Nasze podsumowanie tygodnia – znowu same hity!
Redakcja
3 lutego 2019, 22:00
"Russian Doll" (Fot. Netflix)
Tym razem zestaw hitów trochę skromniejszy, ale za to treściwy. Znalazło się tu miejsce dla "Detektywa" i innych produkcji HBO, pożegnania w "Brooklyn 9-9" i przede wszystkim "Russian Doll" — cudownej niespodzianki na Netfliksie.
Tym razem zestaw hitów trochę skromniejszy, ale za to treściwy. Znalazło się tu miejsce dla "Detektywa" i innych produkcji HBO, pożegnania w "Brooklyn 9-9" i przede wszystkim "Russian Doll" — cudownej niespodzianki na Netfliksie.
HIT TYGODNIA: "Detektyw" mówi, że nie znamy dnia ani godziny
Na początek słowo wyjaśnienia: choć na HBO GO pojawiły się już nowe odcinki "Detektywa", "Na wylocie" i "High Maintenance", postanowiliśmy ocenić tylko te, które miały telewizyjną premierę w Polsce w zeszły poniedziałek. Powód jest prosty: szkoda by było, gdyby cała trójka została wykluczona z hitów w przyszłym tygodniu, bo zasługuje na to, żeby w nich być. Dlatego dziś chwalimy tylko odcinek "Detektywa" nr 4, na piąty przyjdzie jeszcze czas.
"The Hour and the Day" nie był najbardziej ekscytującym odcinkiem w tym sezonie, ale nie szkodzi. To była godzina wypełniona powolnie snującymi się wydarzeniami, długimi rozmowami i klimatycznymi sekwencjami na trzech płaszczyznach czasowych. Sam tytuł to nawiązanie do Biblii — i ani ono, ani świetne dialogi pełne trudnych słów nie znalazły się tutaj przypadkiem, bo to właśnie ten odcinek współtworzył David Milch ("Deadwood"). Jego barwny styl można było rozpoznać w rozmowach (i przemowach) bohaterów — tylko Ala Swearengena brakowało.
Raz jeszcze mogliśmy się przekonać, jak dobrze debiutujący tym odcinkiem w roli reżysera Nic Pizzolatto — który na amerykańskim Południu urodził się i spędził większość życia — zna te rejony. Jak realistycznie potrafi sportretować panującą tam biedę, skomplikowane relacje społeczne, nie zawsze świadomy rasizm białych mieszkańców tamtych okolic i problemy wybuchające z szaloną siłą, zdawałoby się, z niczego. Udowodniła to z jednej strony wyprawa Haysa i Westa w rejon zamieszkiwany przez czarnoskórą mniejszość, a z drugiej — ucieczka zaszczutego Śmieciarza, pod którego chatą zrobiło się pod koniec odcinka bardzo gorąco.
Swój rewelacyjny moment miał Scoot McNairy w roli Toma Purcella lądującego na jeszcze większym dnie, z którego wyciągnął go detektyw West. Choć to nie jest wybitnie napisana rola, aktor znany z "Halt and Catch Fire" dokonuje co tydzień cudów, tworząc przejmujący portret rodzica w żałobie. A ten tydzień, ze słowem na N, którego Tom szczerze pożałował chwilę po tym, jak nim rzucił, niełatwo będzie przebić. McNairy potrafi sprawić, że nikt i nic innego w "Detektywie" nie istnieje.
Jeśli widzieliście już 5. odcinek, to wiecie, pod co przygotowywano grunt w tym tygodniu, co się wydarzy pod domkiem Śmieciarza i jak dalej potoczy się śledztwo we wszystkich trzech odsłonach. Ale nawet nie mając tego kontekstu, można docenić "The Hour and the Day" za to, że jest esencją "Detektywa", jakiego lubimy — serialu, który niespiesznie robi swoje w klimatycznej oprawie. [Marta Wawrzyn]
HIT TYGODNIA: "Russian Doll", czyli mroczny "Dzień świstaka" i mnóstwo emocji po drodze
Wyobraźcie sobie, że utknęliście na własnej, niekończącej się imprezie urodzinowej. Nie brzmi najgorzej? Nadia z pewnością ma na ten temat inne zdanie, bo przyjęcie zorganizowane na jej cześć przez przyjaciółki za każdym razem kończy się dla niej tak samo – śmiercią i powrotem do punktu wyjścia w łazience nowojorskiego mieszkania. Zwariowała? Wypaliła wyjątkowo mocnego skręta? A może to po prostu wszechświat się na nią uwziął?
Koncept serialu, a także nazwiska jego twórczyń (Natasha Lyonne, Amy Poehler i Leslye Headland) sugerowały, że dostaniemy tu absurdalną komedię w rodzaju "Dnia świstaka" w mrocznym wydaniu i po części rzeczywiście tak jest. Ale sprowadzanie "Russian Doll" tylko do tego byłoby wielką niesprawiedliwością. Bo choć złożona ze znajomych elementów, produkcja Netfliksa okazała się zmyślną i oryginalną układanką, która nie tylko was zaskoczy, ale także mocno zaangażuje.
