"Shameless" mówi szybkie "żegnam" w finale 9. sezonu – recenzja
Mateusz Piesowicz
13 marca 2019, 20:02
"Shameless" (fot. Showtime)
Ze względu na wagę zawartych w nim wydarzeń, finał 9. sezonu "Shameless" miał być może nawet najważniejszym odcinkiem w historii serialu. Jak na taki ciężar gatunkowy wyszło dość nijako. Spoilery.
Ze względu na wagę zawartych w nim wydarzeń, finał 9. sezonu "Shameless" miał być może nawet najważniejszym odcinkiem w historii serialu. Jak na taki ciężar gatunkowy wyszło dość nijako. Spoilery.
Odkąd Emmy Rossum ogłosiła, że wraz z końcem 9. sezonu odchodzi z "Shameless", wszystkie serialowe wydarzenia zostały podporządkowane Fionie. Na drugi plan zeszły kolejne szaleństwa Franka, próby dorośnięcia w wykonaniu Lipa czy dziwny uczuciowy trójkąt z udziałem Carla i Debbie. Liczył się tylko sposób, w jaki twórcy wypiszą z serialu jego najważniejszą bohaterkę, a obserwując jej szybką drogę na dno, obawy wobec tego zakończenia były w pełni uzasadnione. Przynajmniej do zeszłego tygodnia, gdy najstarszej Gallagherównie spadło z nieba sto tysięcy i już wiedzieliśmy, dokąd to zmierza.
Shameless sezon 9 – pożegnanie Fiony
Nie będę ukrywał, że jestem tym wszystkim nieco rozczarowany. Pewnie, mogło być znacznie gorzej, bo przecież twórcy mogli wybrać jakieś ostateczne rozwiązanie (mam nadzieję, że nawet im to nie przeszło przez głowę). Nie trzeba mnie również przekonywać, że nikt inny w "Shameless" nie zasłużył sobie na happy end bardziej od Fiony. A wreszcie nie jest powiedziane, że nasza bohaterka już do tego świata nie wróci, w końcu drzwi są otwarte na oścież. Jednak po obejrzeniu "Found" nie mogę się pozbyć wrażenia, że Fiona Gallagher zasługiwała na więcej.
Są rzecz jasna okoliczności usprawiedliwiające, bo z tego co wiemy, gdy Emmy Rossum ogłosiła swoją decyzję, twórcy mieli czas na przepisanie tylko końcówki sezonu, co wymuszało pośpiech. Ale czy tym można tłumaczyć wszystko? Moim zdaniem nie. Nie w przypadku kogoś tak istotnego dla serialu, kto był jego fundamentem przez dziewięć sezonów i na kim w ogromnym stopniu opierało się całe "Shameless". Takiej postaci nie można ot tak pożegnać, stwierdzając ni stąd, ni zowąd, że z dala od Chicago i reszty rodziny będzie jej znacznie lepiej.
Mogę się zgodzić z ogólnym założeniem tego pomysłu – tak, Fiona miała pełne prawo wziąć wreszcie swoje życie we własne ręce i uciec jak najdalej od South Side. Ba, powinna to zrobić znacznie wcześniej, bo jej rodzeństwo już od jakiegoś czasu radziło sobie doskonale (jak na Gallagherów) bez pomocy starszej siostry. Problem w tym, że gdy ten wyczekiwany moment wreszcie nadszedł, nie sposób w niego uwierzyć.
Fiona otrzymuje niespodziewany zastrzyk gotówki. Pozbywa się wiszącego jej nad głową wyroku. Rozmawia z Ianem (który zaliczył wcześniejszy powrót do serialu, niż zapowiadano) i przekonuje się co do słuszności swojej decyzji. Pakuje walizki i wychodzi po angielsku, zostawiając za sobą tylko czek na pięćdziesiąt tysięcy. Wszyscy są przez chwilę w szoku, ale zaraz potem godzą się z sytuacją, wiedząc, że to najlepsze wyjście. "I żyli długo i szczęśliwie" – chciałoby się dodać.
Shameless sezon 9 – finał daleki od ideału
Niestety, drodzy państwo, nie kupuję tego. Pewnie, troszkę się wzruszyłem, zwłaszcza podczas pożegnania Fiony z Frankiem (zdecydowanie najlepsza scena w odcinku), ale jako całość ten fabularny konstrukt zwyczajnie nie ma sensu. Co więcej, wydaje mi się, że twórcy doskonale zdawali sobie z tego sprawę, wsadzając bohaterkę jak najszybciej w lecący nie wiadomo dokąd samolot, by przypadkiem nikt nie zdążył jej nakłonić do powrotu i by widzowie nie zaczęli rozkładać sytuacji na czynniki pierwsze.
