"Detektyw" idzie pod prąd w odważnym finale 3. sezonu — recenzja
Marta Wawrzyn
26 lutego 2019, 22:02
"Detektyw" (Fot. HBO)
W 3. sezonie "Detektywa" mniej liczyło się śledztwo i pytanie "kto to zrobił?", a bardziej opowieść o drodze, którą przebył Wayne Hays na przestrzeni 35 lat. Podsumowujemy finał ze spoilerami.
W 3. sezonie "Detektywa" mniej liczyło się śledztwo i pytanie "kto to zrobił?", a bardziej opowieść o drodze, którą przebył Wayne Hays na przestrzeni 35 lat. Podsumowujemy finał ze spoilerami.
Niemal 75 minut liczył finał 3. sezonu "Detektywa" i z tego co zdążyłam się zorientować, nie brakuje rozczarowanych i jego długością, i tym jak wyglądał ostatni akt śledztwa ws. dzieci Purcellów. Dokładnie tak samo było pięć lat temu, kiedy Nic Pizzolatto namnożył tajemnic, symboli i zachęcił nas do poszukiwania Króla w Żółci, by w finale przyznać, że to wszystko zmyłka, i podsumować całą historię prostym: życie jest frustrujące i sprawy kryminalne też. Nie wszystko zostaje rozwiązane w stu procentach, nie każdy winny ląduje za kratkami.
3. sezon okazał się być od początku do końca piosenką, którą lubimy, bo znamy, tj. powtórzył ten sam schemat w trochę tylko zmienionych okolicznościach. Detektywi Wayne Hays (Mahershala Ali, od wczoraj laureat dwóch Oscarów) i Roland West (Stephen Dorff), podobnie jak ich wspaniali poprzednicy, brnęli w mrok, stawiali czoła kolejnym koszmarom i przez lata nie byli w stanie dotrzeć do niczego, co by przypominało satysfakcjonującą konkluzję. Na temat tego, czy dostali takową w finale, możemy się spierać w nieskończoność, no nie wszystko wiemy na pewno.
"Now Am Found" to definicja niejednoznacznego finału — i w pewnym sensie też frustrującego, zwłaszcza jeśli zaangażowaliście się w śledztwo. Owszem, to co najważniejsze wyjaśniono — fanowska teoria o tym, że Julie porwali właściciele przetwórni kurczaków, żeby zastąpić przy jej pomocy zmarłe dziecko, a detektyw Hays sam pogrzebał śledztwo w 1990 roku, sprawdziła się przynajmniej częściowo — ale równie dużo kwestii pozostawiono otwartych do interpretacji.
Zanim więc przejdziemy do zastanawiania się, czy "Detektyw" w tym roku bardziej nam się podobał, czy jednak nie, ustalmy podstawowe fakty. Co wiemy, czego nie wiemy, co może nam się wydawać, że wiemy?
Detektyw sezon 3 — co tu się wydarzyło?
Dziwaczne lalki, religijna symbolika, ważni ludzie utrudniający śledztwo, sugestia reżyserki "True Criminal", że mamy do czynienia z pedofilską siatką, tak jak w przypadku sprawy Cohle'a i Harta z Luizjany — to wszystko zmyłka. Całą prawdę opowiedział w finale Junius Watts aka facet z bielmem w oku i okazała się ona tragiczną, pokręconą, bardzo osobistą historią właścicieli przetwórni kurczaków.
W skrócie wygląda to tak: Isabel Hoyt, córka kurczakowych magnatów, straciła dziecko i męża w wypadku, co zaowocowało ciężką depresją. Kiedy przypadkiem zobaczyła małą Julie Purcell, zwariowała na jej punkcie, bo wyglądała ona zupełnie jak jej córeczka, Mary. Junius Watts, który pracował dla Hoytów, pomógł jej zaaranżować spotkania w lesie z dziewczynką. Ale jego pracodawczyni chciała iść krok dalej. Śmierć Willa była wypadkiem — upadł i uderzył głową o kamień, broniąc siostry, kiedy Isabel, po odstawieniu leków, próbowała ją porwać.
Policjant Harris James, Watts, a także matka dziewczynki, Lucy, która została przekupiona, pomogli utrzymać wszystko w tajemnicy. Julie zamieszkała w różowym więzieniu i grała przez dekadę rolę córki Isabel. Uciekła w 1990 roku, już jako młoda kobieta, a pomógł jej w tym Watts, który odkrył, że Isabel podaje jej regularnie lit, lekarstwo na depresję. Dlatego Julie sama już nie była pewna, kim jest i nie chciała mieć do czynienia z Tomem Purcellem, który walczył, żeby ją odzyskać w 1990 roku. Schronienie znalazła w klasztorze i zgodnie z oficjalną wersją sióstr zmarła z powodu HIV w 1995 roku.
