"Hiszpańska księżniczka" to historia Katarzyny Aragońskiej w ładnym opakowaniu – recenzja premiery
Mateusz Piesowicz
8 maja 2019, 22:02
"Hiszpańska księżniczka" (Fot. Starz)
Nowa ekranizacja powieści Philippy Gregory oferuje dokładnie to, czego należało się spodziewać – ucztę dla fanów kostiumowych produkcji i historię przystosowaną do własnych potrzeb.
Nowa ekranizacja powieści Philippy Gregory oferuje dokładnie to, czego należało się spodziewać – ucztę dla fanów kostiumowych produkcji i historię przystosowaną do własnych potrzeb.
Miłośników twórczości brytyjskiej autorki specjalizującej się w fikcji historycznej na pewno nie trzeba było do "Hiszpańskiej księżniczki" zachęcać. W końcu kolejna z adaptacji łączących fakty z melodramatyczną fabułą powieści (po "Białej królowej" i "Białej księżniczce") zapowiadała się na utrzymaną w identycznym stylu, co poprzedniczki. Po pierwszym odcinku wygląda na to, że i poziom będzie tu bardzo podobny, co z jednej strony jest niezłą informacją, ale z drugiej wątpię, by miało przekonać do serialu nowych widzów.
Hiszpańska księżniczka to historia w wersji light
Zwłaszcza tych, szukających w opowieści o młodej Katarzynie Aragońskiej czegoś naprawdę wyjątkowego – a trzeba uczciwie przyznać, że przed premierą można było mieć na to pewne nadzieje. Twórcy (Emma Frost i Matthew Graham) zapowiadali wszak, że ich nowy serial nie tylko opowie o mniej znanym okresie z życia historycznej postaci, ale i rzuci światło na postaci zupełnie pomijane przez podręczniki. I rzeczywiście, w pewnym stopniu "Hiszpańska księżniczka" to robi, trudno jednak nie odnieść wrażenia, że jest to podejście bardzo powierzchowne.
Zacznijmy jednak od faktów, a te są takie, że mamy początek XVI wieku, a rządzona przez Henryka VII (Elliot Cowan) Anglia rozpaczliwie potrzebuje sojuszników. Zagrożony z jednej strony przez Francję, z drugiej Szkocję i wciąż targany wewnętrznymi konfliktami kraj zwraca się zatem w stronę znacznie mocniejszej i bogatszej Hiszpanii, gdzie katolickich sprzymierzeńców szukała królowa Izabela (Alicia Borrachero). A że w tamtych czasach okazja czyniła małżeństwo, władcy uzgodnili zawarcie sojuszu, którego przypieczętowaniem będzie związek księcia Walii Artura (Angus Imrie) z tytułową hiszpańską księżniczką Katarzyną (Charlotte Hope).
Tyle wprowadzenia, które zresztą znajduje się również w samym serialu, bo twórcy mają świadomość, że nie wszyscy widzowie muszą się doskonale orientować w XVI-wiecznych układach politycznych. Od początku jesteśmy zatem prowadzeni za rękę przez meandry fabuły, a scenarzyści pilnują, byśmy w nich nie zginęli, niekiedy bardzo dosłownie objaśniając choćby motywacje niektórych postaci. Czy zawsze potrzebnie, to można by dyskutować, ale z pewnością bywa to pomocne.
Katarzyna Aragońska – młodość przyszłej królowej
Dzięki temu możemy również skupiać się w stu procentach na głównej bohaterce i jej przeżyciach, a te były dość intensywne. Wszak nie na co dzień porzuca się rodzinny dom, by zostać królową Anglii i nawet przygotowywanie do tego zadania od dziecka nie gwarantuje, że wszystko pójdzie gładko. Towarzyszymy zatem Katarzynie, gdy ta przeżywa szok poznawczy, musząc zamienić pomarańczowe gaje Alhambry na błotniste angielskie wybrzeże i później, gdy obce zwyczaje stają się jednym z tych mniejszych problemów.
