"Rok za rokiem", czyli (nie)wesoła przyszłość w brytyjskiej wersji – recenzja serialu BBC
Mateusz Piesowicz
24 maja 2019, 22:04
"Rok za rokiem" (Fot. BBC)
Wyobraźcie sobie, że z każdym rokiem świat staje się coraz bardziej szalony. A potem jeszcze trochę. Dzięki serialowi "Rok za rokiem" możemy tę wizję ujrzeć na własne oczy. Drobne spoilery.
Wyobraźcie sobie, że z każdym rokiem świat staje się coraz bardziej szalony. A potem jeszcze trochę. Dzięki serialowi "Rok za rokiem" możemy tę wizję ujrzeć na własne oczy. Drobne spoilery.
Jak zmieni się świat na przestrzeni najbliższych piętnastu lat i dlaczego nie będzie to zmiana na lepsze? Tego możecie dowiedzieć się z nowego serialu Russela T. Daviesa ("A Very English Scandal", "Doktor Who"), który mieszając rodzinny dramat z przerysowaną polityczną satyrą i podsypując wszystko futurystyczną wizją godną "Black Mirror", stworzył historię ze wszech miar efektowną, ale też dającą do myślenia. I na swój sposób przerażającą.
Rok za rokiem — rodzinna saga na przyspieszeniu
"Rok za rokiem" ("Years and Years") zaczyna się w 2019 roku i szybko przeskakując przez kolejne lata, tworzy swoją własną wizję przyszłości. Tę śledzimy przez pryzmat pochodzącej z Manchesteru rodziny Lyonsów – zwykłych Brytyjczyków, ale reprezentujących tak szeroki przekrój społeczeństwa, jak tylko się dało. Zacznijmy od krótkiej introdukcji, żeby sobie wszystko poukładać.
Najstarszym i najbardziej statecznym z czwórki rodzeństwa jest Stephen (Rory Kinnear), doradca finansowy żyjący z żoną Celeste (T'Nia Miller) i dwójką nastoletnich córek. Jego młodszy brat Daniel (Russel Tovey) to urzędnik miejski, a prywatnie szczęśliwy partner Ralpha (Dino Fetscher). Rosie (Ruth Madeley) to z kolei ich młodsza siostra, samotnie wychowująca dwóch synów i zmagająca się z wadą kręgosłupa, przez którą musi poruszać się na wózku, co absolutnie nie odbiera jej optymizmu i ochoty do życia. Rodzinne grono uzupełniają Edith (Jessica Hynes) – siostra, którą ze względu na jej międzynarodową działalność jako aktywistki, reszta rodzeństwa ogląda głównie przez ekran telewizora – oraz czuwająca nad wszystkimi, mocno stąpająca po ziemi i nieco zrzędliwa babcia Muriel (Anne Reid).
Uff, nadążacie? Spokojnie, choć Lyonsowie to liczna rodzinka, są na tyle wyraziści, że szybko zorientujecie się, kto jest kim. Tym bardziej, że na bliższe zapoznawanie się z bohaterami zwyczajnie nie będzie czasu, ponieważ fabuła "Rok za rokiem" nie należy do tych powoli się rozkręcających. Przeciwnie, gdy już za sprawą szeregu istotnych wydarzeń z ich życia, poznamy wszystkich bohaterów, akcja przeskakuje o kolejne lata naprzód, pokrótce wykładając nam, jak w tym czasie zmienia się otaczająca ich rzeczywistość pod względem politycznym, obyczajowym czy technologicznym. A nie jest to szczególnie miły widok.
Rok za rokiem, czyli świat w bliskiej przyszłości
Choć bynajmniej nieoderwany kompletnie od rzeczywistości. Wręcz przeciwnie, bo mimo że twórca serialu postawił na pójście w skrajności, w większości są to scenariusze, których spełnienie nie wydaje się absurdalne. Oddalająca się od reszty Europy Wielka Brytania? Druga kadencja Donalda Trumpa? Rosnące w siłę Chiny? Rosjanie mieszający się do spraw Ukrainy? Wygląda prawdopodobnie, czyż nie?
W takich okolicznościach jeszcze bardziej możliwe wydaje się także dojście do głosu niekompetentnych, ale głoszących chwytliwe hasła populistycznych polityków. Ot, choćby takich w stylu niejakiej Vivienne Rook (Emma Thompson), stopniowo wspinającej się po szczeblach kariery bizneswoman, która ku przerażeniu jednych, ale i rosnącemu entuzjazmowi innych, zdobywa coraz większe poparcie. To już zdecydowanie nie te piękne czasy, gdy polityka była nudna i mało kogo obchodziła.
Tym bardziej, że jak zobaczymy w "Roku za rokiem", ważne wydarzenia na Wyspach i całym świecie mają realny wpływ na życie szarych obywateli, potrafiąc je praktycznie postawić na głowie. Nie wdając się w szczegóły, by nie psuć wam zabawy, mogę powiedzieć, że już w dwóch pierwszych odcinkach, których fabuła dochodzi mniej więcej do 2025 roku, sytuacja wyjściowa zmieni się wręcz nie do poznania.
Czy Rok za rokiem ostrzega, co nas czeka?