Śledztwo w 1990 roku zostało przerwane przez samych Haysa i Westa, którzy zabili Jamesa, o czym wiedzieli Hoytowie (jak widzieliśmy na początku odcinka, Hoyt zaszantażował Haysa). Detektywi to ukryli i przez 25 lat dźwigali ten ciężar, każdy samotnie. Westa zabójstwo całkowicie złamało i w efekcie został samotnym alkoholikiem z psami. Z kolei Hays raz jeszcze — tak jak w 1980 roku, kiedy to porzucił służbę w wydziale zabójstw z powodu Amelii (Carmen Ejogo) i jej artykułu na temat sprawy — podjął świadomą decyzję i wybrał rodzinę, a przy okazji żonie także zasugerował, żeby przestała zajmować się sprawą. Dlatego nie ukazał się sequel książki i Amelia również nie poznała nigdy prawdy.
Kiedy w 2015 roku pojawiła się Elisa i "True Criminal", Hays wziął udział w projekcie prawdopodobnie po to, żeby sprawdzić, jak dużo reżyserka wie o sprawie i czy wpadła na trop morderstwa Jamesa. Jednocześnie faktem jest, że i jego, i Westa ta sprawa ścigała przez ponad trzy dekady. Chęć dotarcia do pełnej prawdy z pewnością nie była dla byłego detektywa bez znaczenia. Ale przynajmniej na początku starszy Hays miał dużo bardziej skomplikowane motywacje, niż mogło się wydawać. I nigdy nie był tak kryształowo czysty, jak mogliśmy myśleć po premierze sezonu.
Detektyw sezon 3 — pytania po finale
Po finale wiemy jedno: najważniejsze było nie samo śledztwo, tylko detektyw Hays, jego przejścia przez trzy i pół dekady i to, że nie był w stanie zaznać spokoju z powodu tej sprawy. "Detektyw" zawsze był historią napędzaną raczej rozwojem postaci niż szczególnie ciekawymi zagadkami kryminalnymi. Król w Żółci stanowił zasłonę dymną i to samo możemy powiedzieć o dziwnych lalkach w sukniach ślubnych. Samą sprawę można skomentować krótko: no cóż, smutna historia. Ale niekoniecznie wyjątkowa.
Wyjątkowa jest za to perspektywa Haysa, niewątpliwie bardzo utalentowanego detektywa i przyzwoitego człowieka, który wplątał się w tę koszmarną sprawę i wyplątał się do samego końca. Finał w pewnym momencie skręca w kierunku, który wygląda na przesłodzony: Hays i West postanawiają na starość odnowić znajomość, Becca wraca do domu, cała rodzina spotyka się na słonecznym tarasie. Wcześniej wydaje się, że jesteśmy bliscy happy endu także w przypadku córki Purcellów. Bo oto w nocy bardzo użyteczna zjawa Amelii podpowiada Haysowi, że być może Julie jednak żyje, wyszła za mąż za Mike'a, chłopaka, który ją kochał w podstawówce, i mieszka z nim na przedmieściu.
Wszystko zmierza ku potwierdzeniu, że tak właśnie jest. Hays odnalazł Julie, przy okazji odnajdując też siebie i kończąc w satysfakcjonujący sposób swoją podróż (w sensie dosłownym i metaforycznym). Problem w tym, że "dziurawy" umysł znów płata mu figla: dawny detektyw przyjeżdża do domu Mike'a, spotyka blondynkę, która mogłaby być Julie (i ma córkę o imieniu Lucy), i… zapomina, co tam w ogóle robi. Nie tylko nie ma happy endu, ale też zostajemy z pytaniem, czy ta blondynka to faktycznie Julie (wiele wskazuje, że tak, ale nie ma stuprocentowej pewności), czy jednak grób w klasztornym ogrodzie jest prawdziwy. I możemy albo przeklinać scenarzystę, ale zachwycić się, jakie to przewrotne zakończenie dla Haysa, który już, już zbliżał się do prawdy i znów nic z tego nie wyszło.
Sprawę być może rozwiąże do końca syn Wayne'a, Henry (Ray Fisher), który zainteresował się tym adresem. Ale my już nie będziemy tego wiedzieć. Nie będziemy mieć pewności, co się stało z Julie, a najtrudniejsze do zaakceptowania jest to, że nasz bohater dostał na koniec taki cios. Nie wiemy też, co się stało z "True Criminal". Czy Elisa (z pomocą adresu, który może jej przekazać Henry) dojdzie do prawdy? Czy jej dokument zostanie kiedykolwiek pokazany? Co się stanie, jeśli wyjdzie na jaw morderstwo policjanta pracującego dla Hoytów?
Nie wiemy tego wszystkiego. Nie wiemy też, kiedy i jak zmarła Amelia (szkoda, bo to jednak była jedna z głównych postaci). Możemy tylko spekulować, co twórca chciał powiedzieć, pokazując nam na do widzenia Haysa na tropie w Wietnamie. Czy to sygnał, że jego historia i życie dobiegło końca? W internecie pojawiła się dokładnie taka teoria — że być może jego poszukiwania zakończyły się definitywnie i po prostu umarł w końcówce finału w tej słonecznej scenie na ganku, w otoczeniu rodziny, a wcześniej przeleciały mu przed oczami pewne sceny z życia (dwójka dzieci na rowerach, on i Amelia w barze w 1980 roku, a w końcu Wietnam).
