"Gentleman Jack" to feministyczna historia w XIX-wiecznym wydaniu – recenzja serialu BBC i HBO
Mateusz Piesowicz
23 kwietnia 2019, 22:02
"Gentleman Jack" (Fot. BBC)
Kolejny brytyjski dramat kostiumowy? "Gentleman Jack" od twórczyni "Happy Valley" może tak wyglądać, ale jest czymś więcej. Dokładnie tak samo jak jego tytułowa bohaterka.
Kolejny brytyjski dramat kostiumowy? "Gentleman Jack" od twórczyni "Happy Valley" może tak wyglądać, ale jest czymś więcej. Dokładnie tak samo jak jego tytułowa bohaterka.
Tak, bohaterka, bo "Gentleman Jack" to nic innego, jak przydomek nadany Anne Lister, właścicielce ziemskiej z Halifaksu, przez tamtejszych mieszkańców. Skąd się wziął, odkryjecie z pewnością od razu, gdy tylko ujrzycie ją na własne oczy, bo nie da się ukryć, że grana przez Suranne Jones ("Doktor Foster") kobieta zdecydowanie wyróżniała się na tle swoich czasów. A trzeba nadmienić, że czasy to raczej niesprzyjające nadmiernej oryginalności, bo XIX-wieczne.
Gentleman Jack – kim była Anne Lister?
Anne Lister, żyjąca w latach 1791-1840 postać historyczna, nic sobie jednak z tego nie robiła, postępując dokładnie tak, jak sama tego chciała i nie licząc się ze zdaniem innych. Uwzględniało to także małżeństwo, bo wprawdzie po powrocie do rodzinnego Shibden Hall z zagranicznych wojaży w 1832 roku nasza bohaterka jak najbardziej myślała o ustatkowaniu się, ale bynajmniej nie z mężczyzną. W końcu, jak wiadomo z pozostałych po niej bardzo obszernych (cztery miliony słów!) pamiętników, była lesbijką i nie zamierzała iść na żadne kompromisy.
Brzmi to wszystko jak gotowy materiał na pasjonującą historię i aż dziw bierze, że telewizja zabrała się za nią dopiero teraz. Choć to nie tak, że twórczyni serialu, Sally Wainwright ("Happy Valley", "Last Tango in Halifax"), nie próbowała zrobić go już wcześniej. Przeciwnie, pierwszy raz przedstawiła projekt w BBC niemal dwadzieścia lat temu, potem ciągle go udoskonalając i przekopując się przez tonę materiałów źródłowych aż do skutku, który możemy już oglądać. I chyba nie ma co żałować, że pierwsze próby przed laty się nie powiodły, bo "Gentleman Jack" (widziałem pięć z ośmiu odcinków) to rzecz skrojona idealnie na dzisiejsze czasy.
Ma wszak silną, inteligentną i charyzmatyczną główną bohaterkę; ma bardzo wyraźne feministyczne przesłanie; ma też do opowiedzenia fascynującą historię i pełne energii twórcze podejście, które nie pozwala mu się zamienić w jeszcze jeden elegancki, ale ginący w tłumie podobnych produkcji dramat. Wszystko to składa się na wielowątkową opowieść, w której centrum znajduje się Anne Lister – dla sąsiadów Gentleman Jack, dla kochanek Fred, a dla nas kobieta, za którą trudno nadążyć. Całkiem dosłownie, bo od jej pierwszego pojawienia się na ekranie, można odnieść wrażenie, że wszędzie kroczy pewniej, szybciej i bardziej zdecydowanie od każdego innego.
Gentleman Jack, czyli bardzo aktualna historia
Wzbudza tym zaś bardzo różne reakcje, począwszy od sympatycznego zdziwienia, poprzez lekkie drwiny i otwartą wrogość, aż do nieskrywanego oczarowania. Nic w tym jednak dziwnego, bo jej rodzinne strony to nie Paryż czy Kopenhaga, gdzie jej styl życia jest bardziej akceptowany, lecz Halifax. A tam zauważa się przede wszystkim, jak bardzo panna Lister odstaje od normy (choćby w porównaniu do swojej siostry, Marian, granej przez znaną z "Gry o tron" Gemmę Whelan), niekoniecznie dostrzegając, że wyróżnia się zdecydowanie na plus.
Rzecz w tym, że Anne Lister nie należy do tych, którzy w zaistniałej sytuacji schowaliby głowy w piasek i czym prędzej czmychnęli. Nie oczekuje także współczucia, praktycznie nie okazując na zewnątrz słabości. A do tych miałaby pełne prawo, na przykład ze względu na sprawy uczuciowe. Bo na pewno nikogo nie zdziwi, że życie naszej bohaterki było pod tym względem usłane rozczarowaniami.