A jednak, choć będzie ono nieco karykaturalne i niekiedy bardziej efekciarskie, niż sensownie uzasadnione, ciągle możemy w serialowym świecie zobaczyć odbicie naszej własnej rzeczywistości. Tej z technologią wypełniającą coraz większą część codzienności, skutkami politycznych niepokojów widocznymi choćby w falach uchodźców czy szybko zmieniającym się klimatem. My jednak póki co możemy (co nie znaczy, że powinniśmy) jeszcze odsuwać od siebie konsekwencje tego wszystkiego – bohaterowie "Roku za rokiem" tego komfortu nie posiadają.
Stąd też ich życie jest dalekie od sielanki, komplikując się jeszcze bardziej po zwrocie akcji, jaki twórcy serwują nam pod koniec premierowego odcinka. Ale nawet i bez niego Lyonsowie na nudę narzekać nie mogą. Obok wydarzeń o globalnym znaczeniu obserwujemy zatem problemy bardziej (zdrady, rozstania, kłopoty finansowe, niesnaski w rodzinie, itp.) i mniej zwykłe, bo i w tym kontekście nie brakuje Daviesowi i reszcie wyobraźni. Począwszy od nietypowych zastosowań robotów, aż do kwestii transhumanizmu – i weź tu szukaj życiowej stabilizacji!
Trzeba oczywiście w tym miejscu zaznaczyć, że choć ekranowa wizja jest niewątpliwie intrygująca i bardzo skutecznie przyciąga wzrok, nie można w niej mówić o przesadnej głębi. Weźmy tylko ostatni z podanych wyżej przykładów, tutaj zgłębiany poprzez całkiem ciekawe problemy tożsamościowe Bethany (Lydia West), córki Stephena i Celeste. Łatwo jednak znaleźć filmy czy seriale podchodzące do tematu w znacznie lepiej przemyślany sposób, dostrzegając, jak został on tu spłycony. Podobnie można by powiedzieć o praktycznie każdym wątku w "Roku za rokiem".
Przez to serial BBC często przypomina szybki rajd przez najefektowniejsze kwestie, w którym nie ma ani czasu, ani miejsca na nadmierne interpretacje. Nie spodziewajcie się tu subtelności (prędzej niesamowicie tandetnych zbitek montażowych), czy chwili wytchnienia na rozważenie tego, co zobaczyliśmy – twórcy podsuwają nam wszystko pod nos, nie czekając na naszą reakcję, bo też nie o nią tu chodzi. Wytykając bowiem serialowi jego wady, nie można zapomnieć, że ten wcale nie stawia na dydaktyzm.
Rok za rokiem – serial z brytyjskim znakiem jakości
Można rzecz jasna traktować "Rok za rokiem" jako ostrzeżenie lub wskazanie kierunku, w jakim nieuchronnie zmierzamy i na pewno nie będzie to dalekie od prawdy. Bardzo istotne jest jednak podejście Russela T Daviesa, który przede wszystkim doskonale bawi się swoim konceptem, na każdym kroku zaskakując jego pomysłowym wcielaniem w życie. Powiecie, że zabawa tak poważnymi i bliskimi nam tematami jest dość wątpliwa, ale sądzę, że póki nie zostaną przekroczone pewne granice, to twórcy wypada tylko pogratulować błyskotliwości.
Zwłaszcza gdy przy okazji potrafi umiejętnie obśmiać absurdy naszego świata, choćby w kwestii idiotycznych mechanizmów rządzących polityką (oby Emmy Thompson w kolejnych odcinkach było jeszcze więcej, bo potwierdza, że jest brytyjskim skarbem narodowym), ale nie tylko. Zobaczcie tylko, co zrobiono tutaj z nietolerancją glutenu, a zrozumiecie, o co mi chodzi. Twórca serialu w pierwszej kolejności nie podsyca naszych lęków, jak choćby robi to Charlie Brooker w "Black Mirror", ale nie unikając ich, jest w stanie wydobyć ze wszystkich jakąś jasną stronę. Bo cokolwiek by się nie działo, ludzie ciągle będą ludźmi (przynajmniej w jakimś stopniu).
Będą zatem zmienni, niekiedy głupi i potwornie naiwni, a kiedy indziej w pełni świadomi. Reagujący emocjonalnie, obracający wszystko w żart lub przerażeni nie na żarty. Zmierzający ku zagładzie jako gatunek, a mimo to potrafiący oddać się bezpretensjonalnej zabawie, jakby świat obok nie miał żadnego znaczenia. Jest w tym szczerość, jest coś podnoszącego na duchu, ciepłego i zabawnego, ale nie brakuje też momentów, gdy serce staje w gardle.
Jasne, ze względu na natłok informacji i tempo, żaden z bohaterów nie dostaje tyle czasu, ile powinien, ale jakimś sposobem i tak udaje się ich przedstawić jako ludzi z krwi i kości. A zrobić to w serialu, który poza opowiedzeniem wciągającej fabuły, ma w sześciu godzinnych odcinkach ścisnąć piętnaście lat burzliwej historii, to naprawdę spory wyczyn. I nie ukrywam, że pomimo pewnych zastrzeżeń, z przyjemnością zobaczę, czy po kolejnej serialowej dekadzie świat nadal będzie istniał.