Serialowa alternatywa: "Obława", czyli śledztwo jak szukanie igły w stogu siana
Mateusz Piesowicz
27 kwietnia 2019, 22:02
"Obława" (Fot. ITV)
Niczym się niewyróżniający stróż prawa i jego żmudna praca – czy z tego może być pasjonujący kryminał? Oparta na faktach brytyjska "Obława" dowodzi, że jak najbardziej tak.
Niczym się niewyróżniający stróż prawa i jego żmudna praca – czy z tego może być pasjonujący kryminał? Oparta na faktach brytyjska "Obława" dowodzi, że jak najbardziej tak.
Czy da się zrobić wciągający kryminał bez sensacyjnych zwrotów akcji? Bez nieustannego mylenia tropów i ślepych zaułków? A nawet bez wielowymiarowych postaci na czele z obowiązkowym dręczonym osobistymi problemami detektywem? Pewnie że się da. Ba, można wręcz zrobić z tego hit oglądany co tydzień przez blisko dziesięć milionów widzów. Tak właśnie wyglądał przypadek "Obławy" ("Manhunt"), niedawnego przeboju stacji ITV.
Gdy patrzy się na ten wyemitowany pierwotnie w trzy styczniowe wieczory krótki serial, można odnieść wrażenie, że jest on wręcz stereotypowo brytyjski. Prawdziwą historię poszukiwań grasującego w Londynie mordercy kobiet opowiedziano tu bowiem w wyjątkowo niesensacyjny sposób, skupiając się na znacznie mniej telewizyjnych aspektach pracy śledczych. Nie liczcie zatem na efektowne i trzymające w ciągłym napięciu polowanie na zabójcę – zamiast tego dostaniecie wgląd w średnio atrakcyjne, momentami nużące i wymagające sporo cierpliwości zajęcie, jakim jest codzienna policyjna robota.
Obława – zbrodnia, którą żyła Wielka Brytania
No może nie do końca codzienna, bo ta przedstawiona w "Obławie" była przecież na ustach wszystkich, czyniąc ze zwykłych policjantów osoby, których działania z zapartym tchem śledził cały kraj. W centrum tego zamieszania znalazł się natomiast inspektor Colin Sutton, na którego wspomnieniach dotyczących śledztwa z lat 2004-2006 oparto serial. Sutton jest zresztą również jego współautorem (razem z Edem Whitmore'em, scenarzystą m.in. "Safe House"), dlatego można zakładać, że dostaliśmy tu relację z pierwszej ręki.
Tak jak w rzeczywistości, tak i w jej telewizyjnej adaptacji, historia zaczyna się od 22-letniej francuskiej studentki Amélie Delagrange, którą znaleziono w londyńskiej dzielnicy Twickenham z ciężkimi obrażeniami głowy, i która zmarła kilka godzin później. Sprawa została przydzielona doświadczonemu inspektorowi Suttonowi (Martin Clunes), dla którego było to jednak pierwsze śledztwo na taką skalę. A z czasem nabrało ono jeszcze większego rozmachu, bo sprawa zaczęła się łączyć z innymi podobnymi przypadkami, uświadamiając naszemu bohaterowi, że ma do czynienia z seryjnym mordercą.
Obława to policyjne realia odarte z sensacji
Nie zmieniło to jednak w żaden sposób jego przyziemnej aż do bólu postawy, cechującej się raczej urzędniczym spokojem i drobiazgowością, niż znanymi z małego i dużego ekranu kryminalnymi schematami. "Obława" jest więc serialem o tyle wyjątkowym, że przełamuje gatunkowe prawidła w absolutnie niespektakularny sposób, jak tylko może unikając efekciarstwa i stawiając na autentyczność. Ruch to o tyle ryzykowny, że łatwo nim przecież zrazić do siebie przyzwyczajonych do innych standardów widzów, ale w tym przypadku zdecydowanie się opłacił.
