"Już nie żyjesz" to żałoba pełna twistów – recenzja serialu komediowego Netfliksa
Mateusz Piesowicz
4 maja 2019, 20:02
"Już nie żyjesz" (Fot. Netflix)
Czy może być przyjaźń trwalsza niż ta oparta na wspólnym przeżywaniu straty? "Już nie żyjesz" stara się na to odpowiedzieć, ale ostatecznie zamiast poważnych tematów wybiera zwroty akcji.
Czy może być przyjaźń trwalsza niż ta oparta na wspólnym przeżywaniu straty? "Już nie żyjesz" stara się na to odpowiedzieć, ale ostatecznie zamiast poważnych tematów wybiera zwroty akcji.
Najlepszych przyjaciół poznaje się na spotkaniu grupy wsparcia dla żałobników. Tak wynika z "Już nie żyjesz" ("Dead to Me"), czyli nowego serialu Netfliksa, który opisywany jest wprawdzie jako czarna komedia, ale przez cały 10-odcinkowy sezon pokazuje kilka różnych twarzy. Nie wszystkie niestety równie ładne, co kończy się kolejną produkcją typu "można obejrzeć, ale w sumie po co?", w jakich streamingowy gigant się od jakiegoś czasu specjalizuje. Ale po kolei.
Już nie żyjesz, czyli komedia, dramat i zwroty akcji
Wyjść trzeba od wspomnianej grupy wsparcia, bo to właśnie na jej spotkaniu poznają się nasze główne bohaterki. Jen (Christina Applegate), której mąż niedawno zginął potrącony przez samochód, którego kierowca zbiegł z miejsca wypadku, i Judy (Linda Cardellini), przeżywająca stratę nieco innego rodzaju, ale o tym pisać za bardzo nie mogę. Bo widzicie, "Już nie żyjesz" to jeden z tych tytułów, które tak bardzo opierają się na scenariuszowych twistach, że jedno słowo za dużo może mocno zepsuć seans. Przynajmniej tym, którzy nie przewidzą zwrotów akcji na kilometr.
A zakładam, że będzie tych osób sporo, bo scenariusz serialu Liz Feldman ("2 Broke Girls") bynajmniej nie należy do najbardziej wyszukanych, czego sama twórczyni przed nami szczególnie nie ukrywa. Pierwsze dwa, trzy odcinki wystarczą zatem byśmy odkryli najważniejsze tajemnice, a potem już kręcimy się wokół nich, oczywiście dostając po drodze jeszcze kilka mniejszych "szokujących" niespodzianek. Wszystko pewnie po to, by nie przynudzać zbyt mocno tą całą sprawą ze śmiercią, bo przecież nie chcemy za bardzo zadręczać widzów, prawda?
Zamiast słodko-gorzkiej historii o godzeniu się ze stratą, na którą "Już nie żyjesz" dość mocno pozowało, dostaliśmy zatem tylko jej urywki, przerywane serialem znacznie prostszym, choć nie do końca prostackim. Produkcja Netfliksa utrzymuje bowiem solidny poziom niezależnie od tego, którą jej wersję akurat oglądamy. A te zmieniają się dość szybko. Z życiowej opowieści przechodzimy więc do poważnego dramatu, z niego przeskakujemy do zabaw rodem z niebiorącego siebie całkiem na serio kryminału, a potem skręcimy w stronę absurdalnej komedii. Raz uderzymy w emocjonalne nuty, potem je wyśmiejemy, a na koniec walniemy cliffhangerem, bo czemu nie? Dla każdego coś miłego.
Udać się to rzecz jasna nie mogło, ponieważ dzikie żonglowanie konwencjami nie tylko wygląda ładniej w teorii niż w ekranowej praktyce, ale przede wszystkim wymaga od twórców czegoś naprawdę ekstra. "Już nie żyjesz" jest natomiast serialem pod każdym względem bezpiecznym i poprawnym, jak ognia unikającym wychylania się ponad przeciętność. Tak, wszystkie konwencje się tu całkiem zgrabnie spinają, ale jednocześnie całość jest tak bezbarwna i zwyczajnie banalna, że trudno się czymkolwiek ekscytować, o zaangażowaniu w losy bohaterek nawet nie wspominając. Obejrzałem dziesięć odcinków dość dokładnie, ale równie dobrze mogłyby lecieć w tle – wątpię, bym wyniósł z takiego seansu mniej.
