"Gra o tron" odpala emocjonalne fajerwerki w 2. odcinku 8. sezonu — recenzja
Marta Wawrzyn
22 kwietnia 2019, 21:00
"Gra o tron" (Fot. HBO)
Jak byście spędzili swój ostatni dzień na tym świecie? Bohaterowie "Gry o tron" właśnie pokazali, że mają sporo fantazji, a twórcy, że znają ich wszystkich naprawdę doskonale. Uwaga na spoilery!
Jak byście spędzili swój ostatni dzień na tym świecie? Bohaterowie "Gry o tron" właśnie pokazali, że mają sporo fantazji, a twórcy, że znają ich wszystkich naprawdę doskonale. Uwaga na spoilery!
Za tydzień żywi i umarli stoczą walkę o wszystko w odcinku "Gry o tron", który ma zawierać największą bitwę, jaką kiedykolwiek widzieliśmy na ekranach. Będą smoki w akcji, tysiące Białych Wędrowców, spektakularne pojedynki, efekty specjalne i realizacyjne majstersztyki, jakich telewizja jeszcze nie widziała. A co się robi tuż przed bitwą? Dokładnie to, co właśnie zrobili David Benioff i D.B. Weiss, showrunnerzy serialu HBO. Oddaje się głos bohaterom i buduje się napięcie.
Dzisiejszy rozdział, "A Knight of the Seven Kingdoms", to nie tylko jedna z najlepszych godzin w całej "Grze o tron". To też odcinek, który przyszedł w najlepszym możliwym momencie. Cudowna cisza przed burzą, emocjonalne fajerwerki odpalane jeden po drugim i takie stopniowanie napięcia, że my na Serialowej będziemy odliczać nie dni, a godziny do premiery następnej odsłony.
Po wypakowanej nawiązaniami do pilota premierze sezonu "Gra o tron" raz jeszcze nas zachwyciła i zaskoczyła czymś, czego nie praktykowała na taką skalę przez poprzednich siedem sezonów. Odcinkiem, w którym na pierwszym miejscu byli ludzie, ich emocje i siła powiązań między nimi. Wszyscy ci doskonale napisani, charyzmatyczni bohaterowie właśnie przechodzą do historii telewizji. Zanim wielu z nich pożegnamy w krwawej jatce, należał im się taki odcinek. Należał im się ostatni dzień na ziemi, w którym jeszcze są ludźmi.
Gra o tron — piękny moment Jaimego i Brienne
A przede wszystkim to, co należało jej się od dawna, dostała Brienne z Tarthu we wspólnej scenie z Jaimem Lannisterem, która była doskonała od pierwszej do ostatniej minuty. Od momentu kiedy ona zdawała się nie dowierzać, że to nie jest kolejny okrutny żart pod jej adresem, do tego w którym zobaczyliśmy w jej oczach łzy szczęścia. Biorąc pod uwagę to, ile ona przeszła jako kobieta, która zawsze chciała być rycerzem; jaką przemianę przeszedł on jako syn Lannisterów, który już nie jest i chce być "złotym lwem"; i wreszcie to, co przeżyli razem — nie dało się zrobić tego lepiej.
Niezależnie od tego, co wydarzy się dalej i czy któreś z nich spotka śmierć w bitwie o wszystko, ta scena zostanie zapamiętana. A jeśli "Gra o tron" jest historią, która będzie przekazywana z pokolenia na pokolenia, zarówno Brienne, jak i Jaime zapiszą się na jej kartach złotymi zgłoskami, choćby dlatego że w ważnym momencie zdecydowali się złamać tradycję i napisać własny rozdział po swojemu.
Ten piękny, poruszający i do tego jeszcze feministyczny moment zwieńczył wdzięczną popijawę przy kominku, zawierającą wszystko to, czego oczekujemy od każdego serialu na tym etapie, począwszy od nutki melancholii (kończy się coś ważnego — dla tych ludzi na ekranie i dla nas przed ekranami), a skończywszy na takiej dawce samoświadomości i humoru (Tormund opowiadający swoją historię), jakiej po "Grze o tron" też się nie spodziewałam. Jestem pewna, że te skromne, emocjonalne sceny i kończącą sekwencję piosenkę Podricka (to jest ten talent, który kiedyś zapewnił mu takie uznanie prostytutek, że aż oddawały pieniądze) będziemy pamiętać równie mocno co widowiskowe śmierci, których przed nami całe morze.