W dziwaczną konstrukcję fabularną upchnięto tu bowiem momentami zabawną, kiedy indziej mroczną jak diabli, to znów bardzo poruszającą historię ludzi, którzy zmagają się z bardzo zwyczajnymi problemami. Pod płaszczykiem niesamowitości ukryto swego rodzaju ekranową sesję terapeutyczną, podczas której możemy zapoznawać się z kolejnymi warstwami psychiki głównej bohaterki (i nie tylko), odkrywając, że każda skrywa jeszcze więcej i więcej. Wszystko to zaś w trakcie mocno surrealistycznej podróży po Nowym Jorku, w której nie da się przewidzieć niczego, oprócz tragicznego finału.
A najbardziej niezwykłe w tej odjechanej historii jest, że do samego końca udaje się jej pozostać zadziwiająco prostą opowieścią, z którą łatwo się utożsamić. Podobnie jak z główną bohaterką, graną fantastycznie przez Natashę Lyonne, i tłumem ekscentrycznych, ale bardzo ludzkich postaci, jakie spotyka na swojej drodze. Dodajcie do tego poszukiwanie szczęścia, mierzenie się z traumą, strach przed nieznanym, depresję, samotność i jeszcze więcej pospolitych tematów, które nabierają tu niezwykłych barw, a otrzymacie serial, jakiego absolutnie się nie spodziewaliśmy. Więcej takich niespodzianek, Netfliksie! [Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: "You're the Worst" i niezła kasa
"What Money?" to dość klasyczny odcinek "You're the Worst", ale wszystko tak dobrze w nim zagrało, że nie było powodu, by tęsknić za eksperymentami. Jedno wydarzenie w tradycyjnym sitcomowym duchu nakręciło tu całą spiralę wydarzeń.
Nadejście ogromnego czeku z Hollywood dla Jimmy'ego stało się bazą do pokazania reakcji otoczenia. Podczas gdy on sam najbardziej martwił się, jak bogactwo wpłynie na jego relację z Gretchen, Becca i Vernon przebijali się w próbach wyciągnięcia od Jimmy'ego pieniędzy, a Paul przegrywał z wymogami zawodowej etyki. Sceny najazdu niechcianych gości na dom bohaterów ponownie pokazały ogromny komediowy potencjał.
W wątku pobocznym Gretchen szukała sposobu, by osłodzić członkom zespołu wiadomość, że już nie będzie ich agentką. I wybrała oczywiście najmniej empatyczną, najbardziej traumatyczną metodę. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że powołano do życia młodszą wersję HoneyNutza, a Lindsay znalazła swoje powołanie w pracy, która polega na proszeniu ludzi o różne rzeczy. Co komuś, kto "nie ma wstydu", nie sprawia trudności.
A kiedy po całej serii zabawnych zdarzeń, świetnych dialogów, wreszcie sensownego wykorzystania drugiego planu i zaskakująco bezproblemowej reakcji Gretchen na wiadomość o czeku widz gotów jest w bardzo dobrym nastroju wyłączyć serial, to dostaje tym mocniejszy w kontraście do reszty "What Money?" cios. Ostatnie sekundy odcinka podważają zbudowaną wcześniej wizję domu "na zawsze". Czy to tylko zapowiedź problemów finansowych, czy może cała piękna przyszłość związku Gretchen i Jimmy'ego to zaledwie iluzja? Pewnie minie wiele tygodni, zanim się przekonamy, ale ziarno wątpliwości sprytnie zostało tu zasiane. [Kamila Czaja]
HIT TYGODNIA: "Brooklyn 9-9" godnie żegna Ginę Linetti
Życiowe lekcje od Giny Linetti, ludzkiego odpowiednika 100 emoji? Tak, poproszę. Zwłaszcza że więcej okazji już nie będzie, w każdym razie nie w dającej się przewidzieć przyszłości. Twórcy "Brooklyn 9-9" obiecali, że Gina i grająca ją Chelsea Peretti dostaną godne pożegnanie — i dotrzymali słowa. W "Four Movements" nie zabrakło scenariuszowych fajerwerków, okazji do zabłyśnięcia dla odchodzącej gwiazdy i popisowych momentów dla całej obsady.
Zaliczyliśmy grę w szachy, którą mogła wygrać tylko jedna osoba, wyprawę do bardzo eleganckiego klubu dla bardzo bogatych ludzi ("Sikałem na złoto, sikałem na złoto!"), i wspólne obrażanie Mario Lopeza. Rosa została doprowadzona do płaczu, Amy dowiedziała się, że powinna pozostać sobą, swoją wyczekiwaną życiową lekcję otrzymał także Terry. Całość nieco przypominała "Goodbye Michael" z "The Office", bo postawiono na emocje, podkreślenie wyjątkowości osobistych relacji i małe pożegnania z każdym z osobna.