Rzucanie wszystkiego i zaczynanie od zera to nie jest oczywiście kompletnie zły pomysł – on po prostu nie działa w tym przypadku. Nieraz widzieliśmy Gallagherów podejmujących w sekundę wielkie decyzje, jednak rzadko kiedy aż tak mocno czuć było, że ktoś rozpaczliwie próbuje nam wcisnąć kit. Fiona obudziła się sto tysięcy bogatsza i nagle zobaczyła, że nie jest już do niczego potrzebna. Jej młodsze rodzeństwo potrafi o siebie (i o unieruchomionego Franka) świetnie zadbać, już nawet śniadania nie trzeba im robić. A w ogóle to zwolnienie pokoju bardzo by się przydało, bo zaczyna się robić ciasno. Prawda, że wszystko do siebie ładnie pasuje?
Owszem, jeśli bylibyśmy do tego przygotowywani od jakiegoś czasu. Nie, gdy ledwie dwa odcinki temu Fiona była na dnie i bez perspektyw na szybkie odbicie się od niego. Nie, gdy próbuje się nas usilnie przekonać, że tak naprawdę bohaterka Emmy Rossum już od pewnego czasu jest tu zupełnie zbędna, bo wszyscy radzą sobie znakomicie sami. Pal licho fakt, że jest ciągle prawnym opiekunem Carla i Liama, którego nawet nie poinformowała o swoich planach, bo ten akurat wyprowadził się z domu. A to pech.
No dobrze, mniejsza o logikę, z tą "Shameless" często bywało na bakier. Znacznie bardziej uwiera fakt, jak mało w tym wszystkim autentycznych emocji. W odcinku, który powinniśmy zapamiętać na długo, a z przejęcia powinno nam odejmować mowę, zabrakło jakichkolwiek silniejszych wzruszeń. Ot, kolejny finał, nic specjalnego. Pokazując nam Gallagherów imprezujących chwilę po odejściu Fiony, twórcy wysyłają przekaz, że nic wielkiego się nie stało i przedstawienie musi trwać dalej. Ale czy tak naprawdę jest? Czy to rzeczywiście tylko jeszcze jedno z wielu pożegnań z serialem? Odpowiedź nasuwa się sama.
Shameless bez Fiony – czy to ma sens?
Pora zatem zadać pytanie, które wisiało nad "Shameless" od dłuższego czasu. Czy dalsze ciągnięcie tej opowieści ma w tym momencie jakikolwiek sens? Jasne, wiemy że kontynuacja będzie, a historii do opowiedzenia z pewnością nie zabraknie. Lip, który najwyraźniej szykuje się do zostania ojcem, powinien zadbać o nieco poważniejszy aspekt, Frank zrównoważy to kolejnym odlotowym pomysłem, Kev i V zapewnią jeszcze większe dawki absurdu i tak dalej. Nic w South Side nie musi się zmieniać, co jednak nie znaczy, że nie powinno.
Przez sytuację z Fioną mocniej niż kiedykolwiek w oczy rzuca się bowiem fakt, że twórcy kompletnie nie mają długofalowego planu na swoje postaci. Emmy Rossum oświadczyła, że ma dość? W porządku, jakoś ją wypiszemy. I co, tak samo będzie z resztą? Znikną, gdy zechcą, a potem mogą się pojawić, gdy okoliczności znów będą sprzyjające (przypadek Iana)? Nie wiem jak wam, ale mnie taki sposób konstruowania serialu wyjątkowo nie pasuje, bo zamienia "Shameless" w tandetną operę mydlaną. Produkcję, w której ciąg narracyjny schodzi na drugi plan, ponieważ liczy się tylko tu i teraz. Przez to historie poszczególnych bohaterów prowadzą donikąd, a budowane od lat opowieści można przekreślić w ciągu godziny czy dwóch.
I jakkolwiek ciągle z umiarkowaną przyjemnością śledzę pokręcone życie Gallagherów, a nawet mogę powiedzieć, że podobają mi się niektóre rozwiązania (wprowadzenie Tami i Kelly wygląda na strzały w dziesiątkę), tak trudno mi ekscytować się perspektywą kolejnych sezonów. Nie tyle z powodu braku Fiony, co z obawy, że kolejni pójdą w jej ślady. Nie chcę wszak oglądać, jak bohaterowie, do których bardzo mocno się przywiązałem, zostają szybko porzuceni, bo akurat w ten sposób ułożyła się pozaserialowa rzeczywistość.
"Shameless" długo i skutecznie przekonywało nas, że te przerysowane postacie to prawdziwi ludzie, a więzi między nimi są trwalsze, niż w wielu poważniejszych ekranowych opowieściach. Teraz to wszystko zostało podważone i mam duże wątpliwości, czy dam się twórcom oszukać jeszcze raz.