Bohaterowie "Gry o tron", przeżywający swój ostatni dzień na świecie, przypominali mi Fisherów z "Six Feet Under", obcujących ze śmiercią na co dzień i w związku z tym nieustannie poszukujących dodatkowych wrażeń, żeby udowodnić sobie, że jeszcze są żywi. Dokładnie to zrobiła Arya Stark, która przestała robić maślane oczy do Gendry'ego i przeszła do rzeczy. Wszystko po to, żeby dowiedzieć się, "jak to jest" być w łóżku z mężczyzną, na wypadek gdyby to rzeczywiście miały być jej ostatnie chwile.
Chwalebna misja, urocza scena Maisie Williams (i chyba też jej dublerki), ale jednak trochę szkoda, że nie mogliśmy poprzestać na przyjaźni z jego strony i zauroczeniu z jej strony. Co za dużo, to czasem naprawdę niezdrowo. A w innych przypadkach z kolei przydałoby się więcej — mam na myśli powrót Ducha, wilkora Jona, który przeszedł kompletnie bez echa. To jednak tylko drobne minusy w morzu plusów.
Gra o tron — czy Daenerys to Szalona Królowa?
Odcinek, napisany przez Bryana Cogmana i wyreżyserowany przez Davida Nuttera, był dla mnie zaskoczeniem od początku. Nie trzeba było czekać do sceny Aryi czy Brienne, żeby wiedzieć, iż pewne schematy zostaną przełamane. Weźmy proces Jaimego. W dawnych czasach "Gra o tron" zrobiłaby z tego wątek na kilka odcinków z licznymi zwrotami akcji i przemówieniami obu stron. Tutaj załatwiono sprawę w pięć minut, bo nawet jeśli Dany była gotowa rozszarpać Królobójcę bez większego zastanowienia, Sansa wykazała się rozsądkiem, a Jon stanął po jej stronie.
Przede wszystkim jednak Bran Stark milczał. Nie wskazał palcem człowieka, który go zrzucił z wieży. Nie powiedział mu nawet, że jest na niego zły, bo jak miałby być, skoro to od tego zdarzenia zaczęło się całe jego nowe życie? Ale też nie odmówił sobie sarkastycznego "The things we do for love" (pamiętacie?), które rzucone w odpowiednim momencie dosłownie zmroziło Jaimego, nie mającego przecież jeszcze pojęcia o magicznych umiejętnościach chłopaka.
Daenerys — przez prawie cały odcinek bardzo chłodno traktowana przez Jona — znów zaprezentowała się jako osoba, która niekoniecznie potrafi ocenić sytuację jak należy, a przede wszystkim nie ma zielonego pojęcia o skomplikowanej polityce Westeros. Jej twarde stanowisko w sprawie Jaimego jeszcze można zrozumieć, choć trzeba pamiętać, kim był i jak skończył brat, który opowiadał jej o Królobójcy (ona sama zdaje się mieć tutaj jakieś luki w pamięci). Zwątpić w Dany każe sposób, w jaki ona traktuje Tyriona (jeśli ten faktycznie zwróci się przeciwko niej, to będzie wyłącznie jej wina) i przede wszystkim to, co się dzieje między nią a Sansą.
Wydawało się, że już, już jesteśmy blisko sytuacji, w której te dwie damy z żelaza nie tylko sobie wszystko szczerze i bez złośliwości wyjaśnią, ale też zostaną przyjaciółkami, choćby i na jeden dzień. I wtedy Sansa zapytała: a co z tą północą? Rozmowa została przerwana, zanim zrobiło się ostro, ale wiadomo, że problem istnieje. Przerwana została także rozmowa w kryptach, kiedy Jon powiedział Dany całą prawdę o sobie (oczywiście, że nie mógł milczeć!), a ona pomyślała tylko i wyłącznie o sobie i o tym, że nie dostanie tego, co jej "się należy". Dużo rzeczy pozostało niedopowiedzianych i być może tak będzie już zawsze.
Łatwo sobie wyobrazić tysiąc scenariuszy, w których jedno z tej pięknej pary ginie i sprawa rozwiązuje się sama. A jeszcze łatwiej kilka tysięcy takich, w których oboje przeżywają i zwracają się przeciwko sobie. "Gra o tron" nie bez powodu buduje napięcie właśnie w tym wątku — między tą parą będą jeszcze iskry, tylko najpierw musimy wszyscy przetrwać bitwę. I oni pewnie ją przetrwają.
