Nasze podsumowanie tygodnia — dziś same hity!
Redakcja
14 kwietnia 2019, 22:03
"Obsesja Eve" (Fot. BBC America)
W tym tygodniu nie rozdajemy żadnych kitów, są tylko serialowe hity. Wśród nich powrót "Obsesji Eve", finały "Fleabag" i "Derry Girls", a także to, co "Veep" zrobił z #MeToo.
W tym tygodniu nie rozdajemy żadnych kitów, są tylko serialowe hity. Wśród nich powrót "Obsesji Eve", finały "Fleabag" i "Derry Girls", a także to, co "Veep" zrobił z #MeToo.
Hit tygodnia: Perfekcyjne zakończenie Fleabag
Musiało się tak skończyć. Doskonały pod każdym względem drugi sezon "Fleabag" musiał zostać spuentowany genialnym finałem – tym bardziej, że to prawdopodobnie również zakończenie serialu. I choć bardzo chcielibyśmy, żeby Phoebe Waller-Bridge jednak zmieniła zdanie na ten temat, nie da się ukryć, że rozstała się z nami i swoją bohaterką w idealny sposób.
A przecież na pierwszy rzut oka nie jest to takie oczywiste, bo "Fleabag" nie poszła w oklepane rozwiązania. No dobrze, ktoś wprawdzie pobiegł na lotnisko za ukochanym, ale już happy endu w relacji z seksownym księdzem nie było. Dostaliśmy za to jego szczere i pełne emocji kazanie na temat miłości, po którym już można się było domyślać, że Fleabag jednak nie wyjdzie zwycięsko z rywalizacji z Bogiem.
W takim razie gorzkie pożegnanie? Nie do końca i to z kilku powodów. Po pierwsze, mieliśmy w tym odcinku kilka bardzo znaczących scen, że wspomnę tylko o wreszcie pozbywającej się męża Claire czy rozmowie Fleabag z ojcem. Co jednak najistotniejsze, wszystko to odsłaniało przed nami prawdziwą twarz bohaterki – dotąd widoczną tylko w najgorszych chwilach, gdy ta opuszczała broniącą ją przed uczuciami tarczę sarkazmu.
Tutaj przestała się za nią chować, pokazując wreszcie autentyczne oblicze osoby, która przyjęła w życiu wiele bolesnych ciosów, ale bynajmniej nie została przez to pozbawiona ludzkich emocji. Wręcz przeciwnie, rozumie je nawet lepiej od wszystkich innych, przez co tak trudno pogodzić jej się z niektórymi sytuacjami. Odpuszczając, pokazała jednak prawdziwą siłę, która każe nam myśleć, że cokolwiek by się stało dalej, Fleabag sobie poradzi. Bez nas, bo najzwyczajniej w świecie nie jesteśmy już potrzebni – trudno o lepszy i bardziej przewrotny finał tej fantastycznej historii. [Mateusz Piesowicz]
Hit tygodnia: Obsesja Eve wraca poraniona, ale w świetnej formie
Jeśli ktoś się obawiał, że zastąpienie Phoebe Waller-Bridge przez Emerald Fennell jakoś szczególnie zmieni niepowtarzalną "Obsesję Eve" w 2. serii, to po pierwszym odcinku mógł odetchnąć z ulgą. Dostaliśmy właściwie więcej tego samego, co w przypadku serialu tak pokręconego i trudnego do zakwalifikowania stanowi komplement.
Eve i Villanelle po krwawej konfrontacji z finału 1. sezonu oglądaliśmy tym razem osobno, jednak porównywanie ich podróży było fascynujące. Agentka MI6 próbowała uciec przez zabójcami, ale i własnymi wyrzutami sumienia, do domu, po drodze przerywając jakieś parze romantyczne oświadczyny i wyśmiewając zarzut o uzależnienie. Potem kupiła masę drogich okien, by wylądować w samym oku cyklonu, gdy Carolyn na nowo wciągnęła ją w szukanie Villanelle.