Pożegnanie przyszło w dobrym momencie zarówno dla postaci Giny, jak i serialu, bo rzeczywiście można było odnieść wrażenie, że ona ostatnio się marnuje na 99. posterunku. Złota statua z pewnością będzie w stanie godnie ją zastąpić, a ja po cichu liczę, że jakiś ciąg dalszy jej historii jednak będzie, choćby "poza ekranem". Bo kto ma dokonać wielkich rzeczy po rzuceniu bezpiecznej pracy, jeśli nie Gina Linetti? [Marta Wawrzyn]
HIT TYGODNIA: Pete z "Na wylocie" ma nową dziewczynę i już ją uwielbiamy
O ile premierowy odcinek 3. sezonu "Na wylocie" był jeszcze tylko sympatycznym wstępem, tak po "The Temple Gig" możemy z pełnym przekonaniem ogłosić, że Pete Holmes i jego serial wrócili w świetnej formie. Trzeba jednak przyznać, że ten stan rzeczy to w znacznej mierze zasługa nie głównego bohatera, a jego nowej sympatii – żywiołowej blondynki imieniem Kat (w tej roli znana głównie z ról teatralnych Madeline Wise), w której zauroczyliśmy się równie szybko, jak sam Pete.
Nie było jednak o to trudno, bo chemia pomiędzy tą dwójka narodziła się błyskawicznie, a potem wydarzenia nabrały takiego tempa, że pod koniec odcinka mogliśmy już patrzeć na szczęśliwie zakochaną parę. I pomyśleć, ze zaledwie kilka chwil wcześniej oglądaliśmy Pete'a siedzącego z w knajpie z Ali, poznającego jej nowego chłopaka i słuchającego o występie byłej dziewczyny u Setha Meyersa. Kto by przypuszczał, że za chwilę los się całkowicie odmieni?
Na pewno nie my, w końcu wiele razy widzieliśmy już, jak życie dokopywało Pete'owi, a to wyglądało po prostu na kolejną odsłonę tego samego cyklu. I nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, pojawiła się ona. Zaczęło się niewinnie, od rozmowy o kurtce i sympatycznego flirtu, potem kawa, kupowanie sukienki, pierwszy pocałunek, szybki seks w przebieralni, powtórka w toalecie, a na zakończenie stand-up w synagodze, bo czemu nie. Pete, czy to na pewno ty?
Cóż, wszystko na to wskazuje, choć nie tylko my mieliśmy problemy z uwierzeniem w to, co spotkało bohatera. Nie mamy pojęcia, co dokładnie Kat w zobaczyła w jego ciamajdowatej twarzy o episkopalnych rysach, ale bardzo nam się to podoba, zwłaszcza że dziewczyna od razu wniosła tu tonę pozytywnej energii. Trzeba przyznać, że jak na życiowego nieudacznika, Pete naprawdę nie ma na co narzekać. Tym lepiej dla nas. [Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: Prawie Obama w "High Maintenance"
W tym tygodniu w "High Maintenance" mniej mieliśmy do czynienia z życiem samego Faceta, ale wszystko wydaje się u niego płynąć zaskakująco dobrze. Wielkie auto, szansa odetchnięcia, obiecujący nowy romans… Widzowie natomiast dostali bardziej tradycyjny odcinek, w którym Facet służył przede wszystko jako łącznik między wielkomiejskimi ludzkimi losami.
Ważnym bohaterem był za to Craiglist. I o ile dziwaczny wariant nowojorskiej randki irytującej dziewczyny (Catherine Cohen) przypominającej bohaterki "Dziewczyn" raczej szybko wypadnie nam z pamięci, o tyle historia wiecznie przysypiającego chłopaka (Gary Richardson), który wpadł w pułapkę kompulsywnych zakupów, to interesujący senny koszmar pokazujący, jak niewiele dzieli zwykłego nowojorczyka na rowerze od pokrwawionego uciekiniera z wysypiska.
Dobre wykorzystanie horrorowych konwencji sprawiło, że mimo dość rozczarowującej konkluzji, że to tylko sen i może czas odstawić trawkę, nocne przygody poszukiwacza zakupowych okazji wciągały. A chociaż Faceta było tak niewiele, to i tak zawdzięczamy mu najmocniejszy punkt odcinka. Zwykle bardzo stoicki diler na widok Obamy (w tej roli Louis "Bronx Obama" Ortiz) za kierownicą taksówki odegrał dramatyczną, jakże symboliczną scenę wzywania byłego prezydenta do powrotu.
Na dodatek w napisach dostaliśmy, zaskakujące nawet jak na finałowe fragmenty "High Maintenance", pozowanie do aktu rodem z "Titanica". Takie momenty, których nie zobaczymy nigdzie indziej , przypominają, że pozornie prosta historia o dilerze trawki to coś niepowtarzalnego. Nawet jeśli główne fabuły danego odcinka nie przejdą raczej do serialowej historii. [Kamila Czaja]