10 powodów, aby oglądać "Pose" – jedyny w swoim rodzaju serial Ryana Murphy'ego
Mateusz Piesowicz
7 lutego 2019, 22:01
"Pose" (Fot. FX)
Tysiące barw, masa emocji i gromada fantastycznych postaci. A to tylko niektóre z zalet "Pose" – serialu, którego nie powinniście przegapić, a teraz możecie oglądać w Netfliksie.
Tysiące barw, masa emocji i gromada fantastycznych postaci. A to tylko niektóre z zalet "Pose" – serialu, którego nie powinniście przegapić, a teraz możecie oglądać w Netfliksie.
Nowy Jork, druga połowa lat 80. Widzieliście to już? Bardzo możliwe, ale zapewniam, że nie w takim wydaniu, jaki oferuje "Pose" – nowy serial Ryana Murphy'ego (a także Brada Falchuka i scenarzysty Stevena Canalsa), którego 1. sezon znajdziecie w Netfliksie. Produkcja, którą uznaliśmy za jedną z najlepszych nowości zeszłego roku, to poruszająca, emocjonująca i eksplodująca dziką energią historia społecznych wyrzutków, w jakiej odnaleźć może się każdy z nas. Co w niej takiego wyjątkowego?
1. Serial, jakiego jeszcze nie było
W tym przypadku to absolutnie nie jest puste hasło, bo o "Pose" można śmiało powiedzieć, że tworzy historię. Sięgając do Nowego Jorku z lat 80. i zrzeszającej osoby LGBTQ ball culture, serial oddał głos tym, których wcześniej spychano poza margines, odmawiając miejsca w społeczeństwie. Co więcej, zrobił to całkiem dosłownie, opierając się na ludziach, dla których ten serial to coś więcej, niż tylko kolejny zawodowy projekt.
Znajdziemy tu więc najliczniejszą transpłciową obsadę w historii, a za kulisami twórców takich jak choćby Janet Mock – pierwszą czarnoskórą transgenderową reżyserkę i scenarzystkę w telewizji. Pozwalając im wszystkim opowiedzieć swoje historie, "Pose" jest więc nie tylko oryginalne, ale przede wszystkim osobiste i bardzo istotne, poruszając mnóstwo tematów, o których na taką skalę i z takim rozmachem dotąd się nie mówiło.
2. Ryan Murphy do potęgi
Nic z tego nie byłoby jednak możliwe, gdyby nie Ryan Murphy, czyli w amerykańskiej telewizji człowiek instytucja i producent, który zamienia w złoto praktycznie wszystko, czego się dotknie. Z "Pose" musiało być dokładnie tak samo, tym bardziej że serial to już na pierwszy rzut oka w stu procentach pasujący do często rozbuchanego stylu Murphy'ego. Stylu, który tutaj możecie obejrzeć w największym rozkwicie – równie zachwycającym, co kiczowatym, a jednocześnie sprawiającym, że bledną przy nim niemal wszystkie poprzednie dokonania twórcy m.in. "Glee", "American Horror Story" czy "Feud".
3. Bal nad bale
A skoro już przy stylu jesteśmy, to koniecznie musimy poświęcić punkt najbardziej zachwycającym sekwencjom w serialu. Tutejsze bale nie są jednak tym, o czym pewnie teraz myślicie – to coś znacznie bardziej niezwykłego. Najkrócej rzecz ujmując, chodzi o swego rodzaju pokazy, w których zrzeszeni w konkurencyjnych domach uczestnicy rywalizowali o to, kto wzbudzi większy zachwyt zgromadzonej publiczności.
Jeśli chodzi o zasady konkursu, to zawsze mamy z góry ustaloną kategorię, ale reszta jest już kwestią indywidualnego podejścia. Efektem są absolutnie niesamowite sceny łączące szyk, taniec i muzykę z celebracją życia, radości i poczucia przynależności. A wszystko to w wykonaniu ludzi, którym na co dzień odmawia się prawa do bycia sobą. Nic tylko patrzeć i podziwiać.
4. Nieziemska oprawa, a w niej proste historie
Nie myślcie sobie jednak, że "Pose" to tylko nakręcony do granic możliwości festiwal blichtru. Gdy tylko na chwilę opadnie kurz po jednej z wielu widowiskowych scen, odkryjecie, że za nimi kryją się znacznie prostsze, co nie znaczy, że mniej efektowne historie. Blanki (Mj Rodriguez), która pragnie wybudować pełen ciepła dom, bo sama nigdy takiego nie miała. Angel (Indya Moore), marzącej o tym samym, co wiele dziewczyn w jej wieku. Damona (Ryan Jamaal Swain), chcącego po prostu być sobą. I wielu innych, na pierwszy rzut oka wyróżniających się z tłumu, a w gruncie rzeczy doskonale nam znanych bohaterów.