Czy Dany jest Szaloną Królową? Wątpię, ale na pewno jest — jak sama powiedziała Sansie — osobą, której całe życie było zmierzaniem do jednego, konkretnie wyznaczonego celu. Czy chodzi w tym bardziej o żądzę władzy? Chęć zemsty? Potrzebę odebrania tego, co należy się jej rodzinie? Pewnie o wszystko po trochu. Niezależnie jednak od motywacji, Dany nie zna innego życie, nie ma innego celu. I lepiej nie stawać jej na drodze.
Gra o tron — o co chodzi Nocnemu Królowi?
Nie wiemy, jak będzie wyglądał krajobraz po bitwie, ale wiemy jedno — na kogo poluje Nocny Król. Zgodnie z podejrzeniami, chodzi o Brana, a dokładniej Trójoką Wronę, jako kogoś, kto jest pamięcią tego świata. Nocny Król chce zniszczyć świat i sprowadzić na ludzkość Wieczną Noc. To Bran jest tym, kto stoi mu na drodze, bo ma w sobie całą historię Westeros. I dlatego należy go za wszelką cenę ochronić.
Choć osoby się zgadzają, to trochę inne wyjaśnienie niż to z fanowskich teorii. I wcale nie chodzi mi o te mówiące, że Bran jest Nocnym Królem — bardziej o te, że jest człowiekiem, który ma moc, aby Nocnego Króla zniszczyć i to dlatego ten chce go wykończyć. Serial obrał nieco inny sposób spojrzenia na tę postać — bardziej metaforyczny i bardziej w duchu historii, która jest sagą, a więc musi żyć, być przekazana dalej. Ktoś musi opowiedzieć kolejnym pokoleniom wszystko, także to, co dopiero nas czeka.
Patrząc na makietę z bitwą o Winterfell, można było naprawdę przejąć się tym, co czeka naszych bohaterów. Owszem, taktycznie są pewnie lepsi. Owszem, mają arsenał broni i dwa zionące ogniem smoki. Ale też mają więcej do stracenia, są tylko ludźmi i jest ich garstka w porównaniu z masą Białych Wędrowców. Za tydzień będziemy prawdopodobnie opłakiwać większość osób, dzielących się dzisiaj winem i historiami o życiu przy kominku. Może zmienić się krajobraz polityczny. Może wejść do akcji Cersei. Może pojawić się z zaskoczenia Bronn i dokonać bohaterskiego czynu. Ktoś może okazać się księciem obiecanym z przepowiedni. Ale nawet jeśli Westeros zostanie już teraz uratowane, cena będzie straszna.
Wszystko wskazuje na to, że zginie wielu naszych ulubionych bohaterów, zwłaszcza tych z drugiego planu. Pocałunek Missandei i Szarego Robaka wyglądał na pożegnanie. Historie takich postaci jak Davos, Edd Cierpiętnik, Berric Dondarrion, Theon (ależ powitanie z Sansą!), Podrick, Tormund, dzielna Lyanna Mormont czy nawet Brienne i Jaime ("Skąd wiesz, że jest w ogóle jakieś później?" — zapytał go Bran, zapewne nie bez powodu), wydają się dobiegać naturalnego końca. Nie zdziwię się, jeśli w boju padnie Arya albo coś złego spotka Sansę.
Nie będę zaskoczona, jeśli coś makabrycznego wydarzy się w kryptach Winterfell (za dużo razy powtórzono, jak tam bezpiecznie). Wierzę za to, że Zabójca Białych Wędrowców oraz Kochanek, Samwell Tarly, przetrwa absolutnie wszystko. I nie sądzę też, żeby w tym momencie śmierć groziła Jonowi. Jego warta zdecydowanie się nie zakończyła. Podobnie jak warta Tyriona, który będzie jeszcze potrzebny, co zasugerowano w tym odcinku kilkakrotnie.
Czekam z mieszanką niecierpliwości i strachu, a tymczasem raz jeszcze powtórzę: nie spodziewałam się po "Grze o tron" tak świetnego, dojrzałego, skupionego na postaciach odcinka jak dzisiejszy. Niezależnie od tego, co będzie dalej, "A Knight of the Seven Kingdoms" ląduje wysoko na liście moich ulubionych odcinków serialu.