"New Girl", czyli serial jak landrynka
Marta Rosenblatt
14 marca 2012, 19:49
"New Girl" to serial jak landrynka – ma przyjemny smak, ale to szybko mija. Trzeba jednak przyznać, że odcinki z tego roku są znacznie ciekawsze od jesiennych.
"New Girl" to serial jak landrynka – ma przyjemny smak, ale to szybko mija. Trzeba jednak przyznać, że odcinki z tego roku są znacznie ciekawsze od jesiennych.
Jak przyznałam kiedyś na Serialowej, "New Girl" oglądam głównie dla aktorki odtwarzającej tytułową nową dziewczynę – Zooey Deschanel. Jednak nawet taka zagorzała fanka jak ja ma swoją wytrzymałość. Przed przerwą zimową scenarzyści serialu wciąż ją testowali. Jak już wspomniałam, bardzo lubię Zooey. Jednak stare chińskie przysłowie mówi, że co za dużo to niezdrowo.
Niestety, często miałam wrażenie, że akcja serialu opiera się głównie na "postawmy Zooey przed kamerą i niech robi te swoje dziwne rzeczy". Pytam się, ileż można jechać na tych samych gagach, które zresztą przeważnie nie były najwyższych lotów? Jess rozbiera się omyłkowo przed swoim (eks)chłopakiem i jego dziewczyną, Jess rozbiera się przed Nickiem. Nie zdziwiłabym się, jeżeli w którymś z nowych odcinków Jess rozebrałaby się jeszcze przed kimś.
Owszem, w "New Girl" nie ma kloaczno-kiblowego poczucia humoru, które serwują nam nowe sitcomy. Nie ma też śmiechu z offu co również jest plusm. Tylko czy brak rynsztokowych dowcipów musi oznaczać nudę? Niestety, w większości pierwszych odcinków – tak.
Na próżno szukać tu dobrych dialogów, komizm słowny kuleje. W ogóle najlepiej, jak po prostu "coś" się dzieje. W odcinkach, które opierały się właściwie na samych dialogach i minimalnej akcji, wiało nudą. A to naprawdę wyczyn – bo mówimy o odcinkach, które trwają po 20 minut. Kuriozum był ostatni przed zimową przerwą odcinek "świąteczny". Niby pokazano nam bożonarodzeniowe przyjęcie organizowane przez firmę Schmidta, jednak emocje były jak na przysłowiowych grzybach A scena, w której chłopak Jess dowiaduje się, co ona tak naprawdę czuje do niego (lub raczej czego nie czuje) była usypiająca niczym jakaś kuchenna gadka w "Barwach szczęścia". No i finał, który był po prostu na siłę.
W ogóle miałam wrażenie, że wiele rzeczy w tym serialu jest na siłę. Niby mamy serial o paczce przyjaciół mieszkających razem – co z założenia jest fajne, ale coś się nie klei. O ile "Przyjaciele" pracowali na status kultowego serialu wiele lat, to producenci "New Girl" chcą mieć go od razu. Niestety, tak się po prostu nie da. Te wszystkie reklamy, proma odcinków, słitfocie Zooey na Twitterze miały za zadanie nas przekonać, jaki serial jest cool. Bezwzględnie ma on zadatki na hit, ale do tej pory ten ogromny potencjał jest bezmyślnie marnowany.
Największą wadą jesiennych odcinków był strasznie nierówny poziom. Patent "nowy odcinek, inny scenarzysta" jak na razie się nie sprawdził. Na szczęście zimowa przerwa wyszła na dobre "New Girl", poziom się wyrównał i przede wszystkim wreszcie coś się dzieje. Duża w tym zasługa nowych postaci. Mimo że niektóre występy były czysto epizodyczne, to rozkręciły cały serial. Naprawdę fajnie, że ktoś czasem ingeruje w świat naszych bohaterów, bo ileż można patrzeć jak cała czwórka kisi się we własnym sosie?
Najbardziej bym chciała, gdyby w każdym odcinku pojawiał się jakiś charakterystyczny bohater. Przyznaję, że scenarzyści mają talent do wymyślania osobliwych postaci. Takich jak na przykład dozorca, który ma ochotę na trójkąt z Jess i Nickiem czy "chłopak na jedną noc" (w tej roli znany z "True Blood" Ryan Kwanten). Poznaliśmy też inną przyjaciółkę Jess – Sadie , panią ginekolog, która, tak się zabawnie składa, przy okazji jest też lesbijką. Oczywiście musiały pojawić się sugestie do jej orientacji, ale na szczęście nie tak prostackie, jak można było się tego spodziewać.
Jednak największego kopniaka serialowi dała postać Julii (w tej roli Lizzy Caplan). Nowa dziewczyna Nicka (właściwie już eksdziewczyna) to totalne przeciwieństwo Jess. Poważna pani prawnik, nie cierpiąca słodyczy, sukienek w groszki, wstążek i tego wszystkiego, co definiuje J. Aż żal, że dłużej nie będziemy mieli okazji jej oglądać, bo znakomicie równoważyła hiperdziewczęcość Jess Day.
Oczywiście, zerwanie było nieuniknione, gdyż Julia po prostu do Nicka nie pasowała. Wszystko wskazuje na to, że prędzej czy później doczekamy się romansu czy też czegoś w tym guście między Jess a Nickiem. Ja jakoś specjalnie nie kibicuję tej dwójce, ale wiem, że wielu fanów serialu na to czeka. Mam tylko nadzieję, że serial nie zmieni się z opowiastki o współlokatorach w słitaśne love story. Podobne oczekiwania mam do drugiej pary – jak było do przewidzenia, Schmidt i Cece wreszcie to zrobili. Jak na razie Cecilia, wstydzi się Schmidta i dopuszcza do siebie myśli, że facet taki jak S. może ją pociągać, a co gorsza, że może się w nim zakochać. Tylko czekać, aż Schmidt bardziej się zaangażuje i wyzna jej miłość, co może być zabawne. Byle nie zrobili z nich szczęśliwej i nudnej parki.
Jeżeli następne odcinki będą podobne, to powinno być dobrze. Nie rewelacyjnie, ale dobrze. Szczerze wątpię, aby "New Girl" zapisała się złotymi zgłoskami w historii amerykańskiej telewizji, a tym bardziej komedii. Nikt nie będzie cytował tekstów, raczej żadna postać nie wejdzie na stałe do popkultury. Jest to produkcja z gatunku sympatycznych. Najlepsze odcinki potrafią poprawić humor, ale nic poza tym.
Ten serial jest trochę landrynka – ma przyjemny smak, ale to szybko mija. Nie tęskni się specjalnie za nim, ani tym bardziej się o nim nie myśli. Ot, jest pod ręką to fajnie. Nie ma? Trudno.