"MotherFatherSon" to pusta artystyczna wizja – recenzja premiery brytyjskiego serialu
Mateusz Piesowicz
8 marca 2019, 22:03
"MotherFatherSon" (Fot. BBC)
Richard Gere to kolejne duże nazwisko, które trafiło na mały ekran – ale czy serial z jego udziałem oferuje coś więcej niż telewizyjni konkurenci? Spoilery z pierwszego odcinka.
Richard Gere to kolejne duże nazwisko, które trafiło na mały ekran – ale czy serial z jego udziałem oferuje coś więcej niż telewizyjni konkurenci? Spoilery z pierwszego odcinka.
Znakomita obsada, błyskotliwy twórca, wielowarstwowy scenariusz i stylowe zdjęcia, a wszystko to w brytyjskim wydaniu. Brzmi jak niezawodny przepis na telewizyjny dramat z wyższej półki, ale jak to często bywa, przewidywania swoje, a rzeczywistość swoje. Gdybyśmy zostali przy tych pierwszych, "MotherFatherSon" od BBC nie miałoby prawa nas rozczarować, bo wymienione wyżej warunki spełnia w stu procentach. Tylko co z tego, skoro ekranowy efekt jest praktycznie nieoglądalny?
MotherFatherSon – świetna obsada, mdły serial
Zacznijmy jednak od początku, czyli od twórcy. Tom Rob Smith to wszak nazwisko, które może wam już coś mówić. Brytyjski pisarz robi szybką telewizyjną karierę, mając już na koncie zarówno udany debiut w BBC ("London Spy"), jak i sukces za oceanem w postaci "Zabójstwa Versace", do którego napisał scenariusz. Obydwa seriale zdecydowanie wyróżniały się na tle konkurencji, więc od jego kolejnego dzieła oczekiwaliśmy dokładnie tego samego. I w pewnym sensie mu się udało, bo "MotherFatherSon" rzeczywiście wybija się w tłumie.
Szkoda tylko, że nie w taki sposób, jak jego poprzednicy, bo o ile dotąd specyficzny styl Smitha działał na korzyść serialowych historii, w tym przypadku jest dokładnie odwrotnie – im dziwniej, tym gorzej. Ale do tego dochodzimy dopiero po pewnym czasie, bo początkowo "MotherFatherSon" wygląda dość stereotypowo. Na tyle, że jeśli oglądaliście "Sukcesję" od HBO, możecie przeżyć małe déjà vu.
Oto poznajemy bowiem Maxa Fincha (Richard Gere w pierwszej telewizyjnej roli od ponad czterdziestu lat), właściciela medialnego imperium i człowieka tak potężnego, że najważniejsi brytyjscy politycy się przed nim płaszczą, a ci do tych stanowisk aspirujący wiedzą, że bez jego wsparcia niczego nie osiągną. I nie zgadniecie co – w życiu prywatnym wiedzie mu się już znacznie gorzej.
Syn i dziedzic, Caden (Billy Howle), wprawdzie kieruje tatusiową gazetą, ale poza tym wciąga kokainę i ma ewidentne problemy psychiczne, a jego matka i była żona Maxa, Kathryn (Helen McCrory), odcięła się od rodziny, pracując w schronisku dla bezdomnych. Wiadomo, że familijnej sielanki tu nie będzie, a przecież w świecie, w którym przecinają się wielkie interesy, media i polityka każde potknięcie może mieć kolosalne skutki.
MotherFatherSon – thriller bez krzty napięcia
A to jeszcze bynajmniej nie wszystko, bo musicie wiedzieć, że "MotherFatherSon" było zapowiadane jako thriller i takie też stara się sprawiać pozory. No właśnie, "stara się", bo nie są to próby szczególnie udane. Niby zaczynamy tu od sprawy pewnej zaginionej dziewczyny, która potem przewija się przez cały odcinek za sprawą dwójki reporterów (w tych rolach Paul Ready i Sinéad Cusack), ale trudno pozbyć się wrażenia, że wciskana jest do fabuły na siłę.
Podejście w stylu "mamy mroczną tajemnicę, ale wam nie powiemy" może się oczywiście świetnie sprawdzać, ale żeby tak było, wypada najpierw stworzyć interesujących bohaterów i intrygujące tło. A w obydwu tych punktach serial BBC poległ, relacje międzyludzkie opierając na nienaturalnych i egzaltowanych dialogach, które w chłodnym serialowym świecie brzmią momentami niezmierzenie zabawnie. Mój faworyt to zdecydowanie wspomnienie o konającej foce okraszone śpiewem i smutnymi spojrzeniami. Naprawdę doceniam wrażliwość artystyczną Toma Roba Smitha, ale tutaj ewidentnie przedobrzył.
Oczywiście to nie tak, że "MotherFatherSon" oferuje tylko nietrafione pseudopoetyckie wstawki. O nie, twórca poszedł dalej, chcąc połączyć wyjątkową tonację ze znacznie bardziej przyziemną tematyką, co miało w efekcie dać poczucie kompletnej emocjonalnej pustki towarzyszącej bohaterom. Tak przynajmniej sądzę, bo inaczej trudno mi wytłumaczyć kolejne co najmniej dziwne sceny, jak rozmowę Maxa z synem, w której ojcowskie pretensje ukryto pod tatarem wołowym (serio!) albo bardzo niecodzienną wizytę prostytutki. Co jeszcze, może operacja na otwartym mózgu? Chwila…
MotherFatherSon – dalej będzie lepiej?
Jak więc może się już domyślacie, "MotherFatherSon" pod przykrywką czegoś znacznie głębszego wydaje się skrywać dość banalną historię o władzy i zmieniającym się na gorsze świecie. Takim, gdzie nie liczą się już ani na zwykłe uczucia, ani dziennikarskie standardy, za to zawsze znajdzie się w nim miejsce na wyjątkowo paskudny narkotyczny trip. Tak, wiem, twórca chciał w ten sposób ogołocić serialową rzeczywistość z emocji – problem w tym, że przy okazji wyssał z niej wszelkie przejawy życia.
Co jeszcze nie oznacza, że produkcję BBC trzeba już spisywać na straty. Za dużo tu talentu po obydwu stronach kamery (oprócz już wymienionych jest też choćby Sarah Lancashire z "Happy Valley"), by nie mieć nadziei na poprawę. Zwłaszcza że w teorii wygląda to wszystko naprawdę nieźle (dosłownie – pod względem realizacyjnym "MotherFatherSon" to najwyższa półka) i nie chce mi się wierzyć, by całość miała być równie nędzna, co premierowy odcinek. Ale może po prostu przemawia przez mnie fan brytyjskiej telewizji, który nie chce dopuścić do siebie myśli, ze nawet w BBC coś mogło mocno nie wypalić.