5. Emocje dla każdego
Właśnie ten bijący z "Pose" uniwersalizm sprawia, że jest to serial, z którym naprawdę bardzo łatwo się utożsamić. Cierpi może na tym nieco jego oryginalność, ale twórcy z pewnością mieli tego świadomość, opowiadając poszczególne historie w taki sposób, by błyskawicznie trafiały do każdego odbiorcy. Nie musicie się zatem obawiać, że to produkcja nie dla was – "Pose" oparto na emocjonalnych fundamentach, które rozumie się niezależnie od dzielących nas i bohaterów różnic. Kibicowanie im i przeżywanie ich losów jest więc w pełni naturalne już od pierwszej chwili.
6. Szczęście, rozpacz albo jedno i drugie
Zapomnijcie o oglądaniu na chłodno. "Pose" nie jest serialem, któremu takie podejście sprzyja, a przede wszystkim zwyczajnie nam się na to nie pozwala. Zamiast tego od razu zabiera się nas na emocjonalny rollercoaster, w którym raz przeżywamy moment triumfu, by zaraz potem stoczyć się w nieopisaną tragedię. Powiecie, że to przecież czysta tandeta i będziecie mieć rację – sęk w tym, że w niczym to nie przeszkadza w odbiorze. Ba, tempo wydarzeń pozwala zapomnieć o pewnych niedoróbkach, odwracając od nich uwagę i kierując ją na postaci, którym nie można odmówić autentyzmu. Cóż więc z tego, że niektóre historie mogłyby być lepiej napisane, skoro pasjonują, wzruszają, a czasem nawet sprawiają, że trudno powstrzymać się od łez?
7. Niesamowity mistrz ceremonii
To ostatnie z pewnością można odnieść do wątku towarzyszącego niejakiemu Pray Tellowi. Ekstrawagancki mistrz balowych ceremonii to bez dwóch zdań najbardziej wyrazista postać z całej palety barwnych bohaterów "Pose" i wcale nie chodzi mi tu tylko o jego sceniczną energię. Ta jest wprawdzie absolutnie porywająca, ale dopiero gdy zobaczycie drugie oblicze bohatera, szczególnie w fantastycznym odcinku "Love Is the Message", zrozumiecie, jak bardzo grający go Billy Porter zasłużył na uznanie (które skończyło się nominacjami m.in. do Złotego Globu i Critics' Choice Award). Spróbujcie się nie wzruszyć!
8. Ekipa jak z bajki
Słusznie doceniając Billy'ego Portera, nie wolno jednak zapomnieć o pozostałych członkach znakomitej obsady. Zwłaszcza że dla wielu z nich występy w "Pose" to pierwsze tak znaczące role w karierze, która, mamy nadzieję, teraz nabierze prawdziwego rozpędu. Wspominani już Mj Rodriguez, Indya Moore czy Ryan Jamaal Swain, a także Dominique Jackson w roli Elektry Abundance pokazują tu wielką klasę, wypadając nawet lepiej, niż ich bardziej uznani koledzy po fachu. A tych przecież nie brakuje, bo w "Pose" występują również choćby Evan Peters czy Kate Mara. Niczego im nie odmawiając, w tym przypadku ich role schodzą jednak na drugi plan.
9. Mnóstwo serca i nuta nostalgii
Pisałem już, jak bardzo osobistym serialem jest "Pose" dla swoich twórców, a teraz trzeba powiedzieć, że to podejście jest wyraźnie odczuwalne podczas oglądania. Mimo powtarzania fabularnych schematów, podążania wydeptanymi ścieżkami i powielania pewnych stereotypów, serial FX w ogóle nie razi sztucznością. Niezależnie od tego, czy akurat oglądamy sceny pełne wizualnych fajerwerków, czy wyciszone, intymne fragmenty, z każdego bije szczerość, o jaką coraz trudniej dziś w telewizji. Nawet gdy twórcy sięgają po ograną nostalgię rodem z lat 80., sobie znanym sposobem potrafią z niej wydobyć coś autentycznego. Cud? Wręcz przeciwnie, coś całkiem normalnego, tylko wcześniej nikt nie miał okazji (oraz odwagi i możliwości) nam tego pokazać.
10. A to wcale nie koniec
Tym bardziej cieszy, że kolejna okazja pojawi się już wkrótce, bo serial dostał zamówienie na 2. sezon, który w Stanach ma zadebiutować już w czerwcu. Twórcy zapewniają, że pomysłów im nie brakuje, więc tym bardziej trzeba korzystać z okazji i nadrabiać zaległości. Zapewniamy, że jeśli tylko dacie "Pose" szansę, to nie będziecie żałować.
1. sezon "Pose" jest dostępny w Netfliksie.