem w ekran swojego smartfona, telewizora lub komputera? To wcale nie jest taka niestworzona historia. Wystarczy sobie przypomnieć "San Junipero" czy "USS Callister", by wiedzieć, że Charliemu Brookerowi zdarzało się już nas nie tylko straszyć, lecz także pokazywać, że jest w jego technologicznej dystopii miejsce na trochę optymizmu. Trzy nowe odcinki serialowej antologii to potwierdzają, choć każdy na trochę inny sposób.
Bo bynajmniej nie jest tak, że "Black Mirror" zamieniło się w 5. sezonie w jakiegoś rodzaju cukierkową rozrywkę, która zawsze kończy się happy endem. Spokojnie, do tego stanu produkcji Netfliksa jeszcze daleko i jak potrafiła wywoływać w nas wewnętrzny niepokój, tak wciąż radzi sobie z tym całkiem nieźle. Całkiem sensownym byłoby jednak zacząć się zastanawiać, czy jej twórcy odrobinę nie zmieniły się priorytety. Czyżby zamiast szukać w ludziach wszystkiego co najgorsze, dostrzegł w nich w większym stopniu coś pozytywnego?
Black Mirror sezon 5 lżejszy od poprzednich
"Striking Vipers", "Smithereenowie" oraz "Rachel, Jack i Ashley Too" pokazują, że coś może być na rzeczy, bo choć każdy z nowych odcinków zawiera elementy nieodzowne dla "Black Mirror", nie da się w nich jednoznacznie wyczuć typowego dla serii fatalizmu. Są za to emocje i rozwiązania, których niekoniecznie się tu spodziewamy i wcale nie mam na myśli typowych dla Brookera twistów. Tych wprawdzie nie brakuje, jednak odniosłem wrażenie, że nie są już tak błyskotliwe jak kiedyś, a nawet bywają dość przewidywalne.
Pytanie tylko, czy to wina tego, że twórcy wyschło źródełko kapitalnych pomysłów, czy może raczej świadoma zmiana kursu? Pierwsza opcja nie wydaje się niemożliwa, w końcu od kilku lat nie możemy narzekać na częstotliwość pojawiania się kolejnych produkcji. Najpierw dwa dłuższe sezony jeden za drugim, potem interaktywny film – w porównaniu do czasów Channel 4 można wręcz mówić o prawdziwym zalewie "Black Mirror" i jasne, że to wina Netfliksa. Dobrze chociaż, że tym razem powrócono do starego formatu, ograniczając się do trzech odcinków zamiast sześciu, bo mogłoby się naprawdę kiepsko skończyć.
A tak absolutnie nie ośmielę się powiedzieć, że jest źle, zwłaszcza że Brooker wciąż stara się, jak może, by urozmaicić nam zabawę. Z lepszym lub gorszym skutkiem, ale nadal szuka nowych rzeczy, sięgając po inspirację i do świata rzeczywistego, i do tego z małych czy dużych ekranów. Dzięki temu znów dostaliśmy w gruncie rzeczy trzy krótkie filmy (każdy odcinek trwa ponad godzinę), mogąc zobaczyć kolejny thriller, romans czy nastoletnią przygodę (to akurat coś zupełnie nowego) w niecodziennej wersji.
Black Mirror sezon 5 – trzy nowe historie
I mimo że w żadnym przypadku nie przesadzałbym z zachwytami, mogę wam zagwarantować, że będziecie się dobrze bawić. "Black Mirror" poniżej pewnego poziomu bowiem nie schodzi i nawet będąc "tylko" czystą rozrywką (z elementami mocnego komentarza na temat współczesnej branży rozrywkowej), sprawia sporo przyjemności. A gdy jego twórcy wchodzą na wyższe obroty, robi się naprawdę intrygująco, jak w raczej niespodziewanie najlepszym z nowych odcinków "Striking Vipers", który raz jeszcze kapitalnie bawi się koncepcją wirtualnej rzeczywistości. Tematem już tak tutaj ogranym, że szedłbym o zakład, że nawet Charlie Brooker nic nowego w nim nie wymyśli. Cóż, przegrałbym i na tym skończę, nie chcąc psuć wam zabawy chociaż w minimalnym stopniu.
Nieco lepiej stałyby moje szanse w kolejnych dwóch odcinkach, bo ani "Smithereenowie", ani "Rachel, Jack i Ashley Too" aż tak innowacyjni nie są. W tym drugim przypadku powiedziałbym wręcz, że mamy do czynienia z zaskakująco prostą i schematyczną historią, przynajmniej jeśli chodzi o konstrukcję fabularną, bo w samym scenariuszu parę niespodzianek (i aluzji do rzeczywistości) już się znajdzie. Jest też Miley Cyrus, która wypada naprawdę dobrze i to w różnych wersjach, jednak nie na tyle, by cały odcinek był czymś więcej, niż jednorazową zabawką.
"Smithereenowie" mają w tym względzie większy potencjał, również dlatego, że ciężar gatunkowy opowieści jest nieporównywalny. Po części ze względu na fabułę, a po części nawiązania do prawdziwego świata, któremu ten odcinek jest zdecydowanie najbliższy z trójki. Trochę tu więc starej dobrej przestrogi à la "Black Mirror", trochę napięcia i trochę solidnego, aczkolwiek dość standardowego scenariusza. Dodając jednak do tego zestawu najwyższej klasy aktorstwo (Andrew Scott jest wyraźnie na fali wznoszącej po roli we "Fleabag"), mamy odcinek, którego jakością w większości innych seriali bylibyśmy zachwyceni.
Black Mirror – nowy sezon niezły, ale bez rewelacji
Problem w tym, że od "Black Mirror" oczekuje się nieco więcej niż od innych i dlatego też nie mogę być 5. sezonem w stu procentach oczarowany. To nadal świetna robota pod względem realizacyjnym, potrafiąca nie tylko zachwycić wizualnie, ale też zwyczajnie wciągnąć i zainteresować losem dobrze napisanych postaci, jednak gdzieś zaczyna w tym wszystkim brakować magii. Czasy, gdy na nowe odcinki czekało się, będąc pewnym, że dostaniemy coś naprawdę niezwykłego, chyba już minęły.
Nastały za to takie, gdy jedna perełka, jedna solidna historia i jedna dorzucona dla urozmaicenia zestawu to chyba wszystko, na co możemy liczyć. Nie zmienia to faktu, że wciąż przy każdej z tych serialowych godzin trzeba włączyć myślenie i zastanowić się, co właściwie Charlie Brooker chce nam powiedzieć. Tym razem, bardzo przewrotnie, wydaje się mówić, byśmy oderwali wzrok od ekranu, zaczęli ze sobą rozmawiać i po prostu żyć. Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć mu tego samego i może zrobienia sobie nieco dłuższej przerwy – nie chcemy przecież, by "Black Mirror" pochłonęła netfliksowa przeciętność.