Seryjna morderczyni tymczasem leczyła rany, ale już planowała podróż do Anglii. Dźgnięcie nożem uznała bowiem, może i słusznie, za dowód zaangażowania Eve. Ale że w międzyczasie Villanelle leżała w szpitalu, gdzie, ot tak, w odruchu po swojemu rozumianego współczucia, zabiła pomocnego nastolatka, to wycieczka w pogoni za obsesją musiała chwilę zaczekać.
Po "Do You Know How to Dispose of a Body?" nie wiemy szczególnie więcej niż przed tym odcinkiem, ale za to obejrzeliśmy świetny wstęp do dalszych gier. Coś się pewnie z czasem wyjaśni i miło byłoby się przekonać, po której stronie stoi Carolyn i kto tu właściwie kogo goni. Ale póki co warto rozkoszować się czystą, nieco może perwersyjną przyjemnością śledzenia nieprzewidywalnych poczynań głównych bohaterek, których relacja wciąż jest daleka od jasnego zdefiniowania. [Kamila Czaja]
Hit tygodnia: Fosse/Verdon i życie jak kabaret
Zdania na temat "Fosse/Verdon" są podzielone i nas to nie dziwi. Rozumiemy, czemu mogliście spodziewać się więcej po skomplikowanej relacji Boba Fossego i Gwen Verdon i czuć rozczarowanie zwłaszcza tym, że serial skupia się póki co wyłącznie na jego perspektywie. A tak się składa, że Michelle Williams w swoich scenach naprawdę błyszczy, podczas gdy Sam Rockwell wypada tylko i aż bardzo dobrze.
Kolejne odcinki albo nas do serialu telewizji FX zachęcą, albo zniechęcą, a na razie dajemy lekko naciągany hit za to wszystko, co nas w "Fosse/Verdon" zachwyciło. Czyli stojącą na najwyższym poziomie realizację, doskonałe aktorstwo i choreografię oraz równie wyśmienite charakteryzacje. Za dobre odtworzenie najbardziej kultowych musicalowych numerów i pomysłowe zmontowanie ich z tym, co dzieje się w życiu bohaterów. Za to, że jest rytm, błysk i cały ten jazz.
Nawet jeśli serial koniec końców nie spełni wysokich oczekiwań, dla fanów musicali to wciąż gratka, bo niewiele jest seriali o tej tematyce. Choćby dlatego "Fosse/Verdon" może liczyć na wierną publikę i my będziemy jej częścią, oby do samego końca. [Marta Wawrzyn]
Hit tygodnia: Veep i jego własne #MeToo
Wśród wszystkich poruszanych (i wyśmiewanych) w "Veepie" znanych z rzeczywistości tematów, musiał pojawić się i ten. Można się było tylko zastanawiać, która z wielu okropnych serialowych postaci zostanie wzięta na celownik – wybór i możliwości były wszak ogromne. Nie byliby jednak twórcy serialu sobą, gdyby poszli na taką łatwiznę.
Ich #MeToo nie uderzyło więc po prostu w banalny cel, jakim był sam sprowadzający na siebie katastrofę za katastrofą Jonah, lecz wyewoluowało w #NotMe – ruch broniący dobrego imienia wszystkich ofiar rzekomego randkowania z kongresmenem Ryanem. Nie da się zaprzeczyć, że to idea godna największego wsparcia i pewnie też stosownej powagi, ale akurat z jej utrzymaniem wszyscy oglądający bez wątpienia mieli poważny problem.
Podobnie zresztą jak w jeszcze kilku innych momentach odcinka, który poza wznoszącym się na wyżyny twórczej kreatywności naśmiewaniem z Jonah, spędziliśmy głównie w Aspen, oglądając, jak Selina i Tom za nic mieli różne formy poniżania, płaszcząc się przed niejakim Felixem Wade'em (William Fichtner). Czy może raczej jego pieniędzmi, dla zdobycia których nie cofali się przed niczym. Nawet wyznaniem miłości w wyjątkowo fatalnym momencie. Szczerym? Może nawet bym w to uwierzył, gdyby nie ta druga Amy (Rhea Seehorn z "Better Call Saul").