A to dlatego, że produkcji ITV pod żadnym pozorem nie można nazwać nudną i pozbawioną akcji. Przeciwnie, podzielona na trzy odcinki, nieco ponad dwugodzinna całość toczy się w niezłym tempie, opierając się jednak na innych fundamentach, niż można początkowo zakładać. Twórcy oszczędzają nam bowiem w teorii obowiązkowych zabaw w kotka i myszkę czy makabrycznych szczegółów zbrodni, w zamian zgłębiając szczegóły policyjnej roboty, z rzadka tylko nieco ją upiększając dla czysto fabularnych celów. Ta natomiast okazuje się zadziwiająco wciągająca – nie przypuszczałem nigdy choćby tego, że intensywne wpatrywanie się w niewyraźny obraz z kamer przemysłowych może dać tyle satysfakcji.
Rzecz jasna detale prowadzonego metodycznie śledztwa to nie wszystko, bo ono samo także wciąga, przy okazji również odbiegając od standardowych rozwiązań. Nie ma tu przełomowych odkryć czy szokujących twistów — Sutton i jego zespół posuwają się naprzód bardzo małymi kroczkami, chwytając się najdrobniejszych poszlak i sprowadzając podążanie tropem sprawcy do poszukiwań igły w stogu siana. Dość powiedzieć, że nawet mając już podejrzanego, serial wcale nie idzie na łatwiznę, wciąż trzymając się raz przyjętych metod. Mogłoby się to wydawać frustrujące i być może na dłuższą metę by było, ale w tak krótkim formacie zupełnie się tego nie odczuwa.
Colin Sutton, czyli całkiem normalny detektyw
W dużej części jest to zasługa występującego w głównej roli Martina Clunesa – znanego raczej z lżejszych ról aktora (jego najpopularniejsze wcielenie to tytułowy bohater "Doktora Martina"), który tutaj odszedł od komediowego emploi, ale też nie próbował na siłę przeistaczać się w jednego z wielu mrocznych telewizyjnych detektywów. Jego Colin Sutton to raczej przeciętny facet, odpowiednio flegmatyczny, jak przystało na Brytyjczyka, a przy tym oddany pracy (czasem aż za bardzo) i w stu procentach skupiony na celu. Ale że daleko mu do skomplikowanych i charyzmatycznych bohaterów, jakich pełno w kryminałach, to równie interesujące, co śledztwo, jest oglądanie, jak Sutton krok po kroku stawia na swoim.
A robi to pomimo nacisków ze strony przełożonych, wątpiących, czy udźwignie tak głośną sprawę; wszechobecnego braku profesjonalizmu (wyobrażacie sobie to w innym poważnym kryminale?); a wreszcie również buntujących się podwładnych, którzy nie do końca ufają podejściu swojego szefa. Dodajmy do tego żonę, Louise, (Claudie Blakley), policyjną analityczkę z innego departamentu, próbującą otworzyć głowę opornego Suttona na nieco inne pomysły na śledztwo, a otrzymamy zaskakująco złożony portret wydawałoby się, że prostego jak konstrukcja cepa bohatera.
To samo można powiedzieć o całym serialu, którego prostota okazuje się ostatecznie największą zaletą. Pozornie nie oferując kompletnie nic odkrywczego, "Obława" po cichu ucieka od przerabianych na tysiąc sposobów schematów, wciągając tak mocno, że seans z nią mija nie wiadomo kiedy. Jasne, można się przyczepić do pobieżnego potraktowania pewnych proszących się o rozwinięcie wątków (jak choćby małżeńskiego) czy zupełnie pominięty drugi plan, ale trzeba pamiętać, że takich uproszczeń wymagał minimalistyczny format. Ten z kolei pasuje tu jak ulał, co zresztą potwierdził sukces serialu – 2. sezon został już zamówiony, a póki co warto zapoznać się z pierwszą odsłoną.