Ale to tylko teoria, w żadnym wypadku nie możemy mieć pewności, że Hays wszystko na koniec poskładał, po czym jego życie się skończyło. Równie dobrze końcowe sceny mogą sugerować, że Wayne znów pogubił się w dżungli własnych wspomnień i jeśli nawet Julie dostała jednak happy end, to on go już nie odnotuje.
Detektyw nigdy nie był klasycznym kryminałem
Nic Pizzolatto zostawił nas z wieloma pytaniami bez odpowiedzi, raz jeszcze udowadniając, że nie interesuje go pisanie klasycznych kryminałów. Interesują go pełne niejednoznaczności, poplątane ludzkie historie, które nie muszą mieć satysfakcjonującego zakończenia, bo życie generalnie go nie ma. Jeśli przyszliście tu dla śledztwa, możecie czuć się zawiedzeni. Jeśli bardziej od śledztwa zainteresowali was tutejsi ludzie, zawieszeni gdzieś pomiędzy dobrem i złem, popełniający błędy i ścigani przez przeszłość, dostaliście wszystko i jeszcze więcej.
Kolejną skomplikowaną główną postać, kolejną rolę wartą nagrody Emmy, świetny duet detektywów, niepodrabialny klimat, a także coś, co do tej pory twórcy serialu HBO nie wychodziło — dobrze napisaną historię miłosną z kobietą, która ma kluczowe znaczenie w życiu naszego głównego bohatera, ale i potrafi stanąć na własnych nogach. A do tego może nas wyedukować w zakresie motywu czasu w poezji. Tak, można mieć pretensje o to, że serial pokazał ją tylko i wyłącznie z perspektywy Wayne'a, bez tracenia czasu na zajmowanie się światem wewnętrznym Amelii. Ale "Detektyw" już tak ma — to były i są męskie historie, w których kobiety co najwyżej grają jakąś rolę. I tak się składa, że pani Hays miała do tej pory najwięcej do zagrania ze wszystkich kobiecych bohaterek "Detektywie".
Błyskawiczna chemia pomiędzy tą parą, ich wspólne wzloty, upadki, emocjonalne burze i poszukiwania własnych tożsamości w ramach tego związku oraz poza nim definiowały naszego detektywa przynajmniej w tym samym stopniu co powracająca co jakiś czas sprawa dzieci Purcellów. I choćby dla tego duetu, który okazał się nierozłączny pomimo dzielących ich różnic światopoglądowych, przeciwstawnych doświadczeń etc., warto było ten sezon zobaczyć.
Na przestrzeni ostatnich dwóch miesięcy to właśnie "Detektyw" (seriali Netfliksa nie liczę, bo to rozrywka na jeden weekend) był najbliższy temu, co uwielbia(ła)m w złotej erze seriali. Klasyczną, porządnie zrealizowaną, dojrzałą historią dla dorosłego widza, do której co tydzień chciało się wracać. Daleki od typowego finał ma swoje "plusy ujemne i dodatnie" (ja na przykład nie lubię, kiedy Pizzolatto każe swoim bohaterom zobaczyć na koniec promyk słońca lub/i zapłakać rzewnymi łzami — i w 1. sezonie, i tutaj były w tym fałszywe nuty), ale pasuje jak ulał do tego sezonu. Sezonu bardziej opowiadającego o miejscu, ludziach, ich ponurej codzienności, niż wkręcającego widzów w klasyczną kryminalną zabawę w kotka i myszkę.
Mnie to odpowiada, tak jak odpowiada mi gawędziarski styl Pizzolatto i jego zamiłowanie do nieoczywistych zakończeń, niespieszne podróże po amerykańskim Południu i długie rozmowy, niekoniecznie o czymś i po coś. A jednocześnie uważam, że 3. sezon "Detektywa" nie był tak udany jak pierwszy, który zapamiętałam jako dziwniejszy, bardziej tajemniczy, bardziej filozoficzny i po prostu mający więcej do powiedzenia. Tutaj tego zabrakło, a jeszcze bardziej zabrakło świeżości i odwagi, by poszukać nowych pomysłów i nowych rozwiązań, chociażby jeśli chodzi o konstrukcję fabuły. Pizzolatto skorzystał ze sprawdzonej formuły z dwójką detektywów, rozwiązujących mroczną sprawę gdzieś na prowincji na kilku różnych płaszczyznach czasowych, i raz jeszcze wygrał. Ale to bardzo wykalkulowane zwycięstwo, które przyszło po porażce, jaką był 2. sezon.
Nie jestem przekonana, że 4. sezon "Detektywa" jest nam potrzebny. Ale na pewno będę śledzić wszystko, co napisze twórca serialu, który był i pozostaje jednym z najciekawszych głosów we współczesnej telewizji. Co właśnie udowodnił, idąc pod prąd i kpiąc z naszych przyzwyczajeń w odważnym finale 3. serii.