Jak bowiem powszechnie wiadomo, w ekranizacjach powieści Philippy Gregory oglądamy historię opowiedzianą z kobiecego punktu widzenia – pytanie tylko, co to właściwie znaczy? Czy że zobaczymy, jak silna i wyrazista bohaterka toruje sobie ścieżkę na szczyt w skrajnie niesprzyjających warunkach? Czy może raczej, że będziemy się skupiać na błahych sprawach, podkreślając na każdym kroku, jak trudna droga czeka naszą bohaterkę, zanim coś z niej będzie? Jeśli oczekujecie tego pierwszego wariantu, to… lepiej poszukajcie innego serialu.
Jasne, za nami dopiero pierwszy odcinek. Pewnie, Katarzyna musiała przeżyć twarde lądowanie na obcej ziemi, zderzając się z szeregiem niedogodności i pogardliwym podejściem. To wszystko prawda i daleki jestem od stwierdzenia, że twórcy "Hiszpańskiej księżniczki" spłycają swoją bohaterkę. Ale czy musieli iść najbardziej banalną ścieżką, przedstawiając ją przez pryzmat młodzieńczej naiwności i wywyższania się z racji swojej rangi? Rozumiem, że jest nieopierzona, ale popatrzcie choćby na "Wiktorię". Tam jakoś udało się połączyć brak doświadczenia władczyni z mocnym charakterem i wcale nie sądzę, że to tylko zasługa castingu (choć Charlotte Hope raczej nie zapada momentalnie w pamięć)
Hiszpańska księżniczka to serial prosty i ładny
Znacznie istotniejszy jest scenariusz, a ten w przypadku serialu Starz idzie po linii najmniejszego oporu, dając tym samym od razu znak, żeby za wiele się po nim nie spodziewać. Trochę sobie pożartujemy, trochę poromansujemy, gdzieś w tle będzie się działa wielka historia i trochę mniejsze dramaciki, a ogólnie będzie bardzo sympatycznie. Nic w tym szczególnie złego, jednak patrząc na możliwości, jakie stały przed twórcami, zwyczajnie szkoda, że nie wysilili się trochę bardziej.
No chyba, że zdołają mnie czymś zaskoczyć, w kolejnych odcinkach idąc w mniej oczywistym kierunku, ale raczej bym na to nie liczył. Nie po to wszak już w premierowej odsłonie mocno postawiono na relację Katarzyny z zawadiackim księciem Harrym (Ruairi O'Connor), by nie zamieniać tego w kolejny banalny romans. Tak, tak, wszystko jest ciągle w zgodzie z historyczną prawdą, tylko lekko podkoloryzowane dla potrzeb widowiska. Może więc niesłusznie się czepiam, wychodząc na zbyt zrzędliwego krytyka?
Dla swojej obrony napiszę, że to nie tak, iż "Hiszpańska księżniczka" mi się wyjątkowo nie podobała. Serial jest absolutnie olśniewający pod względem wizualnym, zachwycając już "pozłacaną" czołówką, a potem ciesząc oczy bogactwem detali i pięknem scenerii. Ogląda się go lekko, łatwo i przyjemnie, czasem się przy tym uśmiechając (jak przy okazji międzynarodowego sporu o to, czy mżawkę można nazwać deszczem), a kiedy indziej wykazując pewne zainteresowanie fabułą. Gorzej dla niej, że ciąg dalszy historii można sprawdzić w Wikipedii, a wówczas oglądanie staje się już raczej zbędne.
W tym też leży największy problem "Hiszpańskiej księżniczki" – to produkcja, której twórcy, twierdząc, że pokażą historię z innej perspektywy, nie potrafią nas tą odmiennością zainteresować. Bo niby czym? Wątkiem czarnoskórej dworki Katarzyny, Liny de Cardonnes (Stephanie Levi-John), zmierzającym prosto w kolejny romans? Jeszcze jedną odsłoną dworskich spisków i wojenek w angielskim wydaniu? A może postaciami tak charyzmatycznymi, jakbyśmy oglądali ekranizację podręcznika do historii?
Niestety, ale mamy tu do czynienia przede wszystkim z serialem straconych szans. Takim, który schlebia najprostszym gustom, ale mając spory potencjał, nawet nie próbuje z niego korzystać. Stawianie na nudnawą solidność nie musi się oczywiście kończyć źle, jak pokazały już poprzednie odsłony historycznego cyklu, więc i ta powinna znaleźć swoich fanów. A gdy to zrobi, kolejne książki Philippy Gregory już czekają w kolejce do zekranizowania. Może tam doczekamy się czegoś innego?