"Catastrophe", czyli razem pod prąd — recenzja finału serialu
Kamila Czaja
16 lutego 2019, 20:02
"Catastrophe" (Fot. Channel 4)
Ostatni odcinek "Catastrophe" zrzuca na widza niejedną emocjonalną bombę, przypominając, jak doskonale ten serial potrafi łączyć brutalność z czułością. Uwaga na finałowe spoilery.
Ostatni odcinek "Catastrophe" zrzuca na widza niejedną emocjonalną bombę, przypominając, jak doskonale ten serial potrafi łączyć brutalność z czułością. Uwaga na finałowe spoilery.
"Catastrophe", jeden z najczarniejszych komediowych obrazów związku i rodzicielstwa, jaki zafundowała nam telewizja, dobiegło końca po zaledwie czterech krótkich sezonach. Wydaje się jednak, że Sharon Horgan i Rob Delaney wybrali dobry moment, by zejść ze sceny. I zrobili to w bardzo mocnym stylu.
O ile premierę ostatniej serii chwaliliśmy, stęsknieni za serialem, o tyle kolejne odcinki nie wzbudzały naszego entuzjazmu. Nie chodzi o to, że były szczególnie słabe, ale jak na to, do czego "Catastrophe" zdążyło nas przyzwyczaić, wydawały się nijakie. Niby wszystko na swoim miejscu, a wrażenia zaledwie średnie.
Właściwe od kilku tygodni po obejrzeniu "Catastrophe" można było o seansie szybko zapomnieć. Coś się działo. A to wizyta siostry Roba, Sidney (zawsze świetna Michaela Watkins z "Causal"). A to dla odmiany wizyta i impreza brata Sharon, Fergala (Jonathan Forbes). Zawirowania zawodowe w życiu obojga głównych bohaterów. W tle relacja ich przyjaciół, Chrisa (Mark Bonnar, "Line of Duty", "Shetland") i Fran (Ashley Jensen, "Extras", "Ugly Betty"). Plus Dave (Daniel Lapaine, "The Durrels"), który jako świeżo upieczony ojciec coraz bardziej pogrążał się w spiskowych teoriach i survivalowych przygotowaniach.
A jednak trudno było w tym roku przejąć się głęboko losami postaci. Po dramatycznych wątkach z 3. serii chyba zbyt łatwo złagodzono w premierze 4. sezonu konsekwencje wcześniejszych wydarzeń. Po wypadku i przyznaniu się Roba do picia zapowiadało się na to, że stawki kolejnych odcinków będą wysokie. Tymczasem przeszliśmy wraz z bohaterami do niezbyt ciekawych perypetii życia codziennego.
Nadal broniły się w tym wszystkim rozmowy Roba i Sharon toczone wieczorami w łóżku. Pełne czarnego humoru sprawozdania z tego, co przydarzyło się parze danego dnia, cięte komentarze i wizje ożywiały nieszczególne pod innymi względami scenariusze 4. serii "Catastrophe", która najlepsza okazywała się, co nie zaskakuje, gdy skupiała się na relacji głównych bohaterów.
I tym właśnie skupieniem oraz znaczącym podniesieniem stawki imponuje ostatni odcinek serialu. Dzieje się tu wiele, do tego bardzo dramatycznie. Aż można chwilami zwątpić, czy doczekamy się szczęśliwego zakończenia, a że zdążyliśmy polubić Sharon i Roba mimo ich częstej paskudności (a może właśnie ze względu na nią?), to jakieś ponure rozstrzygnięcie na pewno by nas bardzo zabolało.
Już początek jest naprawdę mocny. Zaplanowana jako czas odpoczynku wizyta w Bostonie u rodziny Roba niespodziewanie okazuje się przylotem na pogrzeb jego matki. To wątek tym bardziej przejmujący, że Mię grała zmarła w 2016 roku Carrie Fisher, więc pożegnanie samego "Catastrophe" twórcy wykorzystują również do złożenia hołdu zarówno aktorce, jak i jej postaci, co najlepiej widać podczas ceremonii.
Podczas pogrzebu odczytany zostaje przezabawny mail Mii na temat Mike'a Pence'a. Takie humorystyczne przerywniki lub wręcz włączenie żartów w najbardziej dramatyczne momenty to jeden z najmocniejszych punktów "Catastrophe", o czym finał skutecznie przypomina. Także poprzez wprowadzenie postaci ojca Roba i Sidney, Ryana (Mitchell Mullen), który w ciężkiej chorobie wygląda… "jak Minionek".
Śmierć Mii jest równocześnie katalizatorem emocji, które Rob długo w sobie tłumił. Żałoba i kontrast między ofiarnie wspierającym Sidney Patem (Nat Faxton, "Married") a planującą zakup kostiumu kąpielowego, niewzruszoną Sharon sprawiają, że Rob wyładowuje na partnerce skumulowane złe emocje. Padają słowa, które w innym serialu mogłyby się okazać niewybaczalne i doprowadzić do rozpadu związku.
W pierwszej chwili szantaż, groźba zostania w Stanach z dziećmi nawet bez Sharon oraz brutalne diagnozy, które po tylu latach związku padają z ust Roba, mogą szokować. Zwłaszcza że i jemu daleko do ideału, a jego miłe usposobienie skrywa poważne problemy. Jednak zachowanie Sharon w kontekście śmierci Mii jest faktycznie okropne, a żałoba wiele usprawiedliwia. Mimo wszystko widzowie dostają więc szczęśliwe zakończenie. Takie na miarę tej nietypowej pary.
Szczera rozmowa, czyli fundament, na którym mimo paru odstępstw od zawsze opierała się relacja Sharon i Roba, pozwala wymazać kłótnię i zbudować plan na przyszłość: kolejne dziecko i życie gdziekolwiek, byle razem, a to wszystko ze świadomością, jakim cudem jest znalezienie kogoś, z kim można tak się kłócić i tak się godzić, kto ostatecznie mimo frustracji zaakceptuje wady partnera i razem z nim popłynie pod prąd. Jak wskazuje finałowa scena – wręcz dosłownie.
Żegnamy bohaterów tego niezwykłego w ostrości diagnoz sitcomu z poczuciem, że nawet jeśli czasem nas i siebie nawzajem denerwowali, to trudno będzie znaleźć drugi serial, który tak bardzo nic sobie nie robi ze społecznych oczekiwań w temacie romansu i wychowania dzieci. Będziemy za Sharon i Robem tęsknić, łatwo wybaczając "Catastrophe", że podobnie jak zaludniające tę komedię postacie nie zawsze było idealne. A do finału, który świetnie połączył brutalność i czułość, powagę i komizm, pesymizm i nadzieję, na pewno jeszcze kiedyś wrócimy.