Już nie żyjesz to kolejny świetny kobiecy duet
Tymczasem wcale nie musiało tak być, bo serial ma kilka atutów, które mogłyby go wynieść poziom wyżej. Na czele z duetem aktorek, wyciskających ze swoich ról, co tylko się dało. Problem w tym, że wiele zrobić nie mogły, musząc ograniczać się do stereotypowych kreacji narzuconych przez scenariusz. Jen w wykonaniu Christiny Applegate jest zatem dokładnie taką samotną matką z dwójką dzieci, jaką moglibyśmy sobie w tej historii wyobrazić. Mieszka w bajkowej willi w Laguna Beach, jest agentką nieruchomości, ma koszmarną teściową i obsesję na punkcie znalezienia mordercy swojego męża. Nie zgadniecie – ze wszystkim prędzej czy później będą jakieś problemy.
W niektórych przypadkach dotyczące również Judy, bo ta blisko zwiąże się z Jen, w teorii dając Lindzie Cardellini ogromne pole do popisu. W praktyce znów oglądamy świetną aktorkę tonącą w morzu klisz, które nie pozwalają w pełni docenić jej przekonującego połączenia różnych oblicz bohaterki. Judy bez dwóch zdań jest ciekawszą, bardziej skomplikowaną postacią i aż szkoda, że ten potencjał tak rzadko jest tu wykorzystywany. Tym bardziej, że kosztem tego oglądamy średnio interesującą intrygę zmierzającą do oczywistej kulminacji.
A można by inaczej, ot choćby tak, jak w jednym ze środkowych odcinków sezonu, gdy niemal całkowicie zawieszając główną linię fabularną, twórcy zabrali bohaterki na żałobne rekolekcje w Palm Springs (serio!). Jest tam szczypta absurdu, jest trochę banalnej, ale sympatycznej komedyjki, jest wreszcie odrobina szczerości, jakiej gdzie indziej ze świecą szukać. Tam najwyraźniej widać, że między aktorkami nie brakuje chemii, a sam serial mógłby być czymś innym i z pewnością lepszym, niż rzeczywiście jest, gdyby twórczyni nie szła po linii najmniejszego oporu.
Już nie żyjesz – do obejrzenia i zapomnienia
Czy też nie próbowała robić serialu, który z największym prawdopodobieństwem przyciągnie masowego widza, bo nie ma co ukrywać, że dokładnie w takim celu powstało "Już nie żyjesz". Pod pozorem opowiedzenia czegoś głębszego, zafundowano nam tu lekką, łatwą i przyjemną historyjkę, która czasem wzruszy, czasem rozbawi, nie dając przy tym szczególnych powodów do narzekań na swój poziom. A co najistotniejsze, nie sprawi oglądającym nadmiernych problemów i skutecznie przykuje ich do ekranów, spełniając przy tym kilka prostych warunków.
Po pierwsze, będzie się szybko oglądać — półgodzinne odcinki będą w sam raz. Po drugie, będzie przyciągać uwagę prostymi chwytami lub ładnymi buźkami. Choćby tą należącą do Jamesa Marsdena, idealnego jako pozbawiony charakteru typek powiązany z obydwiema głównymi bohaterkami. Po trzecie wreszcie, najlepiej żeby całość kończyła się czymś mocnym. Wszystko jest? No to dawać drugi sezon, póki ludzie są zainteresowani.
A przez chwilę z pewnością będą, bo właśnie tak to działa. "Już nie żyjesz" jest więc idealnym przykładem kolejnego netfliksowego produktu z krótkim terminem przydatności, który obejrzymy i szybko o nim zapomnimy, przechodząc do następnego punktu programu. Ten zaś, pozornie inny, lecz w gruncie rzeczy identyczny, zostawi po sobie dokładnie to samo wrażenie – żadne. Taśma produkcyjna działa pełną parą.