Jej kolejne partnerki okazywały się bowiem mniej odważne od niej samej, uginając się pod społeczną presją i wybierając tradycyjne małżeństwa zamiast pójść za głosem serca. Nie obawiajcie się jednak, że serial będzie przez to nadmiernie zanurzony w egzaltowanym sentymentalizmie. Twórczyni daje nam sygnał, że bohaterka ma wrażliwą stronę i można ją zranić, ale absolutnie nie wywleka tego na pierwszy plan.
Ten jest zajęty przez znacznie bardziej przyziemne i wymagające natychmiastowej interwencji kwestie. Stopniowo orientując się w serialowych realiach, oglądamy zatem, jak tylko przekroczywszy próg Shibden Hall, Anne zabiera się za porządkowanie jego spraw, będąc do tego zajęcia bezwzględnie najlepiej przygotowaną i to pod każdym względem. Nieważne, czy chodzi o zebranie czynszu od dzierżawców i towarzyszące temu trudne negocjacje, czy najbardziej przykre obowiązki gospodarskie, widać, kto w tym domu nosi spodnie. Czarne rzecz jasna, tak samo jak cały charakterystyczny strój naszej bohaterki zwieńczony starannie spiętymi włosami i wysokim cylindrem.
Suranne Jones w kolejnej świetnej roli
Nie da się jednak ukryć, że ten bardzo mocno kontrastujący z zastałymi okolicznościami indywidualizm Anne Lister byłby trudny do sprzedania (nawet abstrahując od jego historycznej autentyczności), gdyby nie doskonała rola Suranne Jones. Kolejna bardzo wyrazista kreacja w karierze tej aktorki pozwala nam bowiem od razu uwierzyć, że jej bohaterka to nie wymysł obdarzonych bujną wyobraźnią scenarzystów, ale postać z krwi i kości. Oryginalna nie na siłę, ale w naturalny dla siebie sposób, co przełożyło się na towarzyszącą jej ruchom, mowie czy każdej innej czynności pewność siebie i dynamikę. Jones włada ekranem w tak wyraźny sposób, że inni bohaterowie przy tym praktycznie giną — ma to swoje wady, bo poboczne wątki to zdecydowanie najsłabszy punkt serialu, ale też nie jest tak, że szybko się tym znudzimy.
Bo Anne Lister nie podąża utartymi ścieżkami również w mniej oczywistych kwestiach, szybko wyrastając na bardzo złożony charakter. Ot, nie jest choćby wywrotowcem chcącym ruszać na barykady walki ze starym porządkiem. Serial przedstawia ją raczej jako kobietę ze wszech miar praktyczną. Stawiającą zawsze swój interes na pierwszym miejscu (posłuchajcie tylko dyskusji o prawach wyborczych z premierowego odcinka) i niedającą się wciągnąć w prowadzące donikąd dysputy o zmieniającym się społeczeństwie. Przełamuje zatem kolejny schemat, bo przecież o umieszczenie bohaterki po postępowej stronie aż się tu prosi. Ta jednak i w tej kwestii zachowuje zdrowy rozsądek, patrząc na wszystko w życiowy sposób.
Gentleman Jack – serial bliski widzom
Nie da się tego powiedzieć właściwie tylko w sprawie małżeństwa, gdzie Anne Lister twardo obstaje przy pragnieniu znalezienia sobie kochającej żony, zarzucając sieci na młodą, bogatą i samotną Ann Walker (Sophie Rundle). "Jeszcze tego nie wie, ale już się we mnie kocha" – stwierdza w swoim stylu, pozostawiając jednak te słowa tylko dla nas. Bo twórczyni "Gentleman Jack", idąc niejako tropem pamiętników bohaterki, które zostały przez nią zaszyfrowane we fragmentach dotyczących jej związków z kobietami, pozwala nam od czasu do czasu wniknąć w skryte myśli bohaterki. Przełamuje także czwartą ścianę, może nie tak spektakularnie jak "Fleabag", ale ciągle całkiem odważnie jak na dramat kostiumowy.
Jeszcze bardziej przybliża to nas do bohaterki, której kibicowanie w starciu w XIX-wieczną (ale podobną do współczesnej) rzeczywistością staje się momentalnie oczywiste. A sympatia do niej z czasem tylko rośnie, zwłaszcza gdy wchodzi w brudny węglowy interes, musząc mierzyć się z bezwzględnymi rywalami. Obserwowanie tej walki i prób podbicia świata, który nie chce jej do siebie dopuścić, bywając przy tym wyjątkowo okrutnym, to zajęcie wciągające samo w sobie, a jeśli dodamy do tego płynnie rozwijające się sprawy uczuciowe, otrzymamy serial i bohaterkę, które wprost zarażają swoim pełnym pasji podejściem. Na tyle, że nawet historyczna otoczka nie wydaje się im niezbędna.