Bonnie i Clyde rodem z "Catastrophe" — recenzja premiery 4. sezonu brytyjskiej komedii
Kamila Czaja
11 stycznia 2019, 20:02
"Catastrophe" (Fot. Channel 4)
"Catastrophe" wreszcie wróciło, a Sharon i Rob nie zwalniają tempa w mnożeniu katastrof w życiu. Ale przynajmniej jest to ich wspólne życie. Spoilery!
"Catastrophe" wreszcie wróciło, a Sharon i Rob nie zwalniają tempa w mnożeniu katastrof w życiu. Ale przynajmniej jest to ich wspólne życie. Spoilery!
Ostatnia seria "You're the Worst", ostatnia seria "Catastrophe"… Nasze ulubione wredne pary powoli się z nami żegnają. Amerykański serial Stephena Falka wrócił w tym tygodniu w wyśmienitej formie, a pierwszy odcinek 4. sezonu brytyjskiej produkcji może aż tak mnie nie zachwycił, ale skutecznie zapewnił pożądaną dawkę cynicznego oglądu świata w połączeniu z prawdziwym uczuciem między bohaterami.
Czekać trzeba było prawie dwa lata, co stanowiło spore wyzwanie, skoro ostatni raz widzieliśmy bohaterów w dramatycznej sytuacji, gdy Rob (Rob Delaney) brał udział w wypadku pod wpływem alkoholu, a Sharon odkryła, że mąż pił w tajemnicy. Jednak już pierwsze sceny nowej serii szybko odrzucają tamten dramatyzm, scenę w sądzie wykorzystując głównie do żartu na temat Sharon (Sharon Horgan) i jej ekscesów ze znacznie młodszym chłopakiem.
To zresztą charakterystyczna, bardzo wyraźna w najnowszym odcinku cecha "Catastrophe": bohaterowie jak już popełniają błędy, to takie sporych rozmiarów. Prowadzenie po pijanemu, erotyczne zabawy na boku, teraz kradzieże w sklepie. Jeszcze bardziej typowe dla serialu Delaneya i Horgan jest jednak podejście do takich porażek z dystansem i humorem.
Ale o ile serial zawsze był bardzo czarną komedii, tak nawarstwienie problemów i sekretów w życiu bohaterów sprawiło, że bywa teraz naprawdę mrocznie. Dobrze, że pod koniec odcinka wreszcie dostaliśmy cudowne, pełne zrozumienia dla słabości męża/żony rozmowy między Robem i Sharon, bo zdarzały się też w tej premierze sezonu sceny, w których trudno było pamiętać, że przecież lubimy bohaterów.
Były jednak i świetne fragmenty. Duża w tym zasługa Julie Hesmondhalgh, zupełnie tu innej niż w "Broadchurch". Postać prześladującej Roba rzekomej ofiary wypadku, która przy całej słodyczy chciała uzyskać jak najwięcej korzyści, prezentowała się zabawnie i zjednoczyła parę przeciwko wspólnemu wrogowi. Zresztą już sam tekst, że Amanda "wygląda, jakby zmieniała się w mysz, ale przerwano jej w połowie zaklęcia", wart był wprowadzenia tego wątku.
Z drugiej strony, może dobrze, że serial już się kończy, bo scenarzyści przy całym talencie do dialogów i odważnym braku zahamowani chyba nie mają do końca pomysłu, jaką fabułę zaproponować, odkąd Rob i Sharon dogadali się i wychowują razem dzieci. W efekcie para dość mechanicznie przechodzi od wielkiego problemu lub konsekwencji nierozwagi Roba lub Sharon do kolejnych katastrof. Tytuł zobowiązuje, ale po jakimś czasie ten model powoli przestaje być przekonujący.
"Nie chcemy usłyszeć głośno naszych okropnych problemów" – mówi Sharon na propozycję terapii. I faktycznie, to nie jest para, którą łatwo sobie wyobrazić na kozetce, ale chwilami granica tego, co można zamieść pod dywanik zostaje przekroczona. Kiedy jest śmiesznie, to jest śmiesznie, a potem przychodzi refleksja, że jak wszyscy litujemy się nad dziećmi "Wspaniałej pani Maisel", tak dzieciaki Roba i Sharon to dopiero mają pod górkę…
Nie od razu udało mi się więc wejść w klimat "Catastrophe" tak jak w poprzednich sezonach, bo po przerwie bohaterowie wydali mi się chwilami aż nadmiernie paskudni. Z czasem jednak przypominałam sobie, że na tym polega ich urok, a twórcy dali mi to, co lubię w tej komedii najbardziej. Nie jakieś sądowe sprawy potraktowane z nonszalancją, nie kolejne fascynacje erotyczne napotkanymi osobami. Nie sceny na placu zabaw.
Sednem serialu jest po prostu dwoje pokręconych ludzi, którzy nie mogą bez siebie żyć – niczym wspomniani w odcinku Bonnie i Clyde, tylko w znacznie mniej spektakularnym stylu. I którzy czasem okazują tę miłość może dość dziwnie. Co oczywiście łatwo można im wybaczyć, zwłaszcza leżąc ze śmiechu na widok tego, że w telefonie Roba po tylu latach Sharon wciąż figuruje jako "Sharon London Sex".