Piękna chwila trwała zatem jak zawsze krótko – Selina już prawie wygrała, był nawet toast z prosecco (tylko Gary mógł na to wpaść), ale w ostatniej chwili Mike znów wszystko zepsuł i piękna rzeczywistość runęła w gruzach. Niby znamy to doskonale, a wciąż bawi. Nie wątpię, że będzie tak do samego końca. [Mateusz Piesowicz]
Hit tygodnia: Derry Girls przypomina, co jest najważniejsze
Do Derry przyjechał Bill Clinton. Całe miasto oszalało, a najbardziej dziadek Joe, wyprawiający się na misję w poszukiwaniu prezydenta USA z wciągniętym w sam środek tej manii biednym Gerrym i jak zwykle cudownie nudnym Colmem. Natomiast inni bohaterowie sitcomu uciekali ze szkoły, bili się z małymi dziewczynkami, kupowali wadliwe flagi i pucowali dom na cześć historycznej wizyty.
Ale w finale 2. serii "Derry Girls" to nie Bill Clinton był najważniejszy. Świetnie skonstruowany odcinek miał nas wciągnąć w wir przygotowań i nastawić na kulminację w postaci politycznego przemówienia o pokoju i nadziei. Tymczasem priorytety zarówno twórców, jak i bohaterów okazały się inne.
Można było się domyślać, że przyjazd matki Jamesa sprawi problemy, ale i tak decyzja chłopaka, by wrócić do Anglii, potrafiła zszokować i wzruszyć. Zwłaszcza gdy niedojrzała, lekceważąca na co dzień kuzyna Michelle tłumaczyła mu, że to błąd. Że powinien zostać, bo jest teraz jedną z Derry Girls.
James zawraca i deklaruje swoją prawdziwą tożsamość, a prezydent Stanów Zjednoczonych wobec prywatnych emocji natychmiast idzie w odstawkę. "Derry Girls" pokazuje, że pokój na świecie jest ważny, ale żadna oficjalna wizyta nie może równać się z więziami tworzonymi w nastoletniej codzienności, w rytmie Take That czy Ace of Base.
Cudowna północnoirlandzka komedia dała nam fantastyczny sezon, pełen śmiechu i wzruszeń. "The President" to godne zamknięcie serii przypomnieniem, że wielkie sprawy może i są wielkie, ale tak naprawdę liczy się bycie razem i wspólne pakowanie się w dziwaczne kłopoty. [Kamila Czaja]
Hit tygodnia: Wielkie konflikty w What We Do in the Shadows
Kolejna wizyta u naszych znajomych krwiopijców ze Staten Island stała pod znakiem konfliktów. Jednego odwiecznego – pomiędzy wampirami i wilkołakami, oraz drugiego nieco mniej oklepanego, pomiędzy wampirem energetycznym i emocjonalnym. Obydwa jedyne w swoim rodzaju, ale w "What We Do in the Shadows" nie spodziewamy się już niczego innego.
Obalił zatem ten odcinek kilka mitów (nie wszystkie wilkołaki są Indianami!), a kilka innych potwierdził, ale przede wszystkim zafundował nam niespodziewane emocje, gdy Nandor stanął oko w oko z potwornym Tobym. Przegrana sprawa? Ktoś tu nie docenił sprytu otomańskiego wojownika, który nie musi sięgać po straszliwe bronie, gdy ma w zanadrzu gumową kość. "Dziś jest dobra noc na śmierć" – mówił przed walką i trzeba było go posłuchać, a może obeszłoby się bez tragedii.
Nie doszło do niej z kolei w starciu Colina Robinsona z Evie Russell (Vanessa Bayer), które przechodziło przez bardzo różne etapy. Od rozpoznania przeciwnika, poprzez rywalizację o energię/emocje bezbronnych ofiar, aż po efektowny pojedynek w samym środku biura, w którym zabrakło zwycięzcy. Narodził się za to przedziwny związek i aż szkoda, że nie przetrwał nieco dłużej. Z drugiej strony, może i lepiej – przynajmniej widać, że twórcy "What We Do in the Shadows" nie zamierzają trzymać się za długo nawet najlepszych pomysłów. [Mateusz Piesowicz]