"The Walking Dead" szykuje się na coś większego — recenzja powrotu 9. sezonu
Mateusz Piesowicz
11 lutego 2019, 23:01
"The Walking Dead" (Fot. AMC)
Po naprawdę niezłej pierwszej połowie sezonu znów zaczęliśmy oczekiwać od "The Walking Dead" czegoś więcej. Czy 9. odcinek jest kontynuacją dobrego trendu? Spoilery.
Po naprawdę niezłej pierwszej połowie sezonu znów zaczęliśmy oczekiwać od "The Walking Dead" czegoś więcej. Czy 9. odcinek jest kontynuacją dobrego trendu? Spoilery.
Gdy kilka miesięcy temu pisałem o jesiennym finale 9. sezonu "The Walking Dead", dopuszczałem do siebie możliwość, że twórcy mogą rzeczywiście wiedzieć, co robią ze swoim serialem. Brzmi na oczywistość, jasne, ale pamiętając, że z długofalowym planowaniem w produkcji AMC bywało dotąd różnie (delikatnie mówiąc), trzeba to uznać za sporych rozmiarów komplement. Wraz z tym rosną jednak oczekiwania, więc na pierwszy odcinek po przerwie czekałem z zainteresowaniem, ale też lekkim niepokojem, czy aby po rewolucji nie czeka nas powrót do starego przeciętniactwa.
"Adaptation" nie daje może w stu procentach jasnej odpowiedzi na to pytanie, lecz jest wyraźnym sygnałem, że twórcy trzymają się dobrej ścieżki. Odcinek to wprawdzie pozbawiony większych fajerwerków i bardziej po prostu solidny, niż w jakimkolwiek stopniu wyjątkowy, ale jednocześnie pokazujący, że w "The Walking Dead" nareszcie ktoś zabrał się poważniej za pisanie scenariusza. Trudno powiedzieć, by efekty były już teraz absolutnie piorunujące, ale zadowalające i przede wszystkim perspektywiczne już tak.
Zacząć trzeba oczywiście od Szeptaczy, od dawna awizowanych w roli największej atrakcji nadchodzących odcinków. Ten stan rzeczy się w sumie jeszcze nie zmienił, jednak tym razem nie ma to nic wspólnego z męczącym i sztucznym przeciąganiem, jakie znamy z serialu nazbyt dobrze. Teraz wprowadzanie nowego zagrożenia dla bohaterów jest robione z głową, zatem po pierwszym mocnym uderzeniu i śmierci Jesusa (Tom Payne), napięcie nie opadło do zera, ale było umiejętnie stopniowane.
Dostaliśmy więc klimatyczną walkę we mgle, kolejne starcie już w świetle dnia, podczas którego mogliśmy poznać nowe reguły gry (jak odróżnić Szeptacza od zombie, lekcja pierwsza), a wreszcie niejaką Lydię (Cassady McClincy) i zgrabny cliffhanger na koniec. Standard, ale na tyle dobrze wykonany, że czuję się zachęcony, by dowiedzieć się więcej. A to już za chwilę, w końcu nawet sama Alpha (Samantha Morton póki co w masce) zdążyła się nam tutaj na moment pokazać, udowadniając przy okazji, że z więzionej na Wzgórzu dziewczyny niezła kłamczucha.
Po takim wstępie nie ulega rzecz jasna wątpliwości, że wszystko co najlepsze w tej historii dopiero przed nami, dając nadzieję na to, że wątek Szeptaczy rzeczywiście sprosta oczekiwaniom. Punkt wyjścia jest atrakcyjny; ani za szybki, ani zbytnio rozwleczony sposób prowadzenia fabuły jak dotąd się sprawdza; do tego czuć w tym wszystkim nutę nerwowej niepewności – nic tylko tego nie zepsuć, drodzy państwo.
Zwłaszcza że powodów do narzekań i tak nie powinno nam zabraknąć, co tutaj widać doskonale po historii Eugene'a (Josh McDerrmitt) i Rosity (Christian Serratos), a także najwyraźniej Siddiqa (Avi Nash) oraz Gabriela (Seth Gilliam), którego na szczęście w odcinku zabrakło, bo byłoby zbyt tłoczno. Nie mam bladego pojęcia, kto i dlaczego uznał, że "The Walking Dead" potrzebuje wieloosobowego wątku miłosnego, ale składanie go z postaci, które albo nikogo nie obchodzą, albo wszystkich irytują, to już bez wątpienia fatalny pomysł. Obstawiam, że ma to prowadzić do czyjejś dramatycznej śmierci, która w naturalny sposób rozwiąże ten skomplikowany układ – oby doszło do tego jak najszybciej.
To samo zalecenie tyczy się wątku Negana (Jeffrey Dean Morgan), który wprawdzie dostał tu solidnego kopa, ale wciąż nie jestem do końca przekonany, czy mi się on podoba. Pewnie, lepsze klimatyczne szwendanie się bez celu, niż tkwienie bez sensu w piwnicy, ale lepiej dla wszystkich, żeby na tego bohatera znalazł się szybko dobry pomysł. Choćby miało się skończyć dziwnym duetem zresocjalizowanego socjopaty z dziesięciolatką.
A bardzo możliwe, że do tego dążymy, bo między Neganem a Judith Grimes (Cailey Fleming) jest całkiem sympatyczna chemia. Jeśli więc rzeczywiście mamy kupić ewentualną przemianę niedawnego czarnego charakteru numer jeden, to droga prowadzi chyba tylko tędy. Przechadzanie się po opuszczonym Sanktuarium miało swój urok (i znowu westernowy klimat – Negan robił tu za starego, samotnego szeryfa wracającego do swojego miasteczka), ale jeden odcinek wystarczy. Teraz poprosimy konkrety, a po nich ocenimy, czy cokolwiek ma tu sens.
Inna sprawa, że już same jego pozory trzeba policzyć twórcom na plus. W końcu wcześniej przerabialiśmy tyle bezsensownych rozmów i wątków prowadzących donikąd, że przyjemnie oglądać ze świadomością zmierzania w jakimś kierunku. Czy to w przypadku Negana, czy choćby Daryla i Michonne, którzy wciąż mają przed nami tajemnice i bynajmniej nie wszystkie da się wyjaśnić żalem po stracie Ricka. Czekamy zatem na wyjaśnienia, jednocześnie patrząc, jak wszystko płynnie łączy się z Szeptaczami. Podzielone społeczności to wszak łatwiejszy cel (odwrotnie niż próbował to sobie wmawiać Aaron), więc kwestią czasu jest, aż wyniknie z tego jakaś tragedia, która wszystkich na nowo zjednoczy. Proste?
Oczywiście że proste, ale nie przesadzajmy z tymi wymaganiami. "The Walking Dead" jest przecież jeszcze dalekie od zakończenia procesu gruntownych zmian – ba, te właściwie ciągle zachodzą na naszych oczach. Weźmy nowych bohaterów, których dobre wprowadzenie staje się tym ważniejsze, im częściej słyszymy o kolejnych kluczowych postaciach, które wkrótce opuszczą serial. Świeża krew jest zatem potrzebna, najlepiej w jak najbardziej oryginalnej wersji. Czyli poprosimy więcej czegoś w stylu nieoczywistego duetu Luke'a (Dan Fogler) z Aldenem (Callan McAuliffe), niż Henry'ego (Matt Lintz), wyglądającego na bardziej irytujące wcielenie Carla.
Zbierając to wszystko razem, otrzymujemy odcinek, w którym trudno o coś zachwycającego, ale który stanowi niezły punkt wyjścia do bardziej ekscytujących rzeczy. Ot, godzina w sam raz na środek sezonu, by narobić nam apetytu na więcej, ale nie odsłaniać przedwcześnie najmocniejszych kart. Od nich tak naprawdę zależy, czy rewolucja w świecie zombie będzie nadal przebiegać gładko.
Nowe odcinki "The Walking Dead" w poniedziałki o godz. 22:00 na FOX Polska.