"Jak nas widzą" pokazuje niechlubną kartę z historii współczesnej Ameryki — recenzja miniserialu Netfliksa
Michał Paszkowski
2 czerwca 2019, 20:02
"Jak nas widzą" (Fot. Netflix)
Miniserial Netfliksa "Jak nas widzą" to coś więcej niż tylko kolejna serialowa produkcja z gatunku true crime. Oceniamy nowe dzieło reżyserki "Selmy" Avy DuVernay.
Miniserial Netfliksa "Jak nas widzą" to coś więcej niż tylko kolejna serialowa produkcja z gatunku true crime. Oceniamy nowe dzieło reżyserki "Selmy" Avy DuVernay.
Kiedy w kwietniu 1989 roku czterech czarnoskórych nastolatków i jeden pochodzenia latynoskiego zostali aresztowani za gwałt i brutalne pobicie 28-letniej białej kobiety w parku, młodzi mężczyźni w oczach mediów i amerykańskiej publiki zostali zbici w grupę od teraz znaną tylko jako "piątka z Central Parku". Chociaż w 2002 roku prawdziwy sprawca zbrodni przyznał się do popełnienia czynu i wyrok sądu został unieważniony po tym, jak większość z nich odbyła już kary w więzieniu, nieformalna nazwa wryła się w amerykańską kulturę na tyle mocno, że zachowała się choćby w nazwie nagradzanego dokumentu Kena Burnsa o ich sprawie, a także w pierwotnym tytule produkcji Netfliksa.
Po obejrzeniu czteroodcinkowego miniserialu pokazującego trzynaście lat z życia mężczyzn łatwo jednak zrozumieć decyzję reżyserki Avy DuVernay o zmianie nazwy na apelujące o większą empatię i zrozumienie "Jak nas widzą". Nowa produkcja Netfliksa całkowicie zrywa z traktowaniem swoich bohaterów jako odczłowieczonej grupy, która dla Ameryki końca lat 80. utożsamiała wszystko to, co złe i niebezpieczne w życiu w wielkim mieście i w zamian skupia się na osobistych perspektywach każdego z nich: Kevina Richardsona (w młodszej wersji Asante Blackk, w starszej Justin Cunningham), Raymonda Santany (Marquis Rodriguez i Freddy Miyares), Antrone'a McCraya (Caleel Harris i Jovan Adepo), Yusufa Salaama (Ethan Herisse i Chris Chalk) i Koreya Wise'a (Jharrel Jerome).
Jak nas widzą — coś więcej niż kolejne true crime
Amerykańska widownia, która śledziła sprawę na bieżąco w mediach, może więc na wstępie porzucić wszystko to, co poznała wcześniej z ekranów telewizorów. Z kolei widzów, którzy o zbrodni i sprawie piątki nie słyszeli dotychczas zbyt wiele, perspektywa obrana przez DuVernay może zaskoczyć, jeśli spodziewają się podobnego podejścia do problemu uderzającego w sam środek napięć rasowych w Stanach, jak zrobił to 1. sezon "American Crime Story" ze sprawą O.J. Simpsona.
Miniserial Netfliksa spycha pełne rasowych uprzedzeń medialne relacje na temat zbrodni w Central Parku i reakcje społeczeństwa na dalszy plan, skupiając się przede wszystkim na osobistych historiach nastolatków, którzy w najgorszy możliwy sposób zetknęli się z rasizmem amerykańskich instytucji. I to dla nich właśnie, "Jak nas widzą" jest swego rodzaju hołdem.
Ava DuVernay, która nie tylko wyreżyserowała wszystkie docinki, ale także współtworzyła do nich scenariusz, idealnie wykorzystuje formułę miniserialu, aby zaznaczyć etapy horroru (bo innym słowem ciężko to określić), przez jaki przechodzą bohaterowie. Poprzez piekło policyjnych przesłuchań, podczas których policjanci i prokurator Linda Fairstein (Felicity Huffman) wymuszają od chłopców zeznania, przez próby zmierzenia się z systemem sądowym, w którym cała sprawa od początku ustawiona jest na niekorzyść oskarżonych, aż po doświadczenia życia w więzieniu i próby dostosowania się z powrotem do życia w społeczeństwie. Reżyserka jasno pokazuje, jak amerykański system sprawiedliwości działa w praktyce, kiedy wymierzony jest przeciw niezamożnym, czarnoskórym i latynoskim Amerykanom.
Jak nas widzą, czyli jak działa systemowy rasizm
Co jednak najważniejsze, choć DuVernay nie jest w stanie zapomnieć o fakcie, że mężczyźni zostali wybitnie niesprawiedliwie potraktowani przez swój kraj, nigdy nie sprowadza ich jedynie do roli ofiar. Na przestrzeni pięciu godzin reżyserka stara się raczej szukać prawdy w ich osobistych doświadczeniach i zaprezentować subiektywne podejście każdego z nich do rozgrywającej się wokół nagonki.
To właśnie kameralne sceny z udziałem chłopców, a potem młodych mężczyzn są najlepszymi momentami w serialu i kluczowymi dla wizji DuVernay, która nigdy nie traci z oczu człowieczeństwa bohaterów, nawet kiedy pokazuje ich jako uwikłanych w system większy od każdego z nich osobna. Dzięki nim, nawet jeśli zna się przebieg całej sprawy, historia pokazana w "Jak nas widzą" nie traci ani trochę swojej emocjonalnej siły i nadal jest w stanie poruszać, przerażać i przede wszystkim oburzać.
Bo nawet kiedy w młodych chłopakach gdzieś wciąż tli się nadzieja na to, że da się w ich kraju mówić o jakiejś sprawiedliwości, serial dobrze zdaje sobie sprawę z tego, że wielka maszyna, z jaką przyszło im się zmierzyć, jest tak naprawdę nie do pokonania. W tym przypadku raz jeszcze widać, z jaką zręcznością DuVernay podchodzi do postaci, które sprowadziły na Kevina, Raymonda, Antrone'a, Yusufa i Koreya taki los.
Z jednej strony postacie grane przez Felicity Huffman czy Verę Farmigę (prokurator Elizabeth Lederer) nie dostają w scenariuszu szansy na głębsze zbadanie powodów, dla których z premedytacją działają przeciwko piątce. Ale tym samym, "Jak nas widzą" zdaje się nie przejmować dokładnie osobistymi motywami stojącymi za ich działaniem, a sytuować ich zachowanie jako część systemu, który rasizm ma zakodowany w swoim DNA.
Oczywiście, nie chcę przez to powiedzieć, że serial zwalnia te postaci z odpowiedzialności (a fakt, że postaci nie są kompletnie jednowymiarowe, to niewątpliwie zasługa utalentowanych aktorek), ale "Jak nas widzą" unika przy okazji przypisania całej winy jedynie pojedynczym postaciom — DuVernay zdaje się przez to podkreślać, że problem nie jest kwestią zaledwie "zepsutych" jednostek.
Jeśli już pojawia się jedna postać, którą serial celowo przywołuje i krytykuje, jest nią Donald Trump, który w 1989 roku tak mocno zaangażował się w krucjatę przeciwko chłopcom, że wykupił w nowojorskich gazetach reklamy na całą stronę nawołujące do przywrócenia kary śmierci. Choć umieszczenie go w serialu wydaje się jak najbardziej słuszne, sposób uwikłania go w fabułę bywa już niezbyt subtelny.
Jak nas widzą — ważna historia, znakomita obsada
Trzeba bowiem przyznać, że "Jak nas widzą", opowiadając swoją szczególnie tragiczną historią, lubi popadać w podniosłe tony, a sposób odbioru tej prezentacji zależy już pewnie od tolerancji każdego widza na patos. Ava DuVernay, która zyskała uznanie krytyków za film "Selma" o marszach Afroamerykanów z 1965 roku pod przywództwem Martina Luthera Kinga, tworzy po raz kolejny dzieło, które można określić jako "ważne. Ale to miano jest jedynie dopełnieniem i tak świetnie wykonanej całości.
W zanadrzu reżyserka ma bowiem dziesiątki znakomitych aktorów i aktorek, którzy błyszczą choćby w rolach członków rodzin młodych mężczyzn. Drugi plan składający się z takich aktorów i aktorek, jak Michael K. Williams, Niecy Nash czy John Leguizamo daje się dobrze zapamiętać w i tak niezwykle obszernej obsadzie. Jednak za jeden z największych sukcesów "Jak nas widzą" można bez wątpienia uznać casting oskarżonych mężczyzn. Zarówno młode pokolenie, jak i starsi aktorzy pokazujący ich życie po doświadczeniu więzienia czynią historie każdego z nich bliższymi kameralnym dramatom o życiu rodzinnym niż serialowi będącego historycznym świadectwem.
I choć każdy z nich dostaje szansę na zabłyśnięcie, prawdopodobnie największe laury należą się Jharrelowi Jerome, który jako jedyny gra swojego bohatera od młodości do dorosłości. Podróż, jaką przebywa starszy od reszty, bo 16-letni Korey Wise jest pod pewnymi względami jeszcze bardziej tragiczna od innych chłopaków, jako że nastolatek trafia od razu do więzienia, a nie zakładu poprawczego. Jednak w pokazaniu jego historii Avie DuVernay znów udaje się znaleźć balans między zaprezentowaniem jego cierpienia a pochwałą jego zdolności do przetrwania, bez popadania w typowe dla Hollywood motywacyjne tony.
Widzowie oczekujący nowej odsłony "American Crime Story" mogą być (pozytywnie) zaskoczeni, ale samemu miniserialowi bliżej jest raczej do dokumentu Avy DuVernay "XIII Poprawka", za który reżyserka dostała nominację do Oscara. Można wręcz pokusić się o stwierdzenie, że "Jak nas widzą" to uzupełnienie tamtego filmu, obnażającego mechanizmy funkcjonowania systemowego rasizmu, który wcale nie zniknął z USA ani wraz ze zniesieniem niewolnictwa, ani z ruchem praw obywatelskich, ani (wbrew opinii wielu Amerykanów) z prezydenturą Baracka Obamy. "Jak nas widzą" można więc odczytywać jako ilustrację schematów pokazanych w "XIII Poprawce", która podchodzi do podobnego tematu z o wiele bardziej osobistej i emocjonalnej perspektywy.
"Jak nas widzą" sprawdza się więc zarówno jako świetnie zrealizowany pod każdym względem (m.in. w znakomitych zdjęciach nominowanego do Oscara za "Arrival" Bradforda Younga) miniserial, jak i silny głos protestu od jednej z najważniejszych amerykańskich reżyserek. To produkcja, która nie boi się być silną polityczną wypowiedzią, szczególnie że u władzy są ludzie, którzy nadal twierdzą, że mężczyźni są winni zbrodni w Central Parku.
Ava DuVernay bierze ten niestety nadal aktualny materiał i pozwala na niego spojrzeć z najbardziej bliskiej człowiekowi perspektywy. Zwracając kamerę na Kevina, Raymonda, Antrone'a, Yusufa i Koreya, "Jak nas widzą", pozwala widzom stanąć oko w oko problemami współczesnej Ameryki i ludźmi, którzy doświadczyli ich